Wydarzenia Bielsko-Biała

Burzliwe dzieje schroniska

Fot. Marcin Płużek

90 lat stuknie w tym roku schronisku turystycznemu na Wielkiej Raczy. To jedno z ulubionych miejsc górskich włóczęgów w całych Beskidach. Tymczasem niewiele brakowało, a schroniska mogło już nie być.

 

Wielka Racza to wznoszący się na wysokość 1236 m n.p.m. szczyt w głównej grani Beskidu Żywieckiego, stanowiącej wielki europejski dział wodny (oddziela zlewnie mórz Czarnego i Bałtyckiego). Pochodzi od niego często spotykane w literaturze tematu pojęcie Worka Raczańskiego lub Grupy Wielkiej Raczy – stosowane na określenie części Beskidów na pograniczu polsko-słowackim.

Cudowne widoki

Góra słynie z cudownych widoków uważanych za jedne z najpiękniejszych w polskich górach. Można je podziwiać ze szczytu (gdzie dwie dekady temu ustawiono niewielką wieżę widokową), jak i spod schroniska położonego dosłownie kilka metrów poniżej wierzchołka. Z Wielkiej Raczy można podziwiać aż trzy pasma górskie o typowo alpejskim charakterze, w tym strzeliste wierzchołki Tatr, Niżnych Tatr i położonej dosłownie na wyciągnięcie ręki Małej Fatry z postrzępioną skalistą sylwetką Wielkiego Rozsypańca na pierwszym planie. Na dodatek, gdzie wzrokiem sięgnąć, widać tylko góry. Takich miejsc w Polsce nie ma zbyt wiele.
Wielka Racza to dla turystów dość wymagający szczyt, położony na uboczu, z dala od głównych dróg. Nie zawsze więc bywa tam tłoczno, co obecnie jest rzadkim obrazkiem w Beskidach. Schronisko słynie z miłej kameralnej atmosfery, niezmiennie zachwyca swoim urokiem i prawdziwym górskim klimatem.

Obiekt ma ciekawą i burzliwą historię. Oddano go do użytku pod koniec 1934 roku. Budował go bielski oddział Polskiego Towrzystwa Tatrzańskiego rywalizujący przez wiele lat o prymat turystyczny w Beskidach z prężnie działającą w mieście niemiecką organizacją Beskidenverein. Schronisko od początku cieszyło się sporą popularnością i mogło w tamtym czasie przyjąć na nocleg około 40 osób. Jego gospodarzem był wówczas Bronisław Jarosz, postać bardzo zasłużona dla rozwoju turystyki. W latach powojennych był gospodarzem wielu beskidzkich schronisk, na koniec, aż do emerytury, kierował przez wiele lat Domem Turysty w Bielsku-Białej.

Wojna i Niemcy

W połowie sierpnia 1939 roku, w obliczu zbliżającej się agresji niemieckiej, w schronisku na Wielkiej Raczy swój stały posterunek utworzył Korpus Ochrony Pogranicza. Żołnierza obserwowali dolinę rzeki Kisucy (po słowackiej stronie góry), w której koncentrowały się do ataku na Polskę jednostki 7. Bawarskiej Dywizji Piechoty. To z nią polscy żołnierze i pogranicznicy stoczyli na początku kampanii wrześniowej heroiczny bój na pozycjach obronnych w Węgierskiej Górce.

Gospodarz schroniska tuż przed wybuchem wojny szykował się do opuszczenia Wielkiej Raczy. 1 września miał objąć inne beskidzkie schronisko należące do PTT – Dworzec Beskidzki w Zwardoniu. Wojna pokrzyżowała jego plany.

Po zajęciu Żywiecczyzny przez Niemców schronisko na Wielskiej Raczy przejął Beskidenverein. Organizacja wyremontowała i doposażyła obiekt. Obok postawiono budynek gospodarczy. Schronisko nadal służyło turystom (niemieckim), ale pełniło też rolę posterunku wojskowego Wehrmachtu. Stacjonowali tam, a także szkolili się żołnierze niemieccy patrolujący między innymi granicę ze Słowacją. W późniejszym okresie w schronisku urządzono punkt obserwacyjny Luftwaffe – wybudowano wieżę obserwacyjną i ustawiono reflektory przeciwlotnicze. Jego załoga obserwowało niebo w celu wykrywania nadlatujących z południa Europy alianckich bombowców atakujących cele strategiczne na Górnym Śląsku. W 1940 roku Bronisław Jarosz przyjął propozycję Beskidenverein i ponownie został gospodarzem obiektu.

