Wydarzenia Cieszyn

Andrzej Kozieł o pracy wójta: to zawód sprawczy, można dużo zrobić – albo dużo zepsuć

Powyższy tytuł to pogląd Andrzeja Kozieła, wójta gminy Brenna, który działa w tej roli od nieco ponad roku, nie posiadając wcześniejszego doświadczenia samorządowego. Jak po tym czasie widzi swoją rolę i pracę w samorządzie?

Co wójt robił zawodowo, zanim został samorządowcem?
Ponad 30 lat prowadziłem firmę geodezyjną. Rozpocząłem pracę w jednym z najtrudniejszych momentów – w 1989 roku, kiedy poprzedni system się rozpadał, a ja właśnie skończyłem studia. W 1991 roku założyłem własną działalność zarejestrowaną w gminie Brenna, którą prowadziłem do ubiegłego roku.

To była ciekawa praca?
Dla mnie tak, choć to oczywiście kwestia osobista. Poza tym to ja sam decydowałem o jej kształcie i charakterze, może właśnie dlatego była dla mnie tak interesująca.

Doświadczenie geodety to coś, co pomaga Panu w pracy wójta?
Pomagają głównie dwie sprawy. Po pierwsze wykształcenie geodezyjne, gdyż duża część działań samorządu to planowanie przestrzenne, nieruchomości i inwestycje. Taka wiedza jest bardzo przydatna. Po drugie – umiejętność podejmowania decyzji. Przez ponad 30 lat zarządzałem firmą geodezyjną i systemami informatycznymi, głównie na zlecenia samorządów. Myślę, że wychodziło mi to całkiem nieźle, bo utrzymywałem się z tego na przyzwoitym poziomie, nigdy nie miałem problemów prawnych i fiskalnych. Poza tym jako praktyk geodeta dobrze poznałem wieś i jej mieszkańców. No i w razie potrzeby – jeśli sytuacja tego wymaga – mogę sam szybko wykonać jakiś pomiar lub analizę przestrzenną na rzecz urzędu.

Obecna praca, w odczuciu po ponad roku, jest taka jak Pan sobie wyobrażał czy może jest Pan zaskoczony in plus, in minus?
Myślę, że w każdej pracy, także w samorządzie, można dostrzec coś wartościowego, coś pięknego. Samorząd lokalny to według mnie właśnie coś fajnego. Jedna z najlepszych rzeczy, jaka udała się przy transformacji systemu. Nie jest to jednak do końca praca, jaką sobie wcześniej wyobrażałem. Z jednej strony jest ciekawa i daje duże możliwości działania, a z drugiej wiąże się z wieloma ograniczeniami: formalnymi, budżetowymi, a także wynikających ze współpracy z radą gminy. Mimo wszystko to praca sprawcza. Wójt naprawdę ma wpływ na wiele rzeczy. Może dużo zepsuć, ale też dużo zrobić. Można pobierać pensję i nie angażować się, ale można też inicjować działania, motywować pracowników, nadawać kierunek. Myślę, że właśnie to jest kluczowe – wskazanie, co jest priorytetem, czym chcemy się zająć. Urzędnicy są gotowi do pracy, tylko trzeba im pokazać, dokąd zmierzamy. W samorządzie można zdziałać wiele dobrego – aktywnie pozyskiwać środki, wychodzić z inicjatywą do przedsiębiorców, zwłaszcza jeśli się ich zna. Trudniej natomiast ściągnąć do takiej gminy jak Brenna duży biznes. Ale i tak wiele można zrobić, jeśli naprawdę chce się działać.

Wnioskuję, że warto było i dobrze się Pan czuje w roli wójta?
Uważam, że mało jest spraw zero-jedynkowych czy czarno-białych, ale w tym przypadku – tak, warto było. Oczywiście są pewno koszty i straty. Ta praca naprawdę mnie cieszy. Jeśli kiedykolwiek zostanie mi odebrana radość z jej wykonywania, to pewnie nie będę tego robił, bo mam do czego wrócić.
Mówił Pan o ograniczeniach, to minusy. Są też plusy zapewne?
Wrócę do minusów – jedną z trudniejszych rzeczy jest duża inercja. Niestety wszystko musi trwać – procedury są czasochłonne, a do tego często kosztowne. Z kolei dużym plusem jest współpraca z samorządowcami po sąsiedzku. Miałem okazję ich poznać i muszę przyznać, że są bardzo pomocni. Do tej pory spotykam się ze standardem uczciwej rozmowy, otwartości i życzliwości. Wciąż widzę spore pole do współdziałania, ale niestety istnieją ograniczenia prawne. Wiele rzeczy można by robić wspólnie – szybciej i taniej. Często po prostu płacimy za to, że te same działania są powielane w każdej gminie osobno.

