Wydarzenia Cieszyn

Blizny to moja historia

Fot. Dorota Krehut-Raszyk

Usłana bólem i opakowana gipsem. Naznaczona głębokimi i długimi bliznami. Tak wygląda droga, jaką pokonała Dominika Greń z Brennej, by po kilkunastu latach stanąć na nogi. Cierpienie, które towarzyszy jej praktycznie od zawsze, wreszcie się skończyło.

– Chciałabym zatańczyć na studniówce – mówiła Dominika, gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się w Brennej. Była końcówka 2017 roku. Czas przełomowy w życiu dziewczyny, która postanowiła zawalczyć o normalność. W trudnej batalii znalazła wielu sprzymierzeńców. Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, znajomi, mieszkańcy Brennej, a także społeczność Zespołu Szkół Ekonomiczno-Gastronomicznych im. Macierzy Ziemi Cieszyńskiej w Cieszynie, do którego uczęszcza, zrobili wszystko, by spełnić marzenia Dominiki. Wszyscy razem ścigali się z czasem i dzięki wielu akcjom charytatywnym uzbierali fundusze potrzebne na operacje w Niemczech. Prof. Hopf z kliniki w Kilonii podjął się trudnego zadania – uratowania stojącej u progu życia nastolatki od wózka…

Dominika przyszła na świat jako zdrowe dziecko. Radość z jej narodzin i rozwoju nie trwała jednak długo. Wraz z pierwszymi krokami, przyszedł bowiem strach. Dziewczynka utykała i nikt nie wiedział, dlaczego. W końcu okazało się, że przyczyną kłopotów jest wrodzone zwichnięcie stawu biodrowego. Diagnoza padła jednak zbyt późno, aby rozpocząć leczenie. Jedynym wyjściem była operacja. I wtedy zaczął się wieloletni koszmar.

O tym, jak bardzo życie Dominiki nie przypominało życia jej rówieśników, świadczą zdjęcia w rodzinnym albumie. Albo jest na nich w gipsie, albo w szpitalnym łóżku na wyciągu… Te wspomnienia są wciąż żywe. W pamięci mamy, Gabrysi, wyryły się w sposób niezwykle bolesny. Kiedy zobaczyła swoją córeczkę wyjeżdżającą z sali operacyjnej z przewierconymi kolanami, myślała, że oszaleje. Miała ochotę porwać ją na ręce i uciec jak najdalej od szpitala. A to był dopiero początek katorgi. Gips, co jakiś czas zmieniany, tkwił na nodze Dominiki przez wiele lat. Wszyscy mieli nadzieję, że przyniesie to jakiś efekt. Ale tak się nie stało. Mimo wielu zabiegów, chore biodro wciąż nie było na swoim miejscu, a po kolejnych badaniach wyszło na jaw, że zwichnięciu uległo także to zdrowe, bo nie wytrzymało przeciążenia… Do tego doszedł problem z koślawym kolanem, którego chrząstka została przewiercona podczas pierwszej operacji.
Miesiące pełne łez ciągnęły się w nieskończoność. Nie było dnia, w którym mama Dominiki nie pytałaby Boga o to, dlaczego jej dziecko musi tak cierpieć. Przecież niczemu nie zawiniło. Prosiła Go też o dobrych lekarzy. Takich, którzy rzeczywiście przejmą się losem jej dziecka, a nie potraktują jak królika doświadczalnego. Bo takie czasami miała wrażenie. Gdy usłyszała, że w Polsce nikt nie jest już w stanie Dominice pomóc i prędzej czy później będzie skazana na wózek, była załamana. Wtedy jednak z pomocą przyszła rodzina w Niemczech, która znalazła klinikę i chirurga dziecięcego cudotwórcę. Choć przypadek Dominiki określił jako ekstremalnie trudny – głównie przez wszystkie poprzednie nieudane operacje – widział szanse na wyleczenie. I słowa dotrzymał.

W marcu 2018 roku młoda mieszkanka Brennej była już po pierwszej udanej operacji w Niemczech. Rokowania były bardzo dobre. Po miesiącach rehabilitacji zaczęła lepiej chodzić. Pod koniec lipca bieżącego roku przyszedł czas na kolejną operację. Lekarze wstawili jej endoprotezę stawu biodrowego. W efekcie różnica długości między obiema nogami zmniejszyła się z 4,5 cm do 0,5 cm!

Fot. Dorota Krehut-Raszyk

– Kolano się wyprostowało. Cała moja postawa się zmieniła, a najważniejsze jest to, że wszystko jest na swoim miejscu. Lekarze nie muszą już nic operować. Kiedy to usłyszałam, popłakałam się. Poczułam ulgę, którą trudno mi opisać. Całe życie czekałam na ten dzień i nareszcie nadszedł. Jestem niesamowicie szczęśliwa i do teraz nie umiem opanować łez – przyznaje Dominika, gdy ponownie widzimy się w Brennej. Wciąż chodzi jeszcze o kulach. Potrzeba bowiem spokojnej rehabilitacji, by mięśnie w wydłużonej nodze wzmocniły się na tyle, aby nieść ją przez kolejne lata.

Dominika wraz z mamą jest niezmiernie wdzięczna wszystkim ludziom, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do uzbierania potrzebnych do operacji pieniędzy, a także wspierali i pocieszali dobrym słowem w trudnych chwilach. O tym, jak wyboistą drogę przeszły, przypominać będą już na zawsze blizny Dominiki. Na nogach, brzuchu, biodrach. – Zastanawiałam się, czy je usunąć, ale przemyślałam to i zdecydowałam, że nie. To jest przecież moja historia. Całe moje życie. Zlikwidowanie blizn w żaden sposób nie zmieni moich przeżyć i wspomnień. Najważniejsze jednak jest to, że to wszystko jest już za mną – przyznaje Dominika.

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
K.R
K.R
4 lat temu

Dużo zdrówka życzę 😉

Alicja
Alicja
4 lat temu

Dużo zdròwka życzę.