Wydarzenia Cieszyn

Łukasz Nowicki w Cieszynie. Droga jest dużo ciekawsza niż cel

fot. Małgorzata Krawczyk

Podczas Komediowych Dni Teatru, które odbywały się w Cieszynie, red. Mariola Morcinková miała przyjemność rozmawiać z Łukaszem Nowickim, aktorem, podróżnikiem, prowadzącym “Pytanie na śniadanie” i teleturniej “Postaw na milion”. W rozmowie nie zabrakło sentymentalnych wspomnień o Cieszynie, Teatrze im. A. Mickiewicza, czy…fabryce Prince Polo. Pojawił się też temat Zaolzia, które od lat Łukasz Nowicki darzy ogromną sympatią.

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Nie jest to Pana pierwsza wizyta w tym mieście. W tutejszym Teatrze grał Pan już w minionych latach. Mówi się, że to miejsce magiczne…

– Uwielbiam ten Teatr. To naprawdę magiczne miejsce. Piękna jest również tutejsza okolica, czyli chociażby Wzgórze Zamkowe. Takich miejs jest coraz mniej. Coraz częściej tworzone są jakieś domy kultury, nowoczesne, zasponsorowane przez Unię Europejską wnętrza. Wygodne, praktyczne, eleganckie, duże, a ja jednak kocham takie miejsca. Ostatnio graliśmy też w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi, który też jest piękny. Przyjemnie jest trafiać w takie miejsca.

-Ma Pan swoje ulubione miejsca w Cieszynie?

– Najwięcej skojarzeń mam z Czeskim Cieszynem. Kojarzy mi się z Hotelem Piast, z restauracją Da Capo oraz z tą słynną karczmą na rogu, gdzie przesiadywał Jaromir Nohavica.
Mam też wiele wspomnień z teatrem, który tam się znajduje. Bywałem na czesko-polskim spektaklu muzycznym “Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe” oraz na wielu innych przedstawieniach abonamentowych.

Polska strona Cieszyna kojarzy mi się z Fabryką produkującą Prince Polo, co od zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, ale Prince Polo jest najpopularniejszym deserem na Islandii. Wcale nie jest to Mars lub Bounty, chociaż znaczna ilość osób jest przekonana, że tak. Kiedy tylko jestem na Islandii, opowiadam, że znam dobrze miasto, gdzie właśnie jest ono produkowane.

Sentymentem darzy Pan również Zaolzie. Często wraca Pan w tamte strony?

– Znacznie lepiej od Cieszyna znam Trzyniec, Jabłonków i Bystrzycę i Nawsie. Teren Zaolzia jest mi bardzo bliski.

Podczas naszej pierwszej rozmowy, która odbyła się w 2017 roku, powiedział Pan, że “gdyby dokonać pewnej syntezy marzeń, chciałbym wyruszyć w podróż, z której napisałbym świetny materiał, zrobiłbym zdjęcia dla National Geographic, a najpiękniej byłoby mieć możliwość zatrzymać się w trakcie tej wyprawy i coś zagrać. Życie jest podróżą.” Czy nadal zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

– Z tym, co powiedziałem w 2017 roku, teraz zgadzam się nawet bardziej, niż kiedyś. Po raz pierwszy rozmawialiśmy tuż przed czasem pandemii, a 24 lutego tr. zaczęła się wojna w Ukrainie. Świat stanął na głowie, ale rzeczywiście, życie jest podróżą. W ogóle uważam, że podróż sama w sobie zawsze jest lepsza, niż cel, czyli droga jest dużo ciekawsza, niż podróżowanie i zwiedzanie. “My Way – Idź swoją drogą”, jak śpiewał Frank Sinatra…

Uwielbiam podróż, jej planowanie, marzenia o podróżowaniu, a potem, jak już docieram w te miejsca, to często nie spełniają moich oczekiwań, ale to nie ma znaczenia. Podróż, cel plan, realizowanie fantazji…kiedy wszystko zostaje zrealizowane, czasami pojawia się w głowie myśl – po kiego grzyba ja to wszystko robiłem? (Śmiech.) Wolę być w trakcie, niż u celu.

fot. Małgorzata Krawczyk

Dziś jest Pan w podróży ze spektaklem komediowym “A mi to rybka”, który zostanie odegrany w ramach Komediowych Dni Teatru, które odbywały się tutaj przez cały weekend. Choć zdania są w tej kwestii podzielone, większość aktorów twierdzi, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania. Jakie jest Pana zdanie?

– Ja bardzo lubię grać komedie. Przez pierwsze dziesięć lat uprawiania przeze mnie tego zawodu, nigdy nie grałem komedii. Grałem w Teatrze Ateneum tylko sztuki dramatyczne. Zawsze marzyłem o komedii. Wszystko tak się potoczyło, że teraz gram przede wszystkim w sztukach tego gatunku. Śmiech jest wspaniałą rzeczą, uwielbiam kiedy ludzie się śmieją.

