Od zawsze miała serce na dłoni. Wyciągała rękę do najbardziej potrzebujących. Wrażliwa na krzywdę innych – tak opisują ją jej przyjaciele. Z dobroci swojego serca uczyniła zawód i powołanie – została pracownikiem socjalnym. Nie sądziła jednak, że przyjdzie dzień, w którym ona sama będzie potrzebowała pomocy…
Był 6 czerwca. Nad Dębowcem pojawiły się czarne chmury. Zbierało się na burzę. Na parterze domu przy ulicy Łęgowej została trzyletnia Weronika z babcią. – Ja z synem pojechałam do dentysty. Mąż był w pracy – opowiada pani Małgosia. W domu szykowano się na nadejście ulewy. Babcia zostawiła wnuczkę pod opieką kuzynki mieszkającej na piętrze budynku i poszła na chwilkę do ogródka. Chciała tylko sprawdzić, czy tunele foliowe chroniące rośliny przetrwają intensywne deszcze. Gdy wróciła, zobaczyła ogień. Pożar szybko się rozprzestrzeniał. – Kiedy mama weszła do kuchni, kafelki już strzelały. Już było za późno na gaszenie ognia, trzeba było szybko uciekać. Na szczęście w domu była jeszcze bratanica. To ona zadzwoniła na numer alarmowy. Pomogła w ewakuacji. Gdyby nie ona, nie wiem, jak by to się skończyło… – mówi drżącym głosem kobieta.
Gdy strażacy pospieszyli na pomoc, ogień trawił już niemal całą kuchnię. Temperatura w całym domu rosła. Plastik się topił, a szklanki strzelały. Z ulubionego ekspresu do kawy, który stał na półce nad piecem, nie został ani ślad. Mieszkanie na dole domu pokrył czarny dym. Wdarł się do salonu, przedpokoju i pokoju starszego syna. – Uratowali nas strażacy i… rolety zewnętrzne. Spalił się sznurek od rolet i one się same w kuchni zamknęły. Dzięki temu ogień nie rozprzestrzenił się na elewację budynku. Gdyby nie to, zapewne cały płonąłby jak pochodnia. Elewacja jest przecież ze styropianu, w dodatku tarasy są drewniane, podobnie jak nasza dobudówka. W kilka minut i nie mielibyśmy w ogóle domu… – mówi mieszkanka Dębowca.
Mieszkanie na piętrze domu ocalało. Straty rodziny mieszkającej na parterze są jednak ogromne. Oszacowano je wstępnie na ok. 100 tys. zł. – Dla nas najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. To cud. Przeżyła nawet nasza papużka, która mieszkała w kuchni. Po akcji gaśniczej znaleźliśmy ją siedzącą na drzwiach do łazienki. Była wystraszona, ale cała i zdrowa. Także kot, mimo że był w czasie pożaru w mieszkaniu, nie ucierpiał. I najważniejsze – dzieci… Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby Weronika spała w mieszkaniu, a babcia wyszła na tę chwilę do ogródka. A przecież to całkiem realny scenariusz – przyznaje kobieta.
Już dzień po pożarze rodzina zakasała rękawy, aby odbudować dom. Z całego mieszkania wyrzucono wszystko, co strawił ogień. Skuto tynki, usunięto ściany z płyt kartonowo-gipsowych, a także drzwi czy okno w kuchni. Wyszorowano pokryte czarną sadzą drewniane belki, okna, a także podłogi. Wciąż jednak ślady ognia są widoczne w mieszkaniu. Mimo nieustannego wietrzenia, czuć smród spalenizny… – Córka przez tydzień bała się wejść do mieszkania. Mówiła, że się pali i że w domu jest czarno. Teraz chce już wracać. Chciałaby tutaj zostać – spać w swoim łóżeczku. Pracowaliśmy ciężko przez ostatnie dni, aby usunąć wszystko co toksyczne z domu. Wyszorowałam chyba cały dom, a i tak skutki ognia wciąż są widoczne. Wiele osób nam pomaga – znajomy pomógł zrobić instalację elektryczną. To, co mogliśmy sami zrobić – zrobiliśmy. Teraz potrzebni są fachowcy, a oni w większości mają już zarezerwowane terminy. Marzę już, aby mieć ściany i sufit zrobione, położone tynki. Tak, aby dało się tutaj jakoś wysprzątać, by można było nocować, choćby na chwilę – dla dzieci – mówi kobieta.
Na pomoc pospieszyli ludzie dobrego serca. Nie tylko pomagali wyrzucić spalone rzeczy, zdemontować strawione przez ogień elementy domu. Włączyli się w jego odbudowę, organizując internetową zbiórkę pieniędzy na popularnym serwisie Zrzutka.pl. (link – https://zrzutka.pl/ftph66).
– Małgosia jest pracownikiem socjalnym, pomaga osobom potrzebującym. Tym, o których nikt już nie myśli, nie pamięta, spisanych na straty. Ona do nich wychodzi. To osoba niezwykle wrażliwa na cierpienie innych, z ogromnymi pokładami empatii i cierpliwości. A przy tym niezwykle uśmiechnięta i pogodna. Sama także wspierała wiele zbiórek. Wpłacała pieniądze na pogorzelców, w tym rodzinie z Dzięgielowa, którym ogień strawił dom 1 stycznia tego roku. Nie sądziła, że kiedyś także będzie potrzebowała pomocy – mówi Ilona Matuszek, pracownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Dębowcu, organizatorka zbiórki. W ciągu tygodnia udało się zebrać około 6 tys. zł. Potrzeby są jednak ogromne. – Każda złotówka przybliża ich do odbudowy spalonego mieszkania, odzyskania dawnego życia i do powrotu do normalności po tych traumatycznych przeżyciach. Wierzę w siłę ludzkiej solidarności, w potrzebę pomagania – dlatego założyłam zbiórkę. Nie mogłam pozostać obojętna na ludzką tragedię. Gosię znam od podstawówki. Chodziłyśmy razem do szkoły, później do tego samego liceum, choć do klas równoległych. Wybrałyśmy także ten sam zawód – pracownika socjalnego – mówi Ilona Matuszek.
Jeśli ktoś chciałby wesprzeć zbiórkę w tradycyjny sposób, można tego dokonać, robiąc przelew na indywidualny numer konta tej zrzutki: 08 1750 1312 6885 0965 3996 8545, Zrzutka.pl sp. z o. o., al. Karkonoska 59, 53-015 Wrocław. Cały dochód zostanie przekazany rodzinie.