Ściganie się na nartach w trudnym górskim terenie, wymagające podejścia i ekstremalne zjazdy, zdrowa rywalizacja, adrenalina, świetna atmosfera zawodów. Taki jest skialpinizm – dyscyplina, która wciągnęła bez reszty Mirosława Uczniaka z Jaworza.
Zamiłowanie do gór zaszczepili mu już w dzieciństwie rodzice i wujek, który jest przewodnikiem PTTK. – Gdy miałem około 16 lat, zacząłem się wspinać na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – wspomina Mirosław Uczniak. – Później chciałem wspinać się w Tatrach, ale trzeba było mieć do tego uprawnienia taternickie. Zapisałem się do Speleoklubu Bielsko-Biała na kurs taternika jaskiniowego i tam zdobyłem uprawnienia, realizując się również jako taternik jaskiniowy. Potem, wraz z Akademickim Kołem Przewodników Górskich w Bielsku-Białej, pojawiły się pierwsze wyjazdy w Alpy. To właśnie tam już w latach 90. zetknąłem się po raz pierwszy ze skialpinizmem. Jednak trudno dostępny i drogi wówczas jak na kieszeń studenta sprzęt odsunął wówczas tę aktywność na drugi plan.
Po kilku latach na pożyczonym sprzęcie ruszył na skitury. – Moimi pierwszymi celami były szczyty Ďumbier i Chopok na Słowacji, później Grossglockner w Austrii. W ten sposób skitouring stał się dla mnie świetną formą poruszania się po górach w zimie. W 2020 roku podczas wypadu w Tatry minęliśmy uczestników zawodów skialpinistycznych rozgrywanych na Kasprowym Wierchu. Wtedy zakiełkował w mojej głowie pomysł, aby kiedyś sprawdzić się w takim wyzwaniu.
Już w kolejnym sezonie postanowił spróbować swoich sił w zawodach Skimo (Ski Mountaineering). – Jako amator, uprawiający sport w wolnym czasie, postawiłem sobie za cel plasowanie się w pierwszej połowie stawki. I do tej pory, poza dwoma przypadkami, zawsze mi się to udawało – śmieje się.
Zjazd ze Świnickiej Przełęczy (2019). Fot. Rafał Kolasiński
Objaśnia, że zawody Skimo dzielą się na kilka typów rywalizacji. Pierwszy to zawody indywidualne – z podejściami na nartach, zjazdami, odcinkami pokonywanymi z nartami na plecach, czasami z użyciem liny i raków, na dystansie 12-20 km, z przewyższeniem do 2000 m w zależności od trasy. Drugi typ to zawody drużynowe, przeprowadzane w podobnej formule jak indywidualne, z tym że zespół musi poruszać się na trasie razem i ukończyć wyścig wspólnie. Kolejny rodzaj to sprint, czyli nowa formuła, która obecna będzie na zimowych igrzyskach w Mediolanie w 2026 roku. To wymagająca, krótka i szybka trasa (czas jednego przebiegu to zaledwie kilka minut), zawierająca wszystkie te elementy co wyścig indywidualny. Jest to rywalizacja bardzo widowiskowa, rozgrywana w formie biegów sześcioosobowych eliminacyjnych. Kolejna nowa formuła to sztafeta, która rozegrana zostanie na olimpiadzie w Mediolanie. W konkurencji tej dwuosobowy zespół mieszany pokonuje trasę sprintu cztery razy na zmianę. Wreszcie ostatni typ – vertical – to intensywny bieg lub podejście pod górę, bez elementu zjazdu, na trasie o długości 4-5 km, z przewyższeniem do 1000 m w zależności od trasy.
Pierwsze starty w zawodach
Był sezon 2020/2021. – Zapisałem się na zawody w Szczyrku, organizowane przez Klub Skialpinistyczny Kandahar z Chorzowa. Ścigałem się na takim sprzęcie, jakim dysponowałem, czyli zwykłych szerokich nartach – opowiada Mirosław Uczniak. – Była to rywalizacja typu vertical, w której trzeba jak najszybciej poruszać się pod górę – z metą na szczycie Skrzycznego. Dobiegłem do mety, o dziwo nie ostatni. Te zawody to był swego rodzaju sprawdzian i początek nowej pasji o nazwie Skimo Race.
