O niektórych zawodach mówi się wprost: służba drugiemu człowiekowi. I tak właśnie jest z lekarzem. Prestiż to tylko jedna strona medalu. Pod drugą kryje się ogromna odpowiedzialność i codzienny strach o ludzkie życie. 1 czerwca medycy powiedzieli rządzącym „dość” i protestowali na ulicach Warszawy. Co najbardziej ich boli? I czy służba zdrowia doczeka się ratunku?
„Krótsza kolejka, dłuższe życie”, „W sieci szpitale umierają po cichu”, „Zmęczony lekarz = żaden lekarz” – to tylko niektóre hasła, jakie pojawiły się na transparentach podczas manifestacji organizowanej przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Główny postulat – zwiększenia środków na zdrowie – od lat pozostaje niezmienny. Manifestujący zwracali też uwagę, że liczba lekarzy i pielęgniarek w Polsce należy do jednej z najniższych w Europie, a kolejki do specjalistów do najdłuższych.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda praca lekarza do kuchni. Z cieszynianką, Anną Zabielską, spotykamy się podczas nocnego dyżuru w Śląskim Centrum Reumatologii, Rehabilitacji i Zapobiegania Niepełnosprawności im. gen. Jerzego Ziętka w Ustroniu. Pokój lekarski przypomina nieco pokój hotelowy – jest łóżko, biurko, telewizor, dwa fotele i stolik. Najważniejszy jest tutaj jednak telefon. W czasie naszej rozmowy dzwoni kilkukrotnie. Lekarze są wzywani na konsultacje, a pielęgniarki przekazują najważniejsze wiadomości o pacjentach.
– Lekarzem chciałam być od zawsze. Już w dzieciństwie zawód lekarza bardzo mi imponował. Pamiętam, że do wizyty lekarskiej trzeba było się przygotować, tak jakby szło się do ważnej osoby. Lekarz był autorytetem, a jego diagnoza i zalecenia nie do podważenia. W dzisiejszych czasach to się nieco zmieniło. Pacjent, który dziś wchodzi do gabinetu, swoje objawy diagnozował już w internecie i przychodzi do nas z gotowym rozpoznaniem – mówi Anna Zabielska.
Cieszynianka wybrała się na studia do Białegostoku. Łatwo nie było – 6 lat nauki, później 13-miesięczny staż, a obecnie rezydentura. I choć zarobki wcale nie są wysokie, nigdy nie żałowała, że wybrała taką drogę. – Pracuję w trzech miejscach – w cieszyńskiej przychodni medycyny rodzinnej, w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Bielsku-Białej oraz właśnie w Ustroniu – wylicza Anna Zabielska. Lekarz na nudę nie może narzekać. Pracy jest sporo, a do tego ciągła nauka. Nie zostaje zbyt wiele czasu na życie towarzyskie czy rozrywkę. Ostatni wpis na blogu kulinarnym Anny Zabielskiej pochodzi sprzed kilku lat…
– Oczywiście, że myślę w czasie wolnym o swoich pacjentach. Może nie tak, że nie śpię w nocy, ale jestem ciekawa na przykład, co wyjdzie w badaniach, które zleciłam. Czy moja diagnoza się potwierdzi? Praca lekarza przypomina nieco pracę detektywa. I tak toczy się śledztwo – prowadzi się wywiad, badanie przedmiotowe, intuicja podpowiada pewne hipotezy, a na koniec można potwierdzić diagnozę. Reumatologia, którą wybrałam, jest wymagająca, trudna i ma bardzo rozbudowaną diagnostykę. Trzeba mieć ogromną wiedzę. Tylko wtedy można pomóc, a to jest najważniejsze. Ostatnio mieliśmy pacjentkę z rumieniem heliotropowym, którą przez pięć lat leczono m.in. na alergie czy atopowe zapalenie skóry. Brała różne preparaty. Tymczasem okazało się, że to zapalenie wielomięśniowe, choroba reumatologiczna, bardzo rzadka. Udało się wprowadzić właściwe leczenie, zmiany się wycofały. I to właśnie kocham w tej pracy – mówi Anna Zabielska.