Granie komedii jest trudne dlatego, że aktor musi być bardzo zdyscyplinowany.

W tej branży istnieje sformułowanie “szmirzenie”, ale to coś negatywnego, polegającego na tym, że jeżeli czujemy, że widz podąża za nami, to mamy ochotę dawać mu więcej i więcej głupich min. Oczywiście, lepsze jest wrogiem dobrego i jak się zrobi czegoś za dużo, to sdaje się to po prostu nieznośne i słabe. Dlatego trzeba grać skromnie, trzeba grać prawdziwie. Tak, jak Brytyjczycy, z tzw. “poker face”. Liczy się dobry tekst, fajne okoliczności i kontekst. Można zrobić coś śmiesznego i zawsze będzie jakaś reakcja, ale dobra, wyrafinowana komedia, to gatunek najtrudniejszy z trudnych.

Dziś rozśmieszać jeszcze trudniej, a wszystko przez to, co dzieje się na Ukrainie. Nasze serca i głowy pełne są strachu…

– Może trudniej, a może łatwiej…Zanim dotarliśmy do Cieszyna, graliśmy w Krakowie. Boimy się teraz grać, ale ludzie chyba teraz jeszcze bardziej potrzebują tych dwóch godzin oderwania się od rzeczywistości. Zostawmy na chwilę kanały informacyjne, zostawmy internet, nie scrollujmy…

Na Facebooku u Pani Adrianny Biedrzyńskiej przeczytałam wczoraj, że choć wśród aktorów brakuje siły na to, by wchodzić na scenę z zamiarem rozśmieszenia publiczności i wywoływania śmiechu, to mimo wszystko ważne jest nawet chwilowe oderwanie się od tej trudnej rzeczywistości, zapomnienie. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

– Tak. Jest ciężko, my nawet w tekście mamy odniesienia, które jeszcze jakiś czas temu nie miały kompletnie żadnego znaczenia. Bardzo często w naszej sztuce, w różnych kontekstach pojawia się sformułowanie “Rosjanin”. To normalne. Rosja jest wspaniałym krajem, pełnym fantastyznych ludzi, ale teraz, w obliczu tego, co się dzieje, aż człowieka ponosi… To kontekst, o którym mówię. Francis Veber, który jest autorem tej sztuki, nie miał przecież nic złego na myśli, tworząc bohaterów tej sztuki, a teraz troszkę to przeszkadza, więc nie jest łatwo zapomnieć, ale myślę, że tym bardziej powinniśmy grać.

To historia małżeństwa z wieloletnim stażem, które postanawia kupić sobie przyjaciela. Żona myśli o rasowym yorku, ale w końcu kupują złotą rybkę. Proszę opowiedzieć coś więcej.

– To małżeństwo, które się kocha, ale tak naprawdę brakuje im bodźców. Myślę, że sporo jest takich małżeństw, gdzie pojawiają się dzieci, ważna jest praca, kredyt i tak sobie żyją. Mijają lata, kolejne rocznice…Kiedy połowa drogi jest już za nami, potrzebujemy czegoś nowego. Różnie się mówi o kryzysie wieku średniego.

Mówi się o zmianie partnerów, o rozwodach, o super-szybkich autach, thriatlonie, bieganiu… “A mi to rybka” to opowieść właśnie o takich ludziach, którym mimo uczuć, jakimi darzą siebie wzajemnie, czegoś brakuje w życiu. York i rybka są takimi pretekstami do tego, by sobie podokuczać, powygłupiać się. Nie chcę zdradzać tu peunty tej sztuki, ale to się wszystko względnie dobrze kończy, natomiast generalnie jest tak, że rzeczywiście wychodzi na jaw, że partnerzy trochę przysnęli, nie dbali o siebie, nie opiekowali się sobą. O związek trzeba dbać, a oni o tym zapomnieli. To rodzi wiele śmiesznych sytuacji.

To prosta komedyjka, nic wielkiego, natomiast taka bardzo życiowa, momentami nawet trochę w opozycji do reżysera, który chciał, abym niektóre rzeczy mówił inaczej, bardziej komediowo. Przyznam, że są kwestie, które wypowiadam barzdo na serio.

W jakich okolicznościach widz zastaje Pana bohatera na scenie?

– Natychmiast wchodzę z rybą. Zabawne jest to, że przemawia ona głosem Cezarego Pazury i ja z nią dialoguję. To nie jest normalna sytuacja. (Śmiech.) Czasami rozmawiamy ze zwierzętami, gadamy do psa. Od razu powiem, że psy, podobnie jak ryby nas nie rozumieją. (Śmiech.) Czworonogi wyczuwają nasze emocje. Wiedzą, kiedy jesteśmy źli, smutni, wyczuwają choroby. Ryby nie wyczuwają nic.

