Damian i Kuba Stawiccy, bracia z Bielska-Białej, przebiegli 830 kilometrów ze stolicy Podbeskidzia do Ustki! Przy okazji zbierali pieniądze dla małego Kazia Sromka z Bystrej, chorego na dystrofię mięśniową Duchenne’a. Po powrocie zawitali w studiu Beskidzkiej TV, by opowiedzieć o wrażeniach i problemach, z którymi musieli walczyć podczas wyprawy.
Nogi bolą? Jeszcze czuć te przebiegnięte kilometry?
Kuba: Myślę, że możemy być z siebie dumni. Przed wyprawą nawet nie sądziliśmy, że tak szybko nam się uda przebiec tyle kilometrów. Liczyliśmy, że przebiegniemy 650 kilometrów, może 700, a nie 830. Jednak trasa trochę się wydłużała. Musieliśmy czasami nadrabiać kilometry do miejsca noclegu, z noclegu gdzieś indziej, a to do sklepu gdzieś w lewo dwa kilometry. I jednak ta trasa z tego powodu miała trochę więcej kilometrów.
Nie było przez to jeszcze trudniej? Raz, że fizycznie to bardziej wymagające, a głowa pewnie też była przygotowana na te 650…
Damian: Chyba plusem było to, że nie byłem świadomy, że takie coś nas czeka. Może byłoby ciężko podjąć rękawice, gdybym wiedział, jaki dystans pokonamy i że będzie prawie 200 kilometrów dłuższy niż zakładany. Codziennie toczyliśmy wojnę, pokonywaliśmy ogromne bóle. Pierwsze trzy, cztery dni to była ogromna euforia i radość, ale też walka o to, żeby utrzymać tempo.
Co Was zaskoczyło?
Damian: Zaskoczyło to, że dużo ludzi zaangażowało się w social mediach i chcieli nam dodawać skrzydeł. I faktycznie te wiadomości dawały kopa. Na trasie nie było zbyt dużo pozytywnych rzeczy. Podróżując podczas moich rowerowych wypraw przez Hiszpanię, Włochy, miałem piękne widoki, więc się ekscytowałem.
Czyli palmy lepsze niż polskie dęby?
Damian: Mamy piękne polskie lasy, ale przez większość trasy pogoda nam niezbyt dopisała. Było bardzo szaro i surowo. Też to gdzieś wpływa na pewno na odbiór. Szczególnie w takich małych miejscowościach, gdzie czasem naprawdę tylko psy szczekały, wybiegały na nas, próbowały nas gdzieś tam jeszcze pogonić.