Wiele wskazuje na to, że z pomysłu wprowadzenia owiec na górę Grojec w Żywcu nic nie wyszło.
O sprawie zaczęło być głośno wiosną dwa lata temu. To właśnie wtedy z owczą propozycją wyszedł do władz miasta Wojciech Gaweł, przedsiębiorca z Węgierskiej Górki. Burmistrz Żywca pomysłowi przyklasnął, co skończyło się tym, że w Wielką Środę 2016 roku w Klubie „Globik” w Żywcu Sporyszu odbyło się spotkanie z udziałem Antoniego Szlagora, Wojciecha Gawła i właścicieli gruntów na Grojcu.
Przedsiębiorca powiedział wtedy, że wypasem owiec zajmuje się od dziesięciu lat – na Bukowinie w Węgierskiej Górce oraz na halach Beskidu Żywieckiego, od Pilska po Wielką Raczę. Liczebność swoich stad określił na tysiąc sztuk. W przypadku Grojca interesował go około 100-hektarowy kawałek ziemi, ciągnący się od terenów nad wyciągiem narciarskim, który leży powyżej amfiteatru, po ulicę Kamienną. W zamian za możliwość postawienia bacówki i obecność owiec, zaproponował właścicielom gruntów ich czyszczenie, karczowanie i koszenie, a w zimie nawet odśnieżanie. Wszystko miało odbywać się w ramach umowy dzierżawy, zawartej na pięć lat. Po tym czasie obie strony ponownie miały ustalić, co dalej. Wstępny plan był taki, aby owce pojawiły się na Grojcu w 2017 roku. Tymczasem mamy rok 2018, a owiec nikt tam nie widział.
Kiedy zaczęliśmy rozpytywać o tę sprawę w żywieckim ratuszu, usłyszeliśmy, że burmistrz był tylko organizatorem spotkania w Globiku – na wniosek prywatnego przedsiębiorcy, który miał pomysł na zagospodarowanie terenów na Grojcu. Pomysł był ciekawy, spotkanie się odbyło, właściciele byli zainteresowani, obie strony zyskały płaszczyznę porozumienia – i miały działać. Miasto obiecało jedynie pomoc organizacyjną przy realizacji projektu. Po szczegóły zostaliśmy odesłani do przedsiębiorcy.
Jakiś czas potem, podczas majowej konferencji prasowej burmistrz Antoni Szlagor powiedział jeszcze kilka słów na ten temat. Z jego wypowiedzi wynikało, że problemy zaczęły się, kiedy przyszło do podpisywania umów. Okazało się wtedy, że jedni właściciele są zainteresowani, inni nie (miało chodzić o pieniądze z dzierżawy). Burmistrz dodał jeszcze, że nie miał na to wszystko wpływu, gdyż to nie miasto jest właścicielem terenów, którymi przedsiębiorca był zainteresowany. Chcieliśmy też zapytać u samego źródła, jak było. Niestety, z Wojciechem Gawłem nie udało nam się skontaktować.