Wyrośniętą, półwieczną jodłę potrafią niemal doszczętnie ogołocić z gałęzi. Pozostawiają po sobie całe połacie zniszczonego lasu. Rzadko dają się przyłapać na gorącym uczynku, ale jeśli się to zdarzy, nie załamują rąk. Kary za kradzież stroiszu są niewielkie, a jego sprzedaż to niezły biznes. Jedna wizyta w cudzym lesie wystarczy, by odzyskać równowartość grzywny. Reszta to już czysty zysk…
Eugeniusz Pilch z Marcówki z bólem serca patrzy na swój piękny niegdyś las. Niewiele brakuje, by nie pozostała w nim ani jedna nienaruszona jodła. W tym roku już 125 padło ofiarą złodziei stroiszu. Setki innych zostały odarte z gałęzi w poprzednich latach. Niektóre obumarły, inne przetrwały, ale nadal chorują. – Za każdym razem, gdy zauważę kolejne ogołocone drzewa, wzywam policję, a za jakiś czas dostaję odpowiedź, że postępowanie zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców. Do jedynych przypadków, gdy złodzieje zostali ujęci, doszło wtedy, gdy sam ich przyłapałem na gorącym uczynku – mówi Eugeniusz Pilch.
Pewnego styczniowego dnia w 2014 roku mężczyzna natknął się w swoim lesie na sterty ściętych i powiązanych w pęki jodłowych gałęzi, przygotowanych do wywiezienia. Postanowił wtedy ukryć się w krzakach i zaczekać, aż rabusie przyjadą po łup. Przybyli pod osłoną nocy, ale zanim zaczęli ładować wiązki stroiszu do samochodu, w kieszeni Eugeniusza Pilcha odezwał się telefon komórkowy. Sygnał odstraszył złodziei, jednak marcowianin pozostał w leśnej kryjówce aż do świtu, licząc na to, że zdecydują się wrócić. Rano poszedł do domu, aby trochę się ogrzać, a po południu znów wyruszył na czaty.
– W sumie spędziłem w lesie prawie trzy dni i noce, zanim ich złapałem na gorącym uczynku. Ponownie udało mi się ich przydybać w ubiegłym roku. Tym razem niemal w samo południe, zupełnie przypadkiem, gdy przechodziłem przez las. Oczywiście na mój widok uciekli, ale jeden z nich zostawił plecak z dokumentami, dzięki czemu policja go później ujęła – opowiada Eugeniusz Pilch – Nie mam wątpliwości, że w tym roku okradły mnie te same osoby. To zorganizowana szajka z powiatu wadowickiego, która grasuje po całym naszym terenie. Również po lasach państwowych, ale one mają swoje metody walki z rabusiami stroiszu. Ja jestem skazany na policję. A jej funkcjonariusze są w stanie coś zdziałać tylko wtedy, gdy podam im sprawców na tacy. Jeśli nie, wszystko umarzają.
Anna Gąsiorek-Rezler, rzeczniczka prasowa Komendy Powiatowej Policji w Suchej Beskidzkiej podkreśla, że funkcjonariusze reagują na każde zgłoszenie, lecz nie mogą nikomu postawić zarzutów, opierając się tyko na przypuszczeniach poszkodowanego. – Pan Pilch podejrzewa osoby, które już wcześniej wywoziły stroisz z jego lasu, ale nie udało nam się potwierdzić, że mają one coś wspólnego z ostatnimi kradzieżami. Nie znaleźliśmy na to dowodów – wyjaśnia.
Ale nawet jeśli sprawcy zostają ujęci i ukarani, bynajmniej nie zniechęca ich to do kontynuowania nielegalnego procederu. Wyrąb i wywożenie gałęzi z cudzego lasu to wykroczenie, za które grozi grzywna do 5 tys. zł i ewentualnie sięgająca 500 zł nawiązka. Najczęściej jednak kara jest dużo niższa od maksymalnej. – A tymczasem, jak udało mi się nieoficjalnie dowiedzieć, za jeden samochód stroiszu złodzieje dostają około trzech tysięcy złotych. Więc nawet gdy kilku z nich wpadnie w ręce policji i będzie musiało zapłacić po kilkaset złotych grzywny, odrobią to jednym transportem. Czy naprawdę nie ma sposobu na to, by ukrócić ich niszczycielską działalność? – pyta zrezygnowany Eugeniusz Pilch.
Tadeusz Kosman, szef Nadleśnictwa Sucha Beskidzka przyznaje, że dzisiejsze prawodawstwo nie pozwala wygrać walki ze złodziejami stroiszu. – Rzeczywiście drzewostany jodłowe w całej okolicy pustoszy zorganizowana szajka. Ale ilekroć przyłapaliśmy sprawców na gorącym uczynku, sąd uznawał, że popełnili czyn o znikomej szkodliwości społecznej i nakładał na nich grzywnę, którą odbijali sobie w ciągu jednej czy dwóch nocy. Problem jest też z odbiorcami, bo przecież ktoś ten stroisz kupuje i wykorzystuje do wyrobu wieńców pogrzebowych oraz stroików świątecznych i nagrobnych. Dlatego od ubiegłego roku prowadzimy kampanię, która – mam nadzieję – sprawi, że kradzież gałęzi jodłowych przestanie być opłacalna. Zachęcamy do zakupu stroiszu u nas na zrębach, pozyskanego bez szkody dla lasu i sprzedawanego za stosunkowo niską cenę. Myślę, że porównywalną z tą, którą biorą osoby trudniące się nielegalnym jego zdobywaniem, a może nawet niższą – mówi nadleśniczy.