Wydarzenia Bielsko-Biała

„Czy sowa w nocy darła pysk?”. Osobliwe metody oglądacza zwłok

Kaniów, 1934 r. Dzień I Komunii Świętej. Siostry bliźniaczki Helena (Jonkisz) i Franciszka (Kubik) z ks. Ludwikiem Olechem. Po prawej Jan Olejak, po lewej Marianna, jego żona. Fot. Z archiwum Franciszki Kubik
Historyczne śledztwo Michała Kobieli

Do znaków przepowiadających śmierć zaliczano wycie psa oraz niewytłumaczalne zdarzenia, takie jak pianie kury czy spadnięcie obrazu ze ściany. Ażeby uszanować powagę chwili spowodowanej zgonem, zatrzymywano zegary, zasłaniano lustra i okna, palono gromnicę. Sam zgon na wsi bez lekarza stwierdzał specjalnie do tego powołany oglądacz zwłok, stosujący iście niekonwencjonalne metody.

30 listopada 1933 roku weszło w życie rozporządzenie ministra opieki społecznej, stanowiące o tym, że lekarze muszą stwierdzić zgon i jego przyczynę tylko w miejscowościach, w których mieszkają i w promieniu czterech kilometrów od nich. W pozostałych przypadkach zgon musiał stwierdzić oglądacz zwłok na miejscu, w którym znajdowały się zwłoki, nie później niż dwanaście godzin po otrzymaniu wezwania. Była to osoba powołana i upoważniona przez gminę do stwierdzania przyczyn zgonu. – W latach 1933-1962 funkcja ta była umocowana prawnie. Oglądacz po zasięgnięciu niezbędnych informacji od świadków i obejrzeniu nieboszczyka wypisywał kartę oględzin zwłok. Była to bardzo ważna osoba we wsi, posiadająca świadectwo wydane przez władzę administracji ogólnej, składająca ślubowanie tej władzy. Funkcję tę pełnił jeden z mieszkańców, często kościelny bądź osoba ze służby przykościelnej, która najczęściej w ogóle nie znała się na medycynie. Dlatego też metody stwierdzania zgonu były nader ciekawe – opowiada Michał Kobiela, miłośnik lokalnej historii z Kaniowa.

Oglądacz używał między innymi lusterka do sprawdzenia czy ktoś uznany za zmarłego przypadkiem jeszcze nie oddycha. Używał też dotyku, ale i niekonwencjonalnych metod. – Posługiwano się naczyniem z wodą, ustawianym na klatce piersiowej oglądanego. Po ruchu wody określano czy zmarł, czy to jedynie śmierć pozorna. Przyczynę śmierci często podawano… z głowy. Do dyspozycji oglądacz miał m.in. ocet i chrzan, by podawać je osobom przywracanym do życia. Często podpierał się gusłami. Oglądacz wypytywał domowników: „Czy krety koło chałpy ryły?”, „Czy psy szczekały?”, „Czy sowa w nocy darła pysk”?. Młoduchnę wypytywał czy jest w stanie błogosławionym – gdy odpowiedziała „tak”, mówił: „to dobrze, bo jedna duszeczka do nieba, a druga zostanie w chałpie!”. Ostrzegał także, by „zamknąć drzwi do domu, by śmierć nie wróciła” – opisuje Michał Kobiela, który przeprowadził kolejne niezwykłe historyczne śledztwo. Jak opowiada, wezwany przez domowników oglądacz wręczał karteczkę lub ustnie stwierdzał śmierć i na tej podstawie mógł odbyć się pogrzeb.

Zmarłego chowano na trzeci dzień, gdyż wierzono, że może się jeszcze obudzić albo Pan Bóg ześle go z powrotem na Ziemię. Do domu okrytego żałobą przez trzy dni schodzili się krewni i sąsiedzi, którzy odmawiali różaniec za duszę zmarłego i śpiewali. W tym ostatnim pomagał im wiejski „śpiewok”, który uczestniczył także w kondukcie pogrzebowym. W Kaniowie trudnił się tym Jan Olek, w sąsiedniej Bestwinie Józef Strempel z „Kaczoka”, a w Janowicach Antoni Zieleźnik. Ta funkcja była dla nich zaszczytem, a podziękowaniem „Bóg zapłać”.

Bardzo stary zwyczaj chowania zmarłego jest tylko przekazywany przez ludzi starszych, którzy przypominają sobie, jak chowano ich babkę czy dziadka. W długiej lnianej białej koszuli z siedmiołokciowej tkaniny. Koszulę tę nazywano śmiertelnicą. Rękawy i dół śmiertelnicy były powycinane w ząbki. Zmarłego chowano boso. Na głowę kobiecie zakładano chustkę. Jeżeli miała jeszcze welon lub szal od ślubu, zakładano jej na ramię ten welon lub szal nazywany oktuszką. Pożegnanie zmarłego z domem to trzykrotne uderzenie trumną o próg i mówienie „Zostańcie z Bogiem”. Trumnę ze zmarłym nieśli mężczyźni na ramionach. Jeżeli było dalej do kościoła, to wkładali ją na wóz lub sanie zimą.