Tu pojawia się dialog z rybą, która pomaga naszym bohaterom uzewnętrznić się. Rozmowa z nią nagle uspakaja. Staje się przyjacielem. Nie odpowiada, nie komentuje, nie ocenia. Choć to dość absurdalna sytuacja, przed naszą rybką można się wygadać.

Kiedy wpisuję tę sztukę w swój kalendarz, używam tylko skrótu “Rybka”. Przyznam, że cały tytuł mniej mi się podoba. (Śmiech.) To taka ryba akwariowa, która staje się centralną postacią konfliktu, walki. Jest to kuriozalne, ale ludzie rozwodzą się z różnych powodów. Walczyć można o wszystko, a tutaj prawdziwa walka stoczy się właśnie o przyjaciółkę z akwarium.

Gdyby Złota Rybka mogła spełnić Pana trzy życzenia, o co zdecydowałby się Pan poprosić w dzisiejszych czasach?

– W kontekście ostatnich wydarzeń poprosiłbym o pokój, ponieważ wojna jest czymś obrzydliwym, czymś niezrozumiałym i tym, co kompletnie rozwala na kawałki…Z tym sobie nie radzę.

Jeśli chodzi o mnie, poprosiłbym o rzeczy dość banalne, czyli miłość i zdrowie. Kiedy ostatnio przechodziłem Covid, miałem wrażenie, że moje życie straciło sens. Czułem się fatalnie. Nie jest ważne, czy ktoś ma pieniądze, czy robi karierę. Zdrowie jest ważne. Chciałbym również znacznie więcej podróżować, bo bardzo mi tego brakuje.

Czy podczas pandemii brakowało Panu podróżowania?

– Zwiedzałem i odkrywałem wtedy Polskę. Jeździliśmy wzdłuż śc iany wschodniej. Byliśmy w górach i nad morzem, więc nie czułem tego. W Polsce zorganizowałem też rajd rowerowy, w ramach którego odwiedzalśmy Suwalszczyznę. To było po coś. Bardziej brakuje mi spontaniczności i wolności. Nie wiadomo, co wydarzy się jednego dnia, a co będzie działo się dalej. Nie wiem, co się wydarzy. Ceny wzrastają o 10% dziennie. Nie wiadomo, czy na coś za kilka miesięcy jeszcze będzie mnie stać.

Moje życie polega na planowaniu. Bardzo dużo pracuję, więc w związku z tym mam zaplanowane dwa lata wprzód. Dokładnie wiem, kiedy i gdzie pojadę w przyszłym roku na wakacje. Spektakle rezerwuje się z rocznym wyprzedzeniem, a ja nie wiem, co nas czeka. To mnie deprymuje.

Właśnie ruszył kolejny sezon “Postaw na milion”, prowadzi też Pan “PNŚ” razem z Małgosią Opczowską. Jaką jest współprowadzącą?

– Gosia jest dziennikarką newsową, a ci dziennikarze mają to do siebie, że są zawodowcami.

Jak radzi Pan sobie na wizji z trudnymi emocjami, chociażby tymi, które pojawiają się w kontekście ostatnich wydarzeń?

– Z emocjami sobie radzę, ale moje prowadzenie opiera się na robieniu tzw. show. Czasem robimy z siebie idiotów, niekiedy robimy prowokacje, pojawiają się żarty. Teraz tego nie ma. Teraz trzeba być merytorycznie przygotowanym, odpowiedzialnym za każde słowo, jeszcze bardziej, niż zwykle. Dla mnie to jest trudne. Z Małgosią świetnie prowadzi się program. Mogę się zdrzemnąć, a ona przejmie pałeczkę. (Śmiech.)

fot. Małgorzata Krawczyk

Najbliższe plany. 

– Trwać, żyć. Jak wszyscy, jestem teraz w zawieszeniu. Jeśli chodzi o próby, nie pracuję teraz przy żadnym nowym projekcie. Prowadzę swoje programy, robię swoje. Chcę to po prostu przetrwać, pragnę, by to wszystko się uspokoiło. Wierzę, że będzie dobrze. W tej chwili najważniejsza jest dla mnie rodzina.

google_news
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Hania
Hania
2 lat temu

Ja byłam dwa lata temu NA Ukrainie, w mieście Bursztyn.

tunsnswr
tunsnswr
2 lat temu

Szkoda, że pracuje w tvp

666
666
2 lat temu

Gdy dochodzę do “w Ukrainie” kończę czytanie.

według życzenia
według życzenia
2 lat temu
Reply to  666

gratulacje, doszedłeś do 1/3 tekstu. Następne teksty będą pisali redaktorzy tak aby “w Ukrainie” było na samym końcu lub jeśli w środku – UA.

plan to trwać, żyć
plan to trwać, żyć
2 lat temu

Dojdzie do celu?

Andrzej
Andrzej
2 lat temu

No tak zna Cieszyn bo był mężem Haliny Mlynkovej z Navsia