„Nie martw się, ja wrócę, dbaj o synów” – powiedział w październiku 1989 roku Jerzy Kukuczka do swojej żony, gdy wyruszał w Himalaje. Stanąć na legendarnej i niezdobytej przez nikogo południowej ścianie Lhotse było jego marzeniem. Przyciągała go jak magnes i zatrzymała na zawsze…
Jerzy Kukuczka, którego korzenie wywodzą się z Istebnej, zginął 24 października 1989 roku na wysokości 8300 m n.p.m. Tuż przed granią szczytową odpadł. Lina nie wytrzymała obciążenia i pękła, a wspinacz – do dziś nazywany najwybitniejszym himalaistą w historii – spadł w dwukilometrową przepaść. Choć najbliższych nigdy nie zawiódł, tym razem słowa nie dotrzymał i nie wrócił do domu w Katowicach…
– Długo nie mogłam pogodzić się z jego śmiercią. Nie było mi łatwo przez to wszystko przejść. Siedem lat męczyłam się z bardzo mocnym cierpieniem i dopiero potem powoli zaczęłam o Jurku opowiadać. Zbiegło się to z powstaniem poświęconej mu Izby Pamięci w Istebnej. To pomogło mi stanąć na nogi, choć ból po stracie męża jest we mnie cały czas. Kiedy jednak mogę podzielić się z innymi moimi wspomnieniami i historią Jerzego, czuję że jest on blisko mnie. Cały czas mam go przed oczyma. Widzę, jak się wspina, jak zdobywa szczyty, jaki jest szczęśliwy, jak wraca do domu z plecakiem, wychudzony i z twarzą smaganą słońcem, mrozem i śniegiem, oczywiście planujący już kolejną wyprawę – opowiada Cecylia Kukuczka, gdy nad filiżanką parującej kawy siedzimy w pokoju w ich domu w Istebnej. Gdyby nie śmierć pod Lhotse, w przyszłym roku być może świętowaliby 45-lecie małżeństwa. Zamiast tego wdowie przychodzi uczcić 30. rocznicę śmierci ukochanego… Podobnie jak w poprzednie okrągłe rocznice tragicznych wydarzeń, pojechała w Himalaje, by 24 października kolejny raz – być może ostatni – spojrzeć na ścianę, która odebrała jej męża.
„Wszystko przemawiało za tym, by odłożył tę wyprawę na następny rok. Zbyt dużo się działo, zbyt szybko szukał partnerów (…). Zawsze słuchał głosu swego serca. Tym razem podpowiedziało mu: „idź”. Teraz albo nigdy. W Katmandu przez dwie noce sny o grobach. Czy to było ostrzeżenie?”
– Mimo że towarzyszyć będą mi przyjaciele, jest to dla mnie bardzo sentymentalna i osobista wyprawa. Bardzo cenię ten czas. Znów będę mogła z Jurkiem porozmawiać, pomarzyć, powspominać, ale też trochę może i ponarzekać czy poradzić się… Jakoś zawsze tak dziwnie się dzieje, że gdy idę pod Lhotse i patrzę na tę ścianę, to widzę Jerzego gdzieś nad szczytami. Z każdym krokiem jest bliżej mnie. Kocham to uczucie. On tam jest i zawsze był, bo jego serce biło w Himalajach nawet gdy był w Polsce – mówi Cecylia Kukuczka. W ręce trzyma „Królową. Lhotse ‘89”, dziennik Jerzego Kukuczki, najnowszą publikację prowadzonej przez syna Fundacji Wielki Człowiek. „Wszystko przemawiało za tym, by odłożył tę wyprawę na następny rok. Zbyt dużo się działo, zbyt szybko szukał partnerów (…). Zawsze słuchał głosu swego serca. Tym razem podpowiedziało mu: „idź”. Teraz albo nigdy. W Katmandu przez dwie noce sny o grobach. Czy to było ostrzeżenie?” – pisze wdowa w osobistej przedmowie do książki…