Jan Olejak. Fot. Z archiwum Franciszki Kubik

Michał Kobiela przeprowadził wywiad z córką kaniowskiego oglądacza i uchronił od zapomnienia jego losy. – W naszej miejscowości oglądaczem zwłok był Jan Olejak, syn Franciszka i Anny Kraus, urodzony 23 czerwca 1883 roku w Kaniowie Starym (nr domu 77, Miasteczko). Naukę pobierał w przysiółku Potoczny u nauczyciela Antoniego Wieczorka. W marcu 1908 roku udał się do Lwowa z ówczesnym wójtem Kaniowa Starego Ignacym Janeczko i Janem Jaszkiem. CK Namiestnictwo zarejestrowało Towarzystwo Ochotniczej Straży Ogniowej w Kaniowie Starym. W pierwszym zarządzie wybranym 10 maja 1908 roku Jan pełnił funkcję kasjera. Pracował też w Kopalni Węgla Kamiennego „Silesia” w kąpielu (łaźni) przez trzy dni w tygodniu. Powadził również gospodarstwo rolne – ustalił mieszkaniec Kaniowa. Jan Olejak poślubił Mariannę Korczyk, urodzoną 16 września 1889 roku. Ich dzieci: Antoni – zmarł przy porodzie 22.12.1908 r., Teofil – zmarł w czasie chrztu w 1910 r., Stefan – ur. 15.7.1917 r., więzień Auschwitz i Gross-Rosen (od maja 1944 r.), zginął podczas marszu ewakuacyjnego w 1945 r., Władysław – 18.11.1909-22.1.1993, Augustyn – 1914-1983, Maria (Adamus) – 25.2.1912-9.11.1997, Franciszka (Kubik) – 9.8.1923, Helena (Jonkisz) – 9.8.1923-1.6.2014.

Jan Olejak pełnił również funkcję listonosza. Po listy i paczki pokonywał pieszo trasę do poczty głównej w Dziedzicach. W drodze powrotnej korespondencję zostawiał w Ochmanowcu i Podedworze. W przysiółku Miasteczko i w przysiółku Nad Wisłą często korespondencję pomagały mu roznosić córki – Franciszka i Helena. Franciszka Kubik mówi o ojcu: – Był wygadany, udzielał się społecznie, pracując jako oglądacz „podnosił oko zmarłego do góry”. Częstowany wódką przez kaniowian, w kapeluszu, z laską na ręku – prawdziwy urzędnik. W naszym kościółku jego miejscem była „biała ławka”, tuż przed balaskami. Siadali tam inni zacni kaniowianie, m.in. Józef Mamica, Franciszek Adamski czy Genowefa Gruszka.

Franciszka Kubik zapamiętała również, gdy po wyjściu z kościoła kaniowianka podeszła do taty mówiąc: „Łolejoku, przyjdźcie mi wypisać kartkę!”. Ojciec odparł: „nie Łolejok, tylko pan Olejak”. Z kolei w pamięci Anny Kołodziejczyk zachował się epizod z lat młodzieńczych. Spacerując z rówieśniczkami obok dzisiejszego parku przy Grobli Borowej, przechodziła przez mostek na krzykopie (ulica Parkowa). Została wówczas ostrzeżona przez pana Olejaka: „dzieci, nie chodźcie tutaj, bo tu są dzidki czerwone i was porwią!”. – Dzidki to przeróżne stwory cudaczne, które zaludniły rzeki i stawy, krzypopy i moczary – przypomina Michał Kobiela.

W 1948 roku na kaniowskim cmentarzu parafialnym (dzisiejszy sektor B) została przeprowadzona ekshumacja zwłok żołnierzy Armii Czerwonej poległych w czasie wyzwalania Kaniowa. Ich odkopane szczątki zostały przeniesione na Cmentarz Żołnierzy Radzieckich w Bielsku-Białej. W akcji tej uczestniczyli kaniowianie, a wśród nich Jan Olejak, ówczesny grabarz Jan Kaganiec, Jan Walecki (Kingolus) i Józef Furczyk, który wówczas zachorował na tyfus i zmarł. Na bielskim cmentarzu zostało pochowanych 28 oficerów oraz 10 634 podoficerów poległych w walkach z niemieckimi oddziałami na Podbeskidziu i Górnym Śląsku.

Jan Olejak zmarł 11 sierpnia 1966 roku. Spoczywa z żoną Marianną na cmentarzu parafialnym w Kaniowie (sektor H, grób 63).

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Non Notus
Non Notus
3 lat temu

Lustro/odbicie w Starożytnej Grecji i Rzymie było jednym z symboli śmierci albo przejścia, stąd ten symbol mógł znaleźć się w przesądach ludowych. Przesądy mówiły, że zasłania się lustro po to, żeby ułatwić duszy odejście z tego świata, żeby się nie zabłąkała i zamiast do niebios, nie trafiła wprost do lustra i nie została w nim uwięziona. Inne wierzenia mówiły, że dusza zmarłego może zostać porwana za pomocą lustra (jako portalu) przez inne dusze i nie zazna nigdy spokoju. Jeszcze jedna teoria: twierdzono również, że dusza zmarłego może skrzywdzić żyjących wracając przez lustro do naszego świata. Nie zatrzymywano zegarów. Zegar, który… Czytaj więcej »