Leczący się z choroby koronawirusowej mieszkańcy skarżą się przede wszystkim na dojmującą samotność. Bliskich nie widzieli już od dwóch miesięcy. Jednak po okresie wielkich obaw z optymizmem patrzą w przyszłość i wierzą, że wrócą do domów i znowu będą się cieszyć widokiem Beskidów.
Zakażeni koronawirusem bielszczanie i mieszkańcy powiatu bielskiego opowiedzieli naszej redakcji o swoich przeżyciach. W ich przypadku zakażenie było jak cios w plecy. Z tego powodu, że do szpitali trafili już około dwa miesiące wcześniej, by leczyć się z innych poważnych chorób. I także dlatego, że to właśnie w szpitalu dopadł ich wirus, a przecież byli znacznie osłabieni i nie są już młodzi. Obawy o zdrowie były więc jak najbardziej uzasadnione.
Bielszczanin w średnim wieku ostatni raz bliskich widział 13 marca, gdy był jeszcze w lokalnym szpitalu. – Pomachałem im z trzeciego piętra – wspomina. Nie sądził wtedy, że planowana rehabilitacja zamieni się transportowanie go z jednej placówki medycznej do drugiej. Po „złapaniu” wirusa, 2 maja został przewieziony do szpitala zakaźnego w Raciborzu. – Na oddział na piątym piętrze przewieziono mnie w kapsule bezpieczeństwa. Leżałem z trzema innymi pacjentami, w tym mieszkańcem Żywca i górnikiem z Jankowic. Choć rozmawialiśmy, to jednak na oddziale trzeba było zachować względną ciszę i spokój. Samotność cały czas doskwierała, bo mimo wszystko leży się z obcymi ludźmi. Pielęgniarki przychodziły w skafandrach, goglach i maseczkach. Niektórzy rozpoznawali je po głosach, ale nie ja nie zdążyłem nabyć tej umiejętności. Ale nie narzekałem. Widziałem, że się starają, że mimo wszystko chcą nas zarazić dobrym humorem – opowiada bielszczanin. – Mówiły, że trudno wytrzymać w tym wszystkim na sobie i muszą wejść do pomieszczenia, w którym mogą to wszystko na chwilę pościągać – dodaje.
Mężczyzna zabijał czas oglądając telewizję (darmową) i korzystając z komputera z internetem. Do szpitala przyjechał już z wyprawką i – jak mówi – niczego więcej mu nie trzeba było. Jak wyglądało samo leczenie z choroby koronawirusowej? – Nie było żadnego leczenia! To tylko czekanie na negatywny wynik – stwierdza. Zaznacza jednak, że medycy sobie radzą i sprawnie zorganizowali pracę w tak trudnych warunkach. W jego wypadku choroba od początku przebiegała bezobjawowo.
7 maja bielszczanin został przewieziony do izolatorium w Goczałkowicach. – Prosiłem o taką możliwość już wtedy, gdy przyjmowano mnie do Raciborza. Cieszę się, że przychylili się do mojej prośby. Zawsze to jest się trochę bliżej domu – uzasadnia. Przy przenoszeniu z karetki znowu był umieszczony w kapsule. – Teraz w pokoju jestem sam. Mam balkon, a z niego widok na park zdrojowy z zegarem słonecznym. To pokrzepiające oglądać spacerujących ludzi czy jeżdżące na rowerach dzieci. Szkoda tylko, że naszych pięknych gór stamtąd nie widzę, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni – opowiada. – Przed chwilą, będąc na balkonie, rozmawiałem z panią, która też się tuła po takich placówkach od 16 marca, a właśnie wychodzi. Syn po nią przyjeżdża – dodaje. Mężczyzna czeka na przeprowadzenie drugiego testu i – jeśli wynik na wirusa będzie negatywny – jego powtórzenie. Gdy okaże się, że jego organizm pozbył się wirusa, to będzie mógł w końcu wrócić do domu. – Liczę, że stanie się to już za tydzień. Jeździłem i chodziłem po górach i mam zamiar jak najszybciej do tego wrócić – deklaruje. Jak mówi, pogodził się już z zakażeniem i zachowuje optymizm. Chwali nawet jedzenie w placówkach, które chcąc nie chcąc „zwiedził”, a do których można mu było też dostarczać paczki. – Nie ma się co załamywać – stwierdza i zachęca innych, by też się nie poddawali.
