Wydarzenia Bielsko-Biała

Bielszczanina zmagania z chorobą i nie tylko

Fot. Kuba Jarosz

Grzegorz Pawlus po 44 latach pracy utkwił w pułapce. Jest zatrudniony, ale nie może pracować, bo nie pozwala mu na to lekarz medycyny pracy. ZUS nie przyznał mu renty, za to lekarz rodzinny wystawił niepłatne L-4. Efekt jest taki, że człowiek nie ma od miesięcy złotówki dochodu. Taki mamy system, można rzec…

– Czuję się jak śmieć, skopany przez system, przez ludzi, dla których tacy jak ja, to tylko jakiś pesel w dokumentach – mówi pan Grzegorz. Patrzę w oczy tego blisko sześćdziesięcioletniego człowieka i widzę, że nie żartuje. Widziałem już sporo osób zdesperowanych. Ten pusty wzrok, jakby już nic przed sobą nie dostrzegali prócz otchłani beznadziei. – Tu nie chodzi tylko o to, że nie mam z czego żyć – tłumaczy. – Nie potrafię się pogodzić z tym, że można tak potraktować człowieka. Uczciwie przepracowałem 44 lata, płaciłem składki, a teraz zostałem zwyczajnie wyrzucony poza nawias.

Niemoc

Smutna historia Grzegorza Pawlusa zaczęła się dokładnie wczesnym rankiem 2 listopada 2017 roku. Do tego momentu mieszkaniec Bielska-Białej żył jak większość jemu podobnych – ani gorzej, ani lepiej. Jakoś sobie radził pracując od wielu lat jako kierowca w bielskiej poczcie. Tego dnia wszystko się jednak przewróciło do góry nogami. – Obudziłem się z potwornym bólem głowy i nie mogłem wstać z łóżka – wspomina pan Grzegorz. – Po prostu jakby mi ktoś jedną połowę ciała odciął. Tak się czułem. Byłem przerażony, bo jeszcze dzień wcześniej czułem się normalnie, byłem na cmentarzu, odwiedzałem znajomych.

Okazało się, że powodem dziwnej niemocy pana Grzegorza był niedokrwienny udar mózgu. A jego konsekwencją tzw. padaczka pourazowa. – To najgorsze świństwo, jakie może się przydarzyć – uważa pan Grzegorz. – Człowiek traci na kilkadziesiąt sekund przytomność, nagle, bez żadnego uprzedzenia.

Było jasne, że o szybkim powrocie do pracy nie ma co marzyć. Po wyjściu ze szpitala bielszczanin wykorzystał dozwolone przepisami, całe 182 dni na zwolnieniu lekarskim. Choroba jednak nie dawała za wygraną.

Rokowania

Przepisy mówią, że jeśli pacjent wykorzysta pulę całego zwolnienia lekarskiego, czyli wspomniane 182 dni i dalej niedomaga, wówczas staje przed komisją lekarską ZUS, aby ta mogła stwierdzić, czy są jakieś rokowania na poprawę. Jeśli tak właśnie jest, chory może otrzymać świadczenie rehabilitacyjne, czyli – mówiąc wprost – nadal otrzymywać z ZUS-u pieniądze. Tak też uczynił Grzegorz Pawlus. I świadczenie otrzymał. Na trzy miesiące.

– Po czym była kolejna komisja i przedłużenie świadczenia – tłumaczy nasz rozmówca. Tak to trwało bite dwanaście miesięcy, do kwietnia tego roku. Stan zdrowia pana Grzegorza w oczach lekarzy ZUS rokował na poprawę, tyle że żadnej poprawy nie było. Bielszczanin bowiem od czasu do czasu nieoczekiwanie, w różnych miejscach i sytuacjach padał nagle jak przysłowiowa kawka i tyle miał z rokowania.

Zdolny, niezdolny?

Świadczenia rehabilitacyjne mogą być przyznane najdłużej na 12 miesięcy. Pan Grzegorz więc wykorzystał kolejny limit. W tej sytuacji, jak mówią przepisy, można się już tylko starać o rentę.

– Złożyłem więc odpowiedni wniosek i stawiłem się na komisję lekarską, w maju tego roku – wyjaśnia bielszczanin. I oto stał się cud. Chory jeszcze do niedawna człowiek nagle ozdrowiał. Lekarz orzecznik odmówił przyznania renty i wpisał we wniosku „Nie jest niezdolny do pracy”. Po przeczytaniu odpowiedzi pan Grzegorz tym razem o mało nie dostał zawału serca.

– Jakoś to przetrwałem i uznałem, że skoro nie jestem niezdolny do pracy, to do niej wracam – tłumaczy. Poczta w tej sytuacji skierowała swojego długoletniego pracownika na konieczne badania do lekarza medycyny pracy. A tam niespodzianka. – Spodziewałem się tego, ale jednak był to cios – mówi pan Grzegorz. – Oczywiście nie dostałem zgody na pracę. Na żadną pracę. Przecież ciągle mam to cholerstwo, tę padaczkę!

Co w takiej sytuacji? Człowiek jest zatrudniony, ale nie może pracować i nie dostał renty, bo podobno nie jest niezdolny do pracy… Nasz bielszczanin zatoczył więc koło i powędrował do lekarza rodzinnego. I otrzymał z miejsca L-4. Tyle że niepłatne…

– No tak – dziwi się pan Grzegorz. – Mam zwolnienie lekarskie, ale bez prawa świadczenia pieniężnego. To jakieś kuriozum. Całe szczęście, że mój pracodawca okazuje się być ludzki i wciąż mnie nie zwalnia. Ale w sumie, co mi to daje, skoro jestem pracownikiem, a nie mam od maja złotówki pensji.

Mały koniec świata

Absurdalna sytuacja. Dla pana Grzegorza to mały koniec świata. Ma przyjaciół, znajomych, współczujących kolegów w pracy. Jakoś więc egzystuje, ślizga się z dnia na dzień w nadziei, że ten koszmar w końcu zniknie. Ale żyć, jak mówi, chce mu się coraz mniej.

– Ten człowiek powinien odwołać się od naszej decyzji do sądu – radzi rzecznik śląskiego oddziału ZUS, Beata Kopczyńska. – To jedyna droga, aby coś zmienić. Taki mamy system.

Tyle, że ten system zapomina o człowieku. Bo sąd i owszem, został przez Grzegorza Pawlusa zawiadomiony. Tylko co człowiek ma zrobić do czasu rozstrzygnięcia tej sprawy? – Nie wiem, naprawdę nie wiem – kiwa głową ze smutkiem bielszczanin.

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Hermenegilda
Hermenegilda
4 lat temu

Pan Grzegorz Pawlus powinien umieć się dostać na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim 5 października w Bielsku Białej i przedstawić problem. Prezes powinien zadziałać w tym przypadku i wielu podobnych. Tego typu zadania są do rozwiązania na dziś a nie za 21 lat jak jest obiecywane.