Pańska decyzja o kandydowaniu była spontaniczna czy kiełkowała od dawna?
Spontaniczna, ale sprawami naszej gminy interesowałem się dużo wcześniej. Po raz pierwszy natomiast byłem na sali sesyjnej Urzędu Gminy w związku z dyskusją o zabudowaniu Hali Jaworowej chyba dwa lata temu. Planowanie przestrzenne to też mój zawód, a uznałem, że zgoda na zabudowę nie posłuży dobrze naszej gminie. Ostateczną decyzję podjąłem w ciągu dwóch miesięcy przed wyborami. Żona – powiedzmy – zaakceptowała ten pomysł. Absolutnie mi w tym nie przeszkadza, ale entuzjazmu do tej pory nie okazuje. To zresztą jedna ze „strat” – bo ciężar związany z prowadzeniem firmy spadł na żonę.

Wróćmy do Brennej. Jakie Pan widzi szanse dla turystyki w niej?
Mamy ogromną szansę na rozwój turystyki i na to, by mieszkańcy mogli z niej dobrze żyć. Potrzebujemy jeszcze mnóstwa infrastruktury turystycznej, jest naprawdę dużo do zrobienia. Ale jeśli zaoferujemy turystom coś ciekawego i wartościowego, będą tu przyjeżdżać, bo Brenna to miejsce wyjątkowe. Jest po prostu piękna. Połowę powierzchni naszej gminy stanowią lasy, do których prowadzą dogodne dojazdy. Mamy góry, które nie są trudne w przemierzaniu i można na nie wyjść, nie będąc super sprawnym. Pojawiła się pierwsza kolej linowa. Kiedyś było tu około 10 wyciągów, więc potencjał zdecydowanie istnieje. Patrzę na to, jak robią to Austriacy czy Włosi, jak w swoich zimowych kurortach walczą o turystę letniego. Tam, gdzie zimą jeżdżą narciarze, latem dolne stacje kolei gondolowych są usiane rowerami. Wokół tych usług działają hotele, w których lokalni mieszkańcy znajdują zatrudnienie. Turystyka to coś fantastycznego, tych usług nie da się przenieść w inne miejsce. Ktoś musi tu na miejscu przygotować pościel i łóżka, kto inny zarządzać obiektem, zorganizować kulig, imprezę, zaśpiewać, zatańczyć.

I Brenna ma szansę to rozwinąć?
Powinno być dobrze, jeśli będziemy potrafili współpracować w miarę zgodnie. Czasami słychać głosy: „wszystko dla turystów, a co dla mieszkańców”? Takie opinie pojawiły się na przykład po wprowadzeniu karty turysty. Ale to przecież turysta wpływa na poprawę naszego wspólnego dobrostanu. Po co szukać pracy, jak możemy ją mieć tutaj na miejscu? W Brennej nie będzie wiele fabryk czy elektrowni, więc najłatwiej znaleźć zatrudnienie właśnie w turystyce.

Czego brakuje Brennej przede wszystkim jeśli chodzi o turystykę?
Przydałby się w Brennej większy hotel o względnie wysokim standardzie. Takie obiekty odegrały dużą rolę na przykład w Wiśle – bo tam można zorganizować konferencję. W Brennej niestety nie mamy sali konferencyjnej, która mogłaby pomieścić, powiedzmy, 250 osób. Pamiętam sytuację, gdy mój kolega – prezes dużej firmy informatycznej z Warszawy – chciał zorganizować u nas konferencję. Pomysł był świetny, ale niestety nie mamy odpowiedniego obiektu. Taki hotel na pewno dobrze przysłużyłby się gminie. A poza tym pole do rozwoju mamy ogromne. Trzeba po prostu szukać swojej szansy i konsekwentnie się rozwijać.

