Cieszyn Kultura i rozrywka

Dobra pani z Kończyc

Arystokratka pokochała ludzi, a ludzie pokochali arystokratkę. Mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego nie mówią o niej inaczej, jak tylko „dobra pani”. I ciągle mają w pamięci wszystko, co zrobiła. A zrobiła bardzo dużo…

Gabriela von Thun-Hohenstein urodziła się 30 listopada 1872 roku w Wiedniu. Była najstarszą z trzech córek hrabiego Eugeniusza Larischa von Moennich – właściciela dóbr na Śląsku Cieszyńskim oraz słynącej z urody i dobrego serca hrabianki Marii Deym von Střitež. Została dziedziczką pałacu w Kończycach Wielkich, ale zanim tam się przeprowadziła, wychowywała się pośród wygód i bogactwa. Podobnie jak matka, wprawiała w podziw otoczenie na wiedeńskim dworze swoją urodą i wdziękiem oraz nienagannymi manierami, jak przystało na szlachetnie urodzą pannę. Spędzała czas na przyjęciach i balach, których nad Dunajem nie brakowało. Obracała się w kręgach wiedeńskiej elity, należąc do grona dam pałacowych cesarzowej Elżbiety. Nazwisko Gabrieli widniało na tzw. małej liście dworskiej, obejmującej kilkaset osób ścisłego dworu. To dawało prawo do uczestnictwa w tzw. balach u dworu, które miały bardziej kameralny charakter, niż słynny doroczny bal dworski dostępny dla szerokiej liczby uczestników.

DZIEDZICZKA RODOWEGO MAJĄTKU

– Gabriela wcześnie straciła oboje rodziców. Matka zmarła w tragicznych okolicznościach po upadku z konia, kiedy hrabianka miała sześć lat, a ledwie dwa lata później została też bez ojca. Ośmioletnia dziewczynka trafiła więc pod opiekę swego wuja, hrabiego Deyma. Mając 21 lat, wyszła za mąż za hrabiego Feliksa von Thun-Hohensteina, cesarskiego adiutanta, a później marszałka armii austriackiej. Wystawny ślub odbył się w Wiedniu, a niedługo później małżonkowie zdecydowali się przeprowadzić do posiadłości w Kończycach Wielkich – raczej mało znanej w wiedeńskich elitach podcieszyńskiej wioski – opowiada Mariusz Makowski, historyk z Muzeum Śląska Cieszyńskiego, znawca okresu Monarchii Austro-Węgier. Hrabina Gabriela otrzymała w posagu pokaźny majątek, jako że Kończyce Wielkie były w posiadaniu rodziny Larisch von Moennich od początku XIX wieku. Niemal pośrodku wioski stał wytworny pałac, a obok znajdowała się kaplica Opatrzności Bożej. Obydwa obiekty zachowały się do dzisiaj. Dodajmy, że oprócz pałacu, Gabriela odziedziczyła sześć folwarków, m.in. Karłowiec i Łubowiec, a do tego kilkaset hektarów lasów, gruntów ornych oraz sadów.

– Zasłużyła się dobrem wobec ludzi. Nie patrząc na wyznanie, zapatrywania polityczne, zasobność majątku, wspierała mieszkańców Śląska Cieszyńskiego i różne instytucje. Była niezwykle wrażliwa na ludzką biedę, której sama nie zaznała, ponieważ wywodziła się z najstarszej i największej arystokratycznej rodziny na Śląsku Cieszyńskim. Posiadała nie tylko majątek w Kończycach Wielkich, ale także udziały w rozmaitych fabrykach i kopalniach. Zresztą Larischowie nazywani byli węglowymi baronami – mówi historyk.

FILANTROPIA W GENACH

Na filantropijną postawę hrabiny wpłynęło zapewne postępowanie jej matki Marii, która znana była z wielu charytatywnych poczynań. O matce opowiadał Gabrieli jej wuj, który zaopiekował się dziewczynką. Choć Gabriela dorastała w arystokratycznym środowisku, była de facto sierotą bez ojca i matki, co zapewne pozostawiło ślad w jej psychice i wpłynęło na taki, a nie inny wybór życiowej postawy. Wiele działań sama zainicjowała.

Za dzieło życia hrabiny Gabrieli von Thun-Hohenstein można uznać budowę pawilonu dziecięcego na terenie Szpitala Śląskiego w Cieszynie. Trzeba pamiętać, że szpital założyli ewangelicy, a hrabina była mocno wierzącą katoliczką. Te fakty akurat nie miały jednak znaczenia, ponieważ górę wzięło współczucie dla chorych dzieci i wielka chęć ulżenia im w cierpieniach. Hrabina zorganizowała zbiórkę pieniędzy, a sama ofiarowała duże kwoty przekraczające wartość połowy kosztów wybudowania tego pawilonu. Od podstaw założyła w Cieszynie, przy pomocy swoich zamożnych krewnych, pierwszy oddział Czerwonego Krzyża oraz stację Pogotowia Ratunkowego. Dostrzegała nie tylko potrzeby ludzi, ale również zwierząt, co w tamtych czasach było czymś szczególnym i… dziwnym. W efekcie powstało nad Olzą Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.