By dostać się pod Lhotse, Cecylia Kukuczka poleciała ze stolicy Nepalu małym samolotem do Lukli, gdzie na wysokości 2860 m n.p.m. znajduje się najniebezpieczniejsze lotnisko świata. Stamtąd rozpoczęła siedmiodniowy trekking w jedną stronę, po drodze nocując w wybudowanych przez Szerpów lodżach i aklimatyzując się. – Spodziewam się, że będziemy mieć dobrą pogodę, gdyż pora monsunowa się kończy. Podejdziemy na około 4800 metrów, być może 5000, jeśli będziemy w dobrej kondycji. Oby tylko nogi mnie nie zawiodły – powiedziała tuż przed wyjazdem. Wciąż dla niej niesamowite jest to, jak bardzo postać jej męża jednoczy ludzi, rozbudza ich wyobraźnię i wzrusza. Podkreśla, że wyprawy Jerzego Kukuczki miały zawsze nie tylko osobisty wymiar, ale przede wszystkim narodowościowy. W czasach, gdy w ojczyźnie walczyło się o chleb powszedni, gdzie wszystko było małe, on dokonywał rzeczy wielkich – wbrew wszystkiemu organizował wyprawy i mieszkał na dachu świata, czując wolność i swoimi osiągnięciami dając jej poczucie swoim rodakom. Tak dyktowało mu serce i nie mógł nic z tym zrobić, choć za miłość do gór zapłacił wysoką cenę…
Cecylia Kukuczka nie wie, czy przy okazji kolejnej rocznicy będzie czuła się na siłach, by znów stanąć pod Lhotse. Prawdopodobnie nie. Dlatego cieszy się, że udało się doprowadzić do końca przedsięwzięcie od dłuższego czasu leżące jej na sercu. Mowa o czortenie, który w październiku stanął w przykościelnym parku w centrum Istebnej, inspirowanym jego himalajskim odpowiednikiem (na zdjęciu podczas budowy). W centralnym miejscu budowli ma być umieszczona tablica pamiątkowa, wisząca wcześniej na ścianie istebniańskiego Gminnego Ośrodka Kultury.
– Czorten w Himalajach jest bardzo bliski memu sercu, dlatego tak bardzo chciałam, aby w ukochanej przez Jurka Istebnej powstała jego replika, obok cmentarza, na którym pochowani są jego rodzice. Myślę, że będzie to ciekawa atrakcja turystyczna, a dla mnie osobiście miejsce, gdzie będę mogła w spokoju złożyć kwiaty czy zapalić znicz. Nie mam grobu, na który mogłabym pójść. Ciała Jurka przecież nie odnaleziono – mówi Cecylia Kukuczka. Dziękuje jednocześnie wszystkim osobom, które wsparły budowę czortenu i okazały przychylność nietypowej inicjatywie – władzom gminy Istebna, Śląskiemu Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków oraz Nadleśnictwu Wisła, które przekazało materiały budowlane.
– Jurek był bardzo skromnym człowiekiem i czorten też jest skromny, wybudowany z tutejszego kamienia, z ziemi w której się wychował i do której tak chętnie wracał. Tutaj miały miejsce wszystkie ważne momenty naszego życia. W kościele na Kubalonce braliśmy ślub, na Wilczym spędzaliśmy każdą wolną chwilę, wszystkie święta i uroczystości. Istebna stała się domem także dla mnie – przyznaje Cecylia Kukuczka. Uroczyste odsłonięcie pomnika zaplanowane jest po jej przyjeździe z Himalajów, na 22 listopada.
Epitafium ku pamieci Jerzego Kukuczki, gra Kapela z Istebnej. https://www.youtube.com/watch?v=ULQGmi-gmJ4
Jerzy Kukuczka to najlepszy dar jaki mógł nas spotkać. Symbol człowieka wytrwałego, skromnego i żyjącego pasją do gór i do ludzi. Jak zginął na Lhotse miałem 15 lat, dzisiaj mam 43 lata i nadal brakuje mi go brakuje.
Proszę posłuchać , warto, Istebnioki grają “Groniczka” ku pamieci Jerzego Kukuczki.