Humorem tryska też 70-letni mieszkaniec powiatu bielskiego, który przeszedł udar, a koronawirusa „dostał gratis” w szpitalu. Mimo wszystko chwali medyków, dziękuje za opiekę i jest optymistą. Choć na początku jego rodzina najadła się strachu, bo wykazywał standardowe objawy zakażenia koronawirusem. W szpitalu zakaźnym w Tychach wrócił już do dobrej formy, a objawy zniknęły. Czeka na przeprowadzenie testu i możliwość kontynuowania rehabilitacji w której z placówek w rejonie Bielska-Białej. – Właśnie mijają dwa miesiące, odkąd się widzieliśmy ostatni raz. Oczywiście, bardzo tęsknimy i ciągle jesteśmy z nim w kontakcie telefonicznym. Ale już strach ustąpił miejsca wierze w to, że wszystko będzie dobrze. Tym optymizmem on sam nas natchnął – opowiadają bliscy chorego.
Mieszkaniec przebywa w sali z dwoma innymi pacjentami. Może oglądać telewizję, a nawet pospacerować. Gdyby potrzebował pomocy, w komórce ma zapisane numery telefonów do pielęgniarek, bo te ograniczają do minimum wizyty w salach. I on chwali szpitalne jedzenie. Cieszy się, że w menu są owoce. Specjalne leki dostawał tylko na początku.
Obecnie w raciborskim „zakaźnym” leczy się senior z Bielska-Białej. Jego rozłąka również trwa od połowy marca. – To silny, twardy człowiek, który już w wielu trudnych sytuacjach sobie radził. Choć mówił nam, że miał moment, gdy uważał, że to ostatnie chwile. Wszystko przez zabiegi, jakimi go poddawano w rzadkiej chorobie, które były szpitalną torturą. A później przyszło to, co nas wszystkich dobiło – zakażenie się koronawirusem w szpitalu. Nasza rodzina bardzo ciężko to przeżyła, wiele nocy nie przespaliśmy. A tu nie można nawet nie tylko odwiedzić, ale i zobaczyć bliskiego… – opowiadają członkowie rodziny chorego. Mogą tylko wozić paczki do szpitala – z jedzeniem, książkami, ubraniami i kosmetykami. Mężczyzna lubi na przykład spędzać czas rozwiązując krzyżówki, ale stan zdrowia nie pozwala mu obecnie nawet trzymać przez dłuższy czas długopisu. Ogląda jednak telewizję, słucha radia i rozmawia przez telefon. Mężczyzna mówi, że szpitalna rzeczywistość w epidemicznych warunkach sielska nie jest. Już podróż do Raciborza miał dość przykrą. Ratownicy nie słyszeli jego próśb i całą drogę – z powodu uchylonej szyby – wiało i padało na niego. W szpitalu dostał tylko parę tabletek, w tym na zbicie gorączki. Jak opowiada, personelu nie sposób rozpoznać, bo widać tylko oczy, a i tak kontakt z nim jest ograniczony do minimum. Doskwiera mu trochę, co dziwi w tych warunkach, brak szpitalnej higieny, a przede wszystkim brudna toaleta. Najgorsza jest jednak samotność i dwumiesięczne oderwanie od bliskich. Jednak i on zaczyna cieszyć się na rychłą możliwość powrotu do domu.
Nasi rozmówcy innym chorym radzą, by wzięli byka za rogi. – Nie będzie wam łatwo. Nam też nie było. Ale nie poddawajcie się. Wszystko będzie dobrze!
Rozmowy zostały przeprowadzone ponad tydzień temu, więc sytuacja pacjentów mogła się zmienić.
Dzięki za pokazanie problemu i z tej strony.