Wiosną 1945 roku wycofujący się Niemcy opuścili Wielką Raczę. Przez pewien czas, pod koniec wojny, w schronisku stacjonowali strzelcy alpejscy. Budynek mocno ucierpiał w tamtym czasie. Został między innymi ostrzelany przez artylerię, a następnie kompletnie wyszabrowany i zdewastowany. Zachowały się wspomnienia o tym, jak gospodarz z karabinem w ręku próbował chronić schronisko przed szabrownikami i ścigał ich nawet na słowacką stronę, aż do pobliskiej Oszczadnicy. Niestety większość dobytku przepadła, a to co zostało z wyposażenia, za zgodą PTT, Bronisław Jarosz przewiózł furmankami do schroniska na Klimczoku, które w tym czasie przejął jako gospodarz. Od tego czasu obiekt na Wielkiej Raczy stał w praktyce pusty.

Remontować czy rozebrać?

Wielkim problemem w jego ponownym zagospodarowaniu na potrzeby turystów było to, że schronisko położone jest dosłownie o kilka metrów od granicy państwa. Pod koniec lat 40. i przez prawie całe lata 50. ubiegłego wieku obowiązywały w Polsce bardzo restrykcyjne przepisy dotyczące poruszania się w strefie przygranicznej. W praktyce turyści nie mogli pojawiać się na szlakach biegnących wzdłuż pasa granicznego. To spowodowało, że obiekt turystyczny położony w takim miejscu stracił na wiele lat rację bytu.
Doszło do tego, że w 1964 roku (niektóre źródła podają, że w 1963) na Wielkiej Raczy pojawiła się komisja wysłana przez Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajobrazowe (w tym czasie schronisko należało do tej organizacji), która miała ocenić, czy mocno zniszczony i zapuszczony budynek można jeszcze odbudować i uruchomić w nim działalność, czy też z uwagi na katastrofalny stan techniczny należy go rozebrać. Członkowie komisji nie byli zgodni, jaką decyzje podjąć. Ostatecznie władze zadecydowały, że schronisko zostanie wyremontowane. Wielka w tym zasługa znanego działacza turystycznego i popularyzatora turystyki górskiej Edwarda Moskały.

Prace ruszyły niebawem, budynek przeszedł generalny remont. Doprowadzono do niego prąd (wodę dopiero na początku lat 80.). W tamtym czasie na polanie obok schroniska działał niewielki wyciąg narciarski. Dlatego też miejsce to było chętnie odwiedzane zarówno latem, jak i zimą. Największą zimową popularność schronisko na Wielskiej Raczy zyskało po 1999 roku, kiedy na szczycie góry uruchomiono turystyczne przejście graniczne. Dzięki niemu w kilka minut można było dotrzeć ze schroniska do usytuowanego po słowackiej stronie góry dużego ośrodka narciarskiego w Oszczadnicy.
Kolejny duży remont schronisko przeszło dopiero w latach 90, gdy nieco je rozbudowano i zmodernizowano. Kilka lat temu budynek został podany termomodernizacji, co kompletnie zmieniło jego zewnętrzny wygląd. Sama bryła nie uległa zmianie, ale stylową drewnianą elewację zastąpił wyglądający „zwyczajnie” jasny tynk. Tym samym schronisko nie prezentuje się już tak okazale, jak przed laty. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na jego popularność wśród turystycznej braci.

Skąd ta nazwa?

Na koniec wspomnijmy jeszcze o pochodzeniu nazwy szczytu, bo jest kilka ciekawych hipotez. Jedna z nich – przytaczana za Andrzejem Komonieckim – mówi o tym, że nazwa pochodzi od określenia „raczyć się”. Ponoć – jak zapisał Komoniecki w „Dziejopisie żywieckim” – gdy Komorowskim, właścicielom „państwa żywieckiego”, udało się w końcu dojść do porozumienia z panami węgierskimi, co do przebiegu granic dóbr ziemskich, wspólnie raczyli się z tej okazji winem. Nie trzeba dodawać, iż ustalona granica biegła grzbietem Wielkiej Raczy. To jednak tylko legenda, bo i sam Komoniecki nazwę góry łączył raczej z pobliską miejscowością Rajcza niż z magnacką popijawą.

Z kolei znany badacz dziejów Beskidów, Tatr i Podhala Aleksy Siemionow, autor między innymi monografii ziemi wadowickiej, nazwę Wielka Racza wywodził od staropolskiego słowa „rac” oznaczającego rycerza. Jego zdaniem miała ona związek, tak jak było to w przypadku Rycerzowej, czyli innego beskidzkiego szczytu, z nazwą położonej nieopodal wsi Rycerka, będącej własnością rycerską.

Jest jeszcze jedno – chyba najwłaściwsze – wyjaśnienie etymologii nazwy Wielka Racza. Badacze wiążą ją ze słowem „rajczula” określającym w gwarze górali żywieckich zagrodę dla owiec. Rozległe polany w szczytowych partach góry od lat służyły do wypasu owiec. Okoliczni górale toczyli o te hale krwawe boje. Zagród dla owiec na Wielkiej Raczy na pewno więc nie brakowało.

google_news