Od chwili zaginięcia Kingi Kozak z Buczkowic miną lada moment dwa lata. Jej matka nie wierzy w śmierć córki. Policja przeciwnie, uważa, że kobieta nie żyje. Dowodem na to ma być znaleziona czaszka Kingi. Tyle, że już po tym fakcie zaginioną kobietę widziano ponoć w Warszawie…
– Nigdy nie uwierzę w to, że ona nie żyje – stanowczo twierdzi matka Kingi, Ewa Jakubska. – Tym bardziej teraz, kiedy rozpoznałam ją na zdjęciu z monitoringu w warszawskim tramwaju. Cała ta policja od początku, według mnie, źle tą sprawę prowadziła. Wzięli za pewnik, że skoro mąż Kingi popełnił samobójstwo, to dlatego, że ją wcześniej zabił. On nie byłby do tego zdolny, a życie mógł sobie odebrać, bo Kinga chciała od niego odejść.
Rozwód
13 sierpnia 2018 roku. Do Bielska-Białej z okolic Kielc przyjeżdża ojciec Kingi, Stanisław. Ma być świadkiem na sprawie rozwodowej córki z jej mężem, Zbigniewem.
– Byli już piętnaście lat po ślubie i ciągle się kłócili – wspomina dzisiaj ojciec Kingi, a jej matka, Ewa Jakubska, dodaje: – Zdarzały się różne sytuacje, również z powodu pasierbicy mojej córki, proszę – sięga po fotografię, na której Kinga wygląda jak siedem nieszczęść. – To nie był dobry człowiek, niestety… Starszy od niej, nie układało się im.
– Dlatego uzgodnili, że się rozwiodą – wtrąca pan Stanisław. – Ale na tej rozprawie on wykręcił numer i wszystko odwołał. A mieli uzgodniony już podział majątku, alimenty, opiekę nad Ewunią, naszą wnuczką kochaną.
Po rozprawie Kinga wychodzi roztrzęsiona z sali sądowej. Nie chce nic mówić. Jej ojciec kręci więc tylko głową i wraca w kieleckie.
– Co miałem robić? – tłumaczy. – Byli przecież dorośli.
Zniknięcie
14 sierpnia rano w domu pod Kielcami, przebywająca u dziadków kilkuletnia córka Kingi wchodzi do kuchni i mówi zdziwiona, że już tyle razy dzwoniła do mamy i nikt nie odbiera.
– Mała była zrozpaczona – przypomina sobie teraz matka Kingi. – Sama zaczęłam więc dzwonić i w końcu odebrał mój zięć. Zapytałam, gdzie jest Kinga, bo mała chce w końcu z nią rozmawiać. Powiedział, że nie ma pojęcia, że Kinga jeszcze poprzedniego dnia wieczorem gdzieś wyszła i nie wróciła. Zapytałam, czy zgłosił to na policję. Ale on się tylko zirytował i burknął, żebyśmy sobie sami jej szukali.
Pierwsza śmierć
15 sierpnia rodzice Kingi wciąż są jeszcze w swoim domu pod Kielcami. Siedzą tam już jednak jak na bombie. Każdą chwilę wypełniają im w głowach myśli o tym, co mogło się stać z ich córką. Przecież niemożliwe, żeby nie dała znaku życia, z uwagi chociażby na dziecko, które tak kochała.
– To był koszmar – wspomina pani Ewa. – Wreszcie znowu zadzwoniłam do zięcia. Był w okropnym stanie psychicznym. Wciąż powtarzał tylko, że jeśli Kinga od niego odeszła, to on się zabije. Nie wierzyliśmy w to gadanie, bo to była jego stara śpiewka. Od dawna tak straszył i tym trzymał przy sobie naszą córkę.
Następnego dnia rodzice Kingi otrzymują hiobową wiadomość – ich zięć właśnie znaleziony został we własnym domu. Martwy. Powiesił się…
Poszukiwania
– To był straszny czas – wspomina matka Kingi. – Zięć odebrał sobie życie, córki wciąż nie było i wszelki ślad po niej zaginął. Pojechaliśmy do Buczkowic.
We wsi huczy od plotek. Jeden wątek wciąż się powtarza – Zbyszek zabił Kingę, a później sam się powiesił. Skoro mieli się rozwodzić… Chłopu musiało zdrowo odbić.
– Nie sposób było ogarnąć to wszystko – tłumaczy Ewa Jakubska. – W każdym razie zięć naprawdę nie był ideałem, nie lubiliśmy go z mężem, ale jedno wiem. Że Kingi by nie zabił. W to nie uwierzę.
Samobójstwo nie podlega dyskusji. Co się jednak stało z Kingą? Jeśli została zamordowana, to gdzie jest ciało? I gdzie doszło do zbrodni, bo w domu, okolicy i w jej samochodzie nie ma żadnych śladów wskazujących na zbrodnię. Wygląda na to, że kobieta rozpłynęła się w powietrzu.
