Co ciekawe, działo się to w tym samym rejonie, co wyzwanie Grzegorza Szczechli, choć nie było to umówione.
Wczoraj pisaliśmy o wyczynie Grzegorza Szczechli, czyli everestingu. Polega on na pokonywaniu rowerem tych samych odcinków, których łączna długość będzie równa wysokości Mount Everestu, czyli 8 848 m. O Szcechli, pobijającym pod Równicą rekord Polski w tym wyzwaniu pisaliśmy TUTAJ.
Co ciekawe tego samego dnia, również na drodze na Równicę, to samo wezwanie podjął Piotr Serafinowski ze Skoczowa.
– Pan Szczechla pobijał rekord Polski, ja chciałem pokonać samego siebie i udało mi się to – powiedział nam pan Piotr.
Pokonywał samego siebie na wyżej położonym odcinku wyjazdu na Równicę niż Szczechla. Jego odcinki były też znacznie dłuższe, co spowodowało, że potrzebował 29 powtórzeń. Rozpoczął o 3.rano w czwartek i zakończył szczęśliwie o 19.30, czyli po czasie 16 godz. 39 min, kończąc o zachodzie słońca.
– Kilka lat kołatał się w mojej głowie pomysł, żeby spróbować jak smakuje Everesting. Szybka decyzja w poniedziałek, a w czwartek o 3. w nocy już jechałem. Pierwsze 10 pętli jechało się dobrze, potem coś konkretnego do jedzenia i dalej góra-dół. Drugą tercję jakoś przemęczyłem, a od 19. podjazdu towarzyszyli mi koleżanki i koledzy – dodał Serafinowski podkreślając, że szczególne podziękowania należą się jego żonie, Dorocie.
– Czy było warto? Gdybym nie spróbował, to bym się nie dowiedział. Tak, pomimo bólu i zmęczenia, było warto! Spełniłem swoje kolejne marzenie – dodał.
Wyczyn Piotra Serafinowskiego jest tym bardziej godny uznania, że za kilka miesięcy skończy 60 lat.
Wygląda więc na to, że na zboczu Równicy mieliśmy czwartek everestingu. Co ciekawe, obaj panowie twierdzą, że ich jazda w tym samym czasie była zupełnie przypadkową zbieżnością, nie umawiali się.