Na zawodach zapisał się do Klubu Skialpinistycznego Kandahar i kilka tygodni później stanął na starcie Pucharu Pilska w Skialpinizmie. – Są to zawody rozgrywane od lat w formule zespołowej (dwóch zawodników). Od jakiegoś czasu rozgrywana jest również rywalizacja na tzw. trasie turystycznej, krótszej niż bieg główny, w formule startu indywidualnego. I tu właśnie, z uwagi na brak partnera i doświadczenia startowego, postanowiłem spróbować swoich sił – wspomina.
Podejście na Zmarzły Staw (Memoriał Piotra Malinowskiego 2023). Fot. Jasiek Korlatowicz
Musiał wówczas zapoznać się z wymogami obowiązującymi na tak zwanych punktach przepinkowych. Są to miejsca, w których zawodnik – lub zespół zawodników – przestawia sprzęt z podchodzenia w górę do jazdy w dół lub na odwrót. W trakcie podejścia zawodnik ma przyklejony na spody nart specjalny materiał, tzw. fokę, która nie pozwala mu się ześlizgnąć. Przed zjazdem trzeba więc dokonać tak zwanej przepinki, czyli odkleić fokę i zapiąć buty w taki sposób, aby mocno trzymały nogę. W trybie chodzenia buty skiturowe mają bowiem dużo większą ruchomość cholewki, aby można było wygodnie podchodzić. Gdy narciarz przepina się z kolei ze zjazdu do podejścia, musi rozluźnić buty i przykleić pod spód fokę.
W strefach przepinkowych obowiązują pewne rygory, które są ustalone głównie ze względów bezpieczeństwa. – Trzeba na przykład odłożyć kije na ziemię, aby nie zrobić nimi komuś krzywdy. W przypadku zespołów trzeba wejść i zejść z punktu zawsze razem, a więc zawodnik nieco mocniejszy musi poczekać na swojego słabszego partnera – wyjaśnia Mirosław Uczniak. – Rygory te wynikają też z tego, że w Tatrach czy Alpach punkty przepinkowe znajdują się często na przełamaniach grani, gdzie jest bardzo mało miejsca i sędziowie muszą tam szczególnie dbać o bezpieczeństwo zawodników.
Team spirit
W tym samym sezonie postanowił zaliczyć jeszcze jedne zawody. – Był to Memoriał Jana Strzeleckiego, który organizowany jest co roku w innym miejscu w Tatrach. Są to zawody zespołowe. Udało mi się znaleźć w Klubie chętnego do wspólnego startu – opowiada Mirosław Uczniak. – Dwa razy pokonywało się pętlę z Doliny Chochołowskiej przez Grzesia, Rakoń i zjazd spod Wołowca ponownie do Doliny Chochołowskiej. Ze względu na długość i trudność trasy, na zawodach obowiązywały limity czasowe wejścia na drugą pętlę. Były to dla mnie zawody trudne, ponieważ pierwszy raz startowałem w Tatrach, po drugie musiałem się zgrać z partnerem, a po trzecie dawał się nam we znaki mocny wiatr na grani. Był taki moment, że musieliśmy przykucnąć, aby się nie przewrócić. Patrzyłem co chwilę na zegarek, czy zmieścimy się w limicie. Gdy dobiegaliśmy do punktu kontrolnego, widziałem, że mamy jeszcze kilkanaście minut zapasu. Zerkałem jednak na Marka, czy będziemy w stanie biec dalej. Ja byłem zdeterminowany, żeby kontynuować wyścig. Ale umówiliśmy się, że jesteśmy partnerami od początku do końca i jeżeli któryś nie da rady, skończymy i nikt nie będzie miał do nikogo żalu. Marek zdecydował jednak, że biegniemy dalej. Udało nam się dobiec do mety na jakimś dalszym miejscu, ale mieliśmy satysfakcję, że ukończyliśmy bezpiecznie te zawody. W tym pierwszym sezonie moich startów pojawiły się zatem w sumie trzy ciekawe wyzwania, które udało mi się zrealizować.