– Sprawa była prowadzona pod kątem zaginięcia – wyjaśnia dzisiaj Roman Szybiak z bielskiej policji. – Pod uwagę były brane oczywiście różne hipotezy, w tym i ta, że mogło dojść do zbrodni, ale wszystkie czynności prowadzone były pod kątem zaginięcia osoby.
Zakrojone na szeroką skalę policyjne poszukiwania z udziałem technik operacyjnych nic nie dają. Po Kindze wszelki ślad zaginął. Nikt nic nie widział, nie słyszał. Jedynym wyjątkiem jest fakt, jak ujawniono, że niedługo przed zaginięciem telefon Kingi loguje się w Wiśle. Po tym epizodzie jednak kobieta wraca do domu w Buczkowicach, skąd później wychodzi i przepada. Telefon jednak zostawia w domu i w późniejszym czasie odegra on jeszcze pewną rolę w tej dziwnej historii.
Tajemniczy telefon
Dla rodziców Kingi nastaje trudny okres. Muszą zorganizować pogrzeb zięcia, zająć się wnuczką, jakoś jej wytłumaczyć, dlaczego nagle zabrakło obojga rodziców. No i najgorsza myśl tłukąca się wciąż w głowie – gdzie jest Kinga?!
– Trudno zliczyć nieprzespane noce i to dławiące w gardle uczucie – wzdycha matka Kingi.
Starsi państwo dają jednak radę. Godzina po godzinie, dzień po dniu. Mijają tygodnie, później miesiące. Ile człowiek jest w stanie znieść dowiaduje się dopiero wówczas, gdy dopadnie go zły los. Najbliżsi Kingi pomimo ogromnej tragedii muszą żyć przecież dalej. Nie ustają jednak w poszukiwaniach córki na własną rękę. Nadzieja, że Kinga gdzieś tam jest w świecie nie gaśnie. Pod koniec stycznia 2019 roku podsyca ją niespodziewanie sms, który przychodzi na numer zostawionego przez Kingę w domu telefonu. Treść jest jednak niezrozumiała. Jakby ktoś przypadkiem wpisał kilka liter i wysłał. Telefon odzywa się raz jeszcze, w lipcu tego samego roku. Ktoś chce się dodzwonić, jednak zaraz milknie. Próba oddzwonienia nic nie daje.
Rodzice Kingi angażują więc jasnowidza, prywatnego detektywa. Uruchamiają ogłoszenia w internecie.
– Nic to nie dało, tyle że słono nas to kosztowało i za każdym razem była jakaś kolejna nadzieja, że może tym razem, teraz, coś z tego konkretnego wyjdzie – tłumaczy Ewa Jakubska, po czym ukradkiem przeciera zaczerwienione oczy.
Spotkanie w tramwaju
Styczeń 2020 roku. Środek niby zimy. Ponure i szare dni tylko pogłębiają frustrację. Jak w tym wszystkim odnaleźć chociażby cień nadziei? Wydaje się to niemożliwe. I właśnie wtedy nadchodzi wiadomość – z rodzicami Kingi kontaktuje się studentka prawa z Warszawy. Mówi, że chyba rozpoznała Kingę w tramwaju.
– To było tak niespodziewane, że aż mi dech zaparło – wspomina Ewa Jakubska. – Nagle wszystko się zmieniło.
Wiadomość niczego jednak nie przesądza. To przecież tylko przypuszczenia kogoś, komu się wydaje, że spotkana w tramwaju kobieta jest tą samą, której wizerunek rozpowszechniony jest w internetowych portalach zajmujących się poszukiwaniami osób zaginionych. Rodzice Kingi stają na głowie i udaje się im zdobyć zdjęcie z tramwajowych kamer. Teraz matka Kingi jest już pewna.
– To jest moja córka – przekonuje. – Twarz, ta charakterystycznie noszona czapka, ręce… To jest moja Kinga. Na tysiąc procent. Matka to wie. Tylko dlaczego nie daje znaku życia…
Czaszka
Skoro Ewa Jakubska rozpoznaje na zdjęciu z Warszawy zaginioną córkę oczywiste jest, że śladem tym powinna pójść policyjna ekipa z sekcji poszukiwawczej. Zawiadomieni o przełomie policjanci są jednak sceptyczni. Więcej – nie wierzą w to, że na zdjęciu widać Kingę Kozak. Mają ku temu powód. Jadą do Buczkowic i osobiście zawiadamiają rodziców Kingi, że już kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu 2019 roku w Wiśle, w zakolu rzeki Wisły, znaleziono czaszkę…
– Powiedzieli mi, że jest to czaszka Kingi – mówi Ewa Jakubska. – To był szok.
