Załoga Befaszczotu wspomina swojego prezesa, Jana Bierówkę, który zmarł 27 listopada w wieku 67 lat, i jednocześnie zapewnia, że będzie kontynuować jego niezwykłe dzieło niesienia pomocy potrzebującym.
Jan Bierówka urodził się w 1953 roku w Rabce Zdroju. Początkowo mieszkał w Mszanie Dolnej, a do liceum uczęszczał w Limanowej. Studiował m.in. filozofię w Krakowie i prawo w Katowicach. W 1976 roku przeniósł się do Bielska-Białej. Dwa lata pracował w Befamie, po czym rozpoczął pracę w Befaszczocie – dokładnie w stulecie działalności zakładu. Na początku zajmował się zaopatrzeniem, w kolejnych latach zajmował kierownicze stanowiska we wszystkich działach firmy. Pełnił funkcję przewodniczącego rady nadzorczej, a od 2012 roku – prezesa spółki.
Już w latach 80. przy zakładzie założył szkołę dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnościami. Tu młodzi ludzie mieli szansę się edukować, odbywać praktyki, a potem pracować, by zarobić na swoje utrzymanie. Jan Bierówka zorganizował też wyżywienie dla dzieci, sam prowadził je na przykład do dentysty. Gdy któryś z niepełnosprawnych pracowników w późniejszych latach był samotny i nie miał opieki, dbał, by takową otrzymał. Do dzisiaj w zakładzie pracują pierwsi absolwenci szkoły Jana Bierówki.
W zakładzie szczotek i pędzli gościł ks. Jacek Pędziwiatr. – Był jego szefem, ale to chyba nie jest dobre słowo. Raczej ojcem. Byłem tam kilka razy na jego zaproszenie. Po godzinach pracy opowiadałem pracownikom, w sporej części osobom niepełnosprawnym, o Ziemi Świętej, o świętym Maksymilianie, o Całunie Turyńskim. Miałem wrażenie, że jestem w domu rodzinnym. Nie w fabryce. Nie pamiętam, czy widziałem go kiedyś nieuśmiechniętego – opisuje duchowny. – Nie umiem tego wyrazić, jak bardzo mi przykro. Każdemu z nas, którego zatrudnił, kiedy było nam ciężko i nikt w nas nie wierzył. On wierzył w ludzi. Każdemu dawał szansę. I drugą, i trzecią, bez końca…. Ten zakład będzie dla Ciebie, Szefie, pomnikiem. Będzie działał tak jak chciałeś i wszystkie zbłąkane dusze znajdą tu ukojenie. Będzie zrobione! – tymi słowami pożegnała go pracownica.
Gdy 20 lat temu Jan Bierówka zaczął mieć problemy z sercem, do pracy w firmie namówił swojego syna, Tomasza, dziś dyrektora handlowego i członka zarządu. On i jego współpracownicy czują się zobowiązani, by nie zaprzepaścić pracy Jana Bierówki. – Zakład był dla niego jak drugie dziecko. Będziemy kontynuować jego dzieło. W przyszłym roku zakład ma już 145-lecie. On sam marzył, żeby doczekać 150-lecia i świętować ze wszystkimi. Wtedy wypadłoby też 50-lecie jego pracy. Niestety, nie będzie mu to dane – mówią pogrążeni w żałobie pracownicy.
Pogrzeb Jana Bierówki odbył się 1 grudnia w Komorowicach.