„Kto podróżuje, ten żyje dwa razy” – napisał kiedyś Hans Christian Andersen. Jeśli wierzyć tej maksymie, życie podróżnika z Cieszyna Łukasza Podstady jest już pomnożone co najmniej przez sześć…
42-latek wybrał się w podróż… piechotą dookoła świata. Rozpoczął ją w połowie lipca 2020 roku, a więc blisko cztery lata temu.
– To było moje największe marzenie, taka właśnie oldskulowa podróż, trochę jak za dawnych wieków, w pewnym sensie romantyczna. Zaznaczam, że nie korzystam z masowych środków transportu lądowego, tylko ewentualnie promów i statków, reszta wszystko „z buta”. W najgorszym wypadku mogę zmienić kontynenty lecąc samolotem, ale wolę statek. Dlaczego? Właśnie po to, żeby było tak jak kiedyś, gdy nie było samolotów – mówi Łukasz Podstada.
Dookoła świata, czyli jak? Wzdłuż równika? Okazuje się, że nie. Wędrowiec fragmentami idzie lub zamierza iść z północy na południe lub południa na północ przez całe kontynenty. Kolejne nasuwające się pytanie brzmi: dlaczego? Dla cieszynianina odpowiedź jest prosta: dla przygody.
Teraz Afryka
Obecnie jest w zachodniej Afryce. Gdy powstawał tekst, przemierzał Gwineę (nie mylić z Gwineą Równikową, położoną w Afryce centralnej). Europę ma już za sobą.
– Wędrówkę po naszym kontynencie zrealizowałem bardzo spokojnie, zeszły mi na to trzy lata. Chodziłem sobie, robiłem też przerwy na zarabianie pieniędzy i tak to leciało. To był okres pandemii, dlatego uznałem, że nie ma co się spieszyć, zwłaszcza z ruszaniem na inny kontynent. Czekałem na lepsze czasy, pozostając na szlaku. Zatrzymywałem się w różnych miejscach, w rozmaitych krajach, na przykład w Holandii, Niemczech czy Francji, gdzie pracowałem po kilka miesięcy. Potem przeniosłem się z Hiszpanii do miasta portowego Tanger w Maroku, a z Maroka idę na południe, przez Afrykę. Przeszedłem Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal, zahaczyłem o Gambię, a aktualnie przemierzam Gwineę – opowiada.
Ile już przeszedł, a ile jeszcze przed nim?
– Przeszedłem ponad 13 tysięcy kilometrów. Teraz marsz idzie szybko, bo nie zatrzymuję się dla pracy zarobkowej. Za sobą mam około 22 procent dystansu. Myślę, że zamknie się on w 50 tysiącach kilometrów. Jeśli tak, pozostaje mi do przebycia 30 tysięcy. Przemierzam 30 kilometrów dziennie, więc zostały mi cztery lata samego marszu. Do tego trzeba doliczyć problemy czasowe z wizami, może zdrowotne, w związku z tym liczę, że jeszcze pięć lub sześć lat – wyjaśnia podróżnik.
Po prostu idę
Łukasz Podstada nie ma jakiejś ustalonej na początku trasy.
– Po prostu idę do Kapsztadu w RPA, jeżeli dojście tam oczywiście będzie możliwe, na co mam nadzieję. Nie jest to pewne, ponieważ w niektórych krajach afrykańskich bywa problem z wizami. Jeśli jednak się uda z wszystkimi formalnościami, dojdę tam, a potem na kolejny kontynent, czyli do Ameryki Południowej. Zmierzam najkrótszą drogą i jednocześnie zależy mi na możliwie najlepszej dla marszu nawierzchni. Wyznaczam sobie najkrótszą trasę na Google Maps lub mapy.cz, przyglądając się wcześniej, gdzie na przykład kupię coś do jedzenia – wyjaśnia wędrowiec.
Śpi „na dziko”, czyli w namiocie – w lesie lub innym terenie poza skupiskami ludności. Wędruje z wózkiem, w którym pcha najpotrzebniejsze rzeczy. Twierdzi, że 30 km dziennie nie jest dla niego jakimś szczególnym wysiłkiem fizycznym.
– Moja codzienność jest taka, że idę, ale zdarzy się też tak, jak na przykład w Senegalu, że zostanę u kogoś na tydzień. Potem jestem do tyłu z terminarzem, ale nie żałuję tego, bo kontakty z ludźmi są istotą i jednym z celów tej przygody – mówi.