FARTUCH ZAMIAST JEDWABIU

Okres obu wojen światowych był dla arystokratki czasem ciężkiej próby. Podczas I wojny światowej zdobyła odpowiednie kwalifikacje i została siostrą przełożoną pielęgniarek w Szpitalu Śląskim. Zamieniła jedwabne stroje na zwykłą szpitalną suknię i biały fartuch. Pracowała od świtu do nocy w szpitalnych salach, przy rannych i chorych żołnierzach. Ta szlachetna postawa, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, znalazła uznanie u ówczesnych władz. W 1922 roku została uhonorowana Orderem Odrodzenia Polski „Polonia Restituta”. A jeszcze przed wybuchem I wojny światowej władze nadolziańskiego grodu nadały hrabinie tytuł honorowego obywatela miasta Cieszyna, doceniając jej wielkie zasługi. W okresie międzywojennym na sercu leżały hrabinie przede wszystkim losy wdów po żołnierzach i samotnych matek. Założyła więc nowoczesny, jak na tamte czasy, ośrodek pomocy. A trzeba dodać, że tzw. zowitki, czyli panny z dzieckiem, nie miały wtedy dobrej reputacji w środowisku.

WYRZUCONA NA BRUK

Po utracie majątku, który zaraz w 1945 roku zabrała „władza ludowa”, hrabina została wyeksmitowana z posiadłości. Miała powiedzieć: „Bóg dał, Bóg wziął, niech się stanie jego wola”. I cieszyła się, że w pałacu ulokowano dom dziecka. Bezdomną arystokratkę przygarnął doktor Dalski w Szpitalu Śląskim, a później udało się załatwić skromne mieszkanie w kamienicy, przy obecnej ulicy 3 Maja. Była już osobą w podeszłym wieku. Nie miała praktycznie żadnych środków do życia, ale wtedy to mieszkańcy zaczęli ją wspierać, rewanżując się niejako za całe dobro, które dla nich i ich potomnych uczyniła. Na szczęście znalazła przyjazny dom u doktora Dalskiego na ulicy Głębokiej. Dopóki zdrowie pozwalało, chodziła tam na popołudniową herbatkę i towarzyskie pogaduszki. Rankiem była spotykana w kościele św. Marii Magdaleny.

18 października tego roku minęło 60 lat od śmierci „dobrej pani” z Kończyc Wielkich. Zmarła jako staruszka, w wieku 85 lat, będąc pod opieką sióstr boromeuszek. Pogrzeb hrabiny zamienił się w wielką manifestację. Po żałobnej mszy odprawionej w kościele św. Marii Magdaleny, PKS podstawił nieodpłatnie autobusy (był to wszak czas głębokiej komuny), żeby żałobnicy mogli dostać się z Cieszyna na cmentarz w Kończycach Wielkich. Uroczystość pogrzebowa zgromadziła wielotysięczny tłum.

A LUDZIE PAMIĘTAJĄ…

– Hrabina miała w sobie taką prawdziwą chrześcijańska pokorę i zawsze potrafiła pokonywać piętrzące się kłopoty. Wytrwałością i swoim uporem dawała radę przeciwnościom losu. Znana jest historia, kiedy do Szpitala Śląskiego po kampanii wrześniowej 1939, trafili ranni polscy żołnierze. Hrabina od razu kazała dostarczyć dla nich żywność i papierosy. Niemieckie pielęgniarki z personelu odebrały to żołnierzom, ale hrabina dowiedziała się o tym i bez wahania interweniowała. Przyjechała do szpitala i nakazała oddanie darów żołnierzom – opowiada Mariusz Makowski. Pamięć o hrabinie Gabrieli von Thun-Hohenstein ciągle trwa, czego dowodem jest zadbany grobowiec na cmentarzu za kościołem parafialnym w Kończycach Wielkich, gdzie pochowani są również jej mąż i jedna z sióstr. Są tam zawsze kwiaty, palą się znicze. Na tę pamięć zasłużyła sobie całym swoim życiem i charytatywną działalnością. Ma ponadto tablicę na pawilonie Szpitala Śląskiego w Cieszynie, jej imię nosiło Gimnazjum w Kończycach Wielkich, a teraz patronuje ścieżce zdrowia, która prowadzi do kończyckiego pałacu. Właśnie dokładnie tamtędy hrabina chodziła z pałacu do drewnianego kościółka, w którym się modliła…

google_news