Tym większy, że dopiero co, Jakubska rozpoznała córkę na fotografii z tramwaju. Mimo to rodzice jadą do Cieszyna, gdzie w prokuraturze okazana zostaje im na fotografii czaszka.
– Już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że to nie czaszka mojej Kingi – przekonuje Ewa Jakubska. – Była jakaś taka kwadratowa. Moja córka ma inny kształt głowy. I te zęby… To nie była moja córka.
Policjanci mają jednak mocny dowód – badania DNA. To one mówią, że znaleziony fragment ciała jest częścią poszukiwanej Kingi Kozak.
– To musi być pomyłka – jest przekonana matka Kingi. – Materiał porównawczy był zresztą pobierany od nas niedokładnie – dodaje.
Procent niepewności i rekonstrukcja
Maj 2020 r. Roman Szybiak, rzecznik bielskiej policji, potwierdza nam, że poszukiwania zaginionej Kingi Kozak dobiegły ostatecznie końca 6 marca tego roku.
– Czynności w sprawie zaginionej Kingi Kozak zostały zakończone, ponieważ nie ma wątpliwości, że zebrany materiał dowodowy w innej sprawie – śledztwie prowadzonym przez Prokuraturę Rejonową w Cieszynie, w tym wyniki opinii genetycznej dwóch niezależnych laboratoriów potwierdziły, że zaginiona Kinga Kozak nie żyje – tłumaczy Szybiak.
Dla policji jest to już więc koniec. Czynności związane ze sprawą prowadzi jednak nadal cieszyńska prokuratura. Agnieszka Michulec, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej przekonuje o tym samym, co policja. Nie mówi jednak o stuprocentowej pewności dotyczącej tożsamości znalezionej czaszki. Używa sformułowania: „Opinia z 4 lutego 2020 r. w zasadzie nie pozostawia wątpliwości w zakresie identyfikacji. Uzyskane wyniki badań ekstremalnie mocno wspierają hipotezę zakładającą, że jest to czaszka Kingi K.”. Badania i opinię przedstawił Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Dr Jana Shena w Krakowie.
99,9. Tyle procent pewności dają badania DNA. Zdarzają się bowiem sytuacje, kiedy dochodzi do tzw. kontaminacji materiału dowodowego, czyli przemieszczenia się pobranych próbek genetycznych z przedmiotu na przedmiot. W sprawie domniemanej więc wciąż czaszki Kingi prokuratura, na wniosek rodziców, dokonuje obecnie sprawdzenia, czy nie doszło do takiej właśnie sytuacji. Aby postawić kropkę nad „i” śledczy zamierzają też przeprowadzić rekonstrukcję czaszki.
– To nie jest jeszcze przesądzone, ale raczej tak się stanie, aby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości – tłumaczy Agnieszka Michulec.
W świecie zaginionych
Czy historia Kingi Kozak doczeka się kiedykolwiek pełnego wyjaśnienia? Jest to raczej wątpliwe. Nawet jeśli przyjąć, że znaleziona czaszka, to część jej ciała, to i tak zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Po pierwsze z badań i oględzin czaszki nie sposób wywnioskować, jak twierdzi prokuratura, ze stuprocentową pewnością w jaki sposób oddzieliła się ona od reszty ciała. Prokuratura przyjęła wersję, że nastąpiło to w sposób naturalny – ciało przebywało w wodzie, przemieszczało się w korycie rzeki. Być może udział w tym miały dzikie zwierzęta. Przy czym nie odnaleziono do tej pory innych fragmentów szkieletu. Nie wiadomo też w jaki sposób doszło do zgonu. Ślady na czaszce nie dają na to odpowiedzi. Wątpliwości jest więc sporo. Gdy dodamy do tego wiarę matki Kingi, że osoba na zdjęciu z warszawskiego tramwaju, to jej córka, trudno się dziwić, że żywi ona wciąż nadzieję, że Kinga żyje, ale z jakichś własnych powodów chce pozostać w świecie zaginionych. Z prawnego zresztą punktu widzenia, Kinga Kozak nie została wciąż oficjalnie uznana za osobę zmarłą. Brak jest bowiem jej aktu zgonu.
– Ona gdzieś tam jest… – powtarza niczym mantrę, Ewa Jakubska.
a mamusi pasuje mieszkać i korzystać z majątku zięcia.
córki również, wspólnota majątkowa
a obecnie to własność ich wnuczki
Pierdolnij się w łeb tak z rozbiegu z 4 metry i w ścianę. Posiadali sklep i zrezygnowali z niego tylko dlatego, że poszukiwali córki. Pomyśl czasem zanim coś napiszesz, albo ugryź się w język zanim coś napiszesz. Aż żałuję, że czytam tak durny komentarz.