Z miejscowymi, którzy często go goszczą, porozumiewa się po angielsku lub francusku. Ten drugi język znany jest na przykład w Gwinei, gdyż kiedyś była to kolonia francuska.
Teranga, czyli gościnność
Co najbardziej go w tej wędrówce nakręca?
– Fajne są kontakty z ludźmi, ale od razu powiem, iż bywa tak, że jest ich nawet za dużo. W Senegalu i Gambii potrafiły mnie zmęczyć. Dochodziło do takich sytuacji, że przechodziłem przez wioskę czy nawet miasto i każdemu musiałem podać rękę, z każdym pogadać. Mimo wszystko jednak lubię te kontakty, lubię patrzeć, jak żyją lokalsi. Rozmawiam z ludźmi, poznaję ich kultury, podziwiam krajobrazy. Gdy szedłem przez Maroko i Mauretanię, była tam tylko pustynia i piasek. Za jakiś czas wszedłem do Senegalu i to było już coś innego. Teraz jest Gwinea, czyli w zasadzie jeden wielki las. To mnie nakręca, żeby eksplorować, odkrywać te kilometry przede mną. Co też jest fajne, to przygoda wynikająca z nieznanego przede mną. Człowiek widzi górkę i nie wie, co będzie za nią – miasto, wieś, woda czy las – mówi. Co ciekawe, nie odczuwa, aby w czasie całej wędrówki czegoś mu brakowało.
Który kraj lub region zrobił na nim największe wrażenie?
– Dla mnie najlepiej było w Senegalu, fantastycznym kraju. Szczególnie zapadła mi w pamięć „teranga”, czyli ich tradycja, w myśl której Senegalczycy są bardzo gościnni. Mnie zapewniali miejsce na rozbicie namiotu w ogrodzie, z dostępem do wody, żeby się umyć, poprać i do prądu – dla podładowania sprzętów. Bezinteresownie dzielili się czym mogli, co było niesamowite. Oczywiście też zagadywali, prosili o numer telefonu – podejrzewam, że chcąc się wyrwać z Afryki, ale jednak myślę, że kilka przyjaźni zostanie na dłużej – wspomina.
Przez Ameryki do Azji
Co w porównaniu z innymi miejscami świata może powiedzieć o Cieszynie?
– Oczywiście w porównaniu z Afryką Cieszyn jest bardzo rozwinięty. Na przykład w Mauretanii w sklepach są tylko artykuły pierwszej potrzeby. A w Cieszynie na przestrzeni kilkuset metrów kupimy niemal wszystko. W Cieszynie spędziłem połowę życia i jeśli porównać go z Europą, to jest rozwiniętym miastem – stwierdza.
W Europie Łukasz Podstada robił przerwy na pracę zarobkową. W Afryce jest z tym oczywiście znacznie trudniej. Jego wyprawa z założenia jest zatem niskobudżetowa. Poza przemieszczaniem się między kontynentami nie korzysta z płatnej komunikacji ani nie płaci za noclegi. Pieniądze są jednak potrzebne choćby na wizy i rozmaite inne płatne usługi w różnych państwach. W celu uzupełniania środków finansowych założył więc zbiórkę pieniężną w portalu crowdfundingowym zrzutka.pl. Swoje przygody dosyć często i regularnie relacjonuje na stronie facebookowej „Piechotą dookoła świata”.
Czy po przejściu Afryki zmierza do Ameryki Południowej?
– Ja zmierzam do Cieszyna, tylko żeby tam dojść, muszę przebyć kilka kontynentów. Na końcu będzie Azja, Istambuł, potem pewnie Rumunia. A wcześniej na pewno chcę trafić na południe Ameryki Południowej i potem do Ameryki Północnej. Wiele zależy od tego, jak będą pływać statki – planuje.
W większości krajów Ameryki Południowej był już wcześniej, często nawet dosyć długo. Są jednak takie, szczególnie te mniejsze, których nie odwiedzał i chętnie zrobi to teraz.
– Być może popłynę do Buenos Aires, potem przez Andy będę chciał przejść do Chile, a następnie przez Panamę do Los Angeles i stamtąd do Azji. Wszystko jednak zależy od wiz i czynników politycznych. Fajnie byłoby też zobaczyć Australię, ale jak będzie, czas pokaże – kwituje.
Zdjęcia: Łukasz Podstada