Jednak nie zawsze jest tak różowo. W natłoku obowiązków ciężko znaleźć czas, by porozmawiać z pacjentem i jego rodziną, wyjaśnić skomplikowane medyczne procedury. Wszystko przez dokumentację, która dosłownie piętrzy się w szpitalu. Wyniki badań, opisy stanów klinicznych, poprzednie leczenie – wszystko musi być skrupulatnie opisane, nie tylko dla dobra pacjenta, ale także ze względu na Narodowy Fundusz Zdrowia. W wielu placówkach wciąż brakuje sekretarek medycznych, które mogłyby odciążyć lekarzy od tej „papierologii”. – Na SOR-ze czasu brakuje. Pacjenta widzimy 4-5 godzin, a musimy go dobrze zdiagnozować, przyjąć na odpowiedni oddział lub wypisać do domu z zaleceniami i skierować do leczenia ambulatoryjnego. Proszę sobie wyobrazić – człowiek traci przytomność, początkowo nie wiemy, dlaczego. Skupiamy się na pacjencie – liczy się czas – rozpoczynamy diagnostykę – od pobierania krwi, a jest to ciężkie gdy np. ciśnienie tętnicze jest niskie, żyły są zapadnięte. Czasem nie udaje się tego zrobić nawet po kilkunastu próbach. Konieczne jest wezwanie anestezjologa, który wykonuje szereg procedur m.in. zakłada wkłucie centralne. Tymczasem rodzina, która stoi na zewnątrz mocno to przeżywa. Nie wie, co się dzieje w środku. Nikt do nich nie wychodzi, nie rozmawia. Czasem z bezsilności walą w drzwi. Staram się do nich wyjść, ale gdy w ciągu jednego dyżuru mam 30 pacjentów, zwyczajnie nie mam jak… Te wszystkie emocje nam się udzielają. Zdenerwowanie rodziny, stres, walka z czasem, niełatwa diagnoza… Dziś miałam pacjentkę – straciła siostrę z powodu guza trzustki, była bardzo zdenerwowana, bo podobne objawy nowotworu zauważyła u siebie. Po takiej rozmowie ciężko jest wrócić do normalnych obowiązków – przyznaje Anna Zabielska.
Z problemami lekarze i pacjenci zostają sami. Nie ma psychologów na wyciągnięcie ręki. A właśnie taki specjalista mógłby być dla medyków ogromnym wsparciem, zwłaszcza gdy przychodzi im przekazać pacjentowi lub jego bliskim złą wiadomość. Jak to zrobić? Jak znaleźć czas, gdy jeszcze siedmiu pacjentów czeka na pomoc? Jak ubrać w słowa informację o śmierci męża, gdy widzi się ciężarną żonę z małym dzieckiem u boku? Tego na studiach nie uczą… – Potrzeba specjalistów, którzy pomogliby w poznaniu procesu leczenia pacjenta, powiedzieli dokładnie, jak chory będzie się czuł na przykład w przypadku rozwoju nowotworu, jakie dolegliwości i emocje mogą towarzyszyć leczeniu, na które zabiegi czy procedury medyczne warto się zdecydować, a na które niekoniecznie…. To ważne. A wiele rodzin wciąż nie wie, że może liczyć na przykład na wsparcie hospicjum domowego – zauważa Anna Zabielska.
Wyniki z laboratorium analitycznego mają trafić do rejestracji. Ale często ich tam nie ma, jest szukanie, wyjaśnianie. Drobiazg.
W przychodniach, szpitalach wprowadzono powszechnie komputery. Komputer pomaga w rejestracji ale programista wstawił w systemie ” różową linię” czyli limit przyjęć danego dnia. No i najczęściej pani w recepcji musi uwzględniać ten limit, przegląda obok zeszyt terminów, ustala wizytę kontrolną za rok, wpisuje do zeszytu i do komputera. Lekarz przyjmujący pacjenta w poradni nie ma kontaktu z rejestratorką, nie wie i nie musi wiedzieć jaka jest sytuacja w tym miejscu. Lekarz odsyła po wizycie po południu do rejestracji aby zarezerwować nowy termin wizyty i nie wie, że rejestracja nie jest czynna. Przykłady absurdów organizacyjnych.
Jeśli pacjent przychodzi z gotowym rozpoznaniem bo pacjent diagnozował objawy w internecie no to musi być bułka z masłem dziś przy dobrodziejstwie internetu. Pacjenci dziś potrafią pisać i czytać nie tak jak przed wojną więc musi być dużo łatwiej. Trzeba spytać pacjentki, która przez 5 lat była leczona na inną chorobę bo nie umiano rozpoznać właściwej choroby i jest ogromny problem z dostaniem się do specjalisty – czy ma satysfakcję. Pani doktor dająca wywiad nie zauważa, że w lecznictwie jest i podstawowa sprawa: fatalna organizacja? Te problemy, o których opowiada są to wewnętrzne problemy wynikające między innymi ze złej organizacji.… Czytaj więcej »