Jak widzi Pan temat Hali Jaworowej? Ma szansę na rozwój, jakiego by chcieli mieszkańcy, czy tam będą ciągłe tarcia?
Na dziś nie jestem wielkim optymistą – to na razie jednostkowy pomysł inwestora, który musi pozyskać ogromny kapitał, rzędu kilkuset milionów złotych. Ogólnie rzecz biorąc nie chciałbym, żeby administracja w jakikolwiek sposób uniemożliwiała rozwój usług turystycznych. Dlatego uważam, że powinniśmy stworzyć warunki do zagospodarowania wyłącznie turystycznego Hali Jaworowej. Niech tam powstanie wyciąg. Być może uda się także zrealizować ciąg tras rowerowych. Prawdę mówiąc, koncepcję już przygotowałem, a regionalna trasa rowerowa jest zarejestrowana. Całkiem sensowne byłoby, gdyby jej przebieg obejmował Halę Jaworową, bo i tak już jeździmy tam rowerami. Chciałbym, żeby Hala Jaworowa stała się swoistą „mekką” dla turystów. Nie betonowa, nie zabudowana, tylko z delikatną infrastrukturą turystyczną, która nie zniszczy krajobrazu, a jednocześnie przyciągnie ludzi. Chodzi o to, żeby zachować walory przyrodnicze i krajobrazowe, a jednocześnie umożliwić masowemu turyście korzystanie z tego pięknego miejsca i cieszenia się jego pięknem. Zupełnie nie przeszkadzałoby mi również, gdyby w tamtym rejonie uprawiano narciarstwo biegowe. Tak naprawdę każda forma rekreacji powinna być mile widziana.

A jak wygląda na dziś sprawa boiska w centrum Brennej?
To obszar prywatny, obecnie w trakcie próby sprzedaży. Sprzedaż może potrwać, bo to duży teren, a cena jest wysoka. My jako gmina nie możemy sobie pozwolić na jego zakup. Byłoby nierozsądne kupować boisko za kilka czy kilkanaście milionów złotych. Z punktu widzenia społecznego teren byłby bardzo sensowny, jako przestrzeń ogólnodostępna. W przeszłości niestety popełniono pewne błędy w postępowaniach administracyjnych i sąd nakazał jego zwrot. To było w gruncie rzeczy oczywiste, cel wywłaszczenia nie został zrealizowany. Nowe boisko planujemy odtworzyć na gruncie, który już posiadamy – terenie przy Stanicy Harcerskiej w Górkach Wielkich. Tam gmina ma 2-hektarową działkę, zmieści się tam boisko, PSZOK i baza naszego Zakładu Budżetowego Gospodarki Komunalnej. Mam nadzieję, że uda się to zrealizować jeszcze w tym roku, choć nie będzie to inwestycja „na bogato”. W tym roku mam też do zrealizowania kilka innych, ważnych projektów, dlatego zależy mi, by boisko powstało choćby w podstawowej formie.

Na razie wciąż użytkowane jest dotychczasowe?
Mam nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas będzie nam służyć, bo jesteśmy w tej sprawie dogadani z właścicielem.

Pojawił się temat Stanicy Harcerskiej. Rzeczywiście tylko sprzedaż wchodzi w grę?
Równolegle z uruchomieniem procedury sprzedaży rozpoczęliśmy rozmowy z potencjalnie zainteresowanymi podmiotami. Ciekawe tematy pojawiły się na spotkaniu ze Śląskim Uniwersytetem Medycznym. Zamierzam też podjąć próby zainteresowania tematem kluby sportowe ze Śląska, z propozycją utworzenia centrum treningowego, szczególnie że zbudujemy obok boisko z bieżnią.

Jaką chciałby Pan widzieć Brenną na koniec tej kadencji samorządowej, realnie patrząc?
Nie mam pomnikowych ambicji ani hurraoptymistycznych wizji, jestem raczej realistą. Uważam, że jeśli uda się wypracować stabilne kierunki rozwoju, to już będzie bardzo dużo. Jeżeli zapoczątkujemy trend wzrostu ruchu turystycznego, a infrastruktura będzie dalej rozwijana przez lokalny „biznes”, będę zadowolony. Da to stabilny rozwój na pokolenia i nie będziemy się miotać z pytaniem, co właściwie powinniśmy robić? Będę się też cieszył z rzeczy drobniejszych, takich jak stacja transformatorowa za budynkiem Urzędu Gminy, która niedawno straszyła, a obecnie jest odnowiona i mamy już projekt, żeby powstał tam mural. Będę się też cieszył z dobrze urządzonej ścieżki rowerowej wzdłuż wału Brennicy. Brakuje mi również niewielkiej sali koncertowej, w której można nawiązać bliższy kontakt z artystą. Chciałbym, żeby osoby ze Śląska, mające w Brennej drugi dom, przyjeżdżały tutaj nie tylko dla przyrody i ciszy ale również dla kultury. Pole do rozwoju jest ogromne.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: MICHAŁ CICHY

 

google_news