Pstryczek w nos na finiszu
W kolejnym sezonie – 2021/2022 – jaworzanin postawił sobie za cel ukończenie wszystkich zawodów skialpinistycznych zaliczanych do Pucharu Polski. W sezonie tym był to cykl pięciu zawodów organizowanych w ramach Polskiego Związku Alpinizmu – sekcji narciarstwa wysokogórskiego. – Chciałem zobaczyć, na którym miejscu taki amator jak ja może uplasować się w ostatecznej klasyfikacji wśród profesjonalistów – mówi. – I faktycznie, konsekwentnie startowałem – nadal na takim sprzęcie, jakim dysponowałem. Powoli zdobywałem doświadczenie zawodnicze, poprawiałem technikę na przepinkach i zjazdach, podglądałem nowinki sprzętowe.
Ostatni dzień rywalizacji na zawodach Bokami Zapadnich Tatier (2024). Fot. www.bokami.sk
W zawodach na Pilsku wystartował już na trasie profesjonalnej, w zespole z partnerem z klubu – Jackiem. Jak podkreśla, trudność tych zawodów – mimo że nie odbywają się w Tatrach – jest naprawdę duża, gdyż jest tam sporo podejść i zjazdów. – Jacek był ode mnie silniejszy, ale bardzo mnie wspierał i pomagał w momentach kryzysowych. Zacząłem wtedy widzieć potrzebę zmiany sprzętu na zawodniczy: lżejszy i dający większą sprawność poruszania się – opowiada.
Podejście na Beskid – zawody KW Budrem. Fot. Jan Nyka
Ostatnimi zawodami z cyklu Pucharu Polski jest Memoriał Piotra Malinowskiego, organizowany przez TOPR. Zawody te uważane są za najtrudniejsze w Polsce. – Limit czasowy nad Zmarzłym Stawem był mocno wyśrubowany i miałem świadomość, że ze względu na sprzęt i formę mogę się w nim nie zmieścić. I faktycznie – tych zawodów nie udało mi się ukończyć. Dosłownie dwie osoby przede mną sędzia zamknął punkt. Spóźniłem się o trzy, cztery minuty. Czułem niedosyt, bo były to jedyne zawody w tym sezonie w ramach Pucharu, których nie ukończyłem. Na szczęście klasyfikacja pucharowa sumowała punkty ze wszystkich startów i można było nie ukończyć jednych zawodów, by uzyskać kwalifikację w całym sezonie. Uplasowałem się na 33. miejscu w swojej kategorii wiekowej, więc ostatecznie byłem bardzo zadowolony i dało mi to dużą satysfakcję – wspomina.
Integracyjny sprint
W kolejnym sezonie – 2022/2023 – przerzucił się na lżejszy sprzęt zawodniczy. – Zakładałem, że wyniki będą dzięki temu lepsze. Życie to jednak zweryfikowało – śmieje się. – Moje poprzednie, szersze narty dawały bowiem komfort podczas zjazdów. Natomiast węższe narty zawodnicze powodowały, że musiałem popracować nad techniką zjazdów. Uczyłem się zjeżdżania właściwie trochę na nowo.
Nowością w tym sezonie były zawody zorganizowane przez Klub Wysokogórski Zakopane – KW Sprint Test. Mówiono już wtedy, że skialpinizm zostanie zakwalifikowany jako dyscyplina olimpijska. Dziś wiemy, że po raz pierwszy pojawi się na igrzyskach w 2026 roku – właśnie w wersji sprintu, a także sztafety – mówi jaworzanin.
Sprint test KW Zakopane (2022). Fot. Kuba Witos
Klub Wysokogórski Zakopane postanowił po raz pierwszy w Polsce zorganizować zawody właśnie w formule sprintu. – Odbyły się one na Gubałówce i było to dla wielu zawodników coś nowego – mówi Mirosław Uczniak. – Są to bowiem zawody bardzo krótkie i intensywne. Zaczynają się od podbiegu na nartach, potem następuje podbieg z nartami przypiętymi do plecaka, znów podbieg na nartach, zjazd slalomem, a na końcu znów podejście z fokami do mety. Czasami na zjeździe ustawione są „hopki”, by zawody były bardziej widowiskowe. Całość takiego biegu trwa około czterech minut – w przypadku najszybszych zawodników. Zawody te były imprezą bardzo integrującą, bo mogliśmy sobie nawzajem kibicować. Ogólnie atmosfera w środowisku skialpinistycznym jest wesoła i luźna, rywalizujemy ze sobą na zasadach fair play. Ale te zawody w formule sprintu dały nam okazję jeszcze bardziej się ze sobą zżyć, wymienić doświadczeniami, zaprezentować ten sport widzom, którzy mogli obserwować zawody. Przyjechali zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy, Polacy, Słowacy i Czesi.
Pomysł na Patrol Lodowcowy
W kolejnym sezonie jaworzanin również regularnie brał udział w zawodach. Ale w głowie zaczęły mu się pojawiać pomysły na starty zagraniczne. – Szukałem takich zawodów, które nie będą ode mnie wymagały jedynie szybkości, bo wiedziałem, że jako amator będę pod tym względem odstawał od zawodników, ale będą wymagające pod kątem technicznym lub długości trasy. – opowiada. – Tak pojawił się pomysł na start w odbywających się w Szwajcarii zawodach Patrouille des Glaciers, czyli Patrol Lodowcowy. Są to zawody organizowane przez armię szwajcarską od 1943 roku. Odbywają się obecnie co dwa lata. Są uznawane za jedne z najtrudniejszych zawodów, głównie z powodu 53-kilometrowego dystansu i trudnego terenu alpejskiego na poziomie ponad 3000 metrów. Najwyższy punkt na trasie – przełęcz Tete Blanche – ma około 3589 metrów. Start trasy długiej zlokalizowany jest w miejscowości Zermatt, a meta w Verbier. Zawody te wymagają bardzo dobrego przygotowania zarówno fizycznego, jak i psychicznego.
Grań szczytowa Castor 4225 m n.p.m. – aklimatyzacja przed zawodami. Fot. Paweł Słup
W Patrolu Lodowcowym startują zespoły trzyosobowe. Grupa musi jednak liczyć czterech zawodników, gdyż jeden jest rezerwowym. – Udało mi się namówić trzech kolegów – Pawła, Tomka i Arnolda – abyśmy spróbowali w sezonie 2023/2024 przygotować się do tych zawodów. Realizowaliśmy to, startując w Pucharze Polski oraz robiąc indywidualne treningi rowerowe, biegowe czy skitourowe – opowiada.
W ramach przygotowań, z jednym z kolegów z zespołu – Pawłem – postanowiliśmy jeszcze wziąć udział w trzydniowych zawodach na Słowacji – o nazwie Bokami Západných Tatier. Było to świetne doświadczenie zawodów wielodniowych, podczas których codziennie mieliśmy kolejne etapy ścigania się – wspomina. – Traktowaliśmy to jako przygotowanie do Patrolu Lodowcowego i swego rodzaju test, jakie mogą nas tam spotkać trudności: czy to sprzętowe, żywieniowe czy wytrzymałościowe. Na tak długim dystansie nawet drobny problem techniczny, chociażby niedopasowanie buta, może już bowiem zawodnika zdyskwalifikować.
Jaworzanin podkreśla, że zawody na Słowacji były fantastyczne, ze wspaniałą atmosferą między startującymi zespołami. – Dały nam też nadzieję na ukończenie Patrolu, choć w Szwajcarii tak długa trasa nie jest rozłożona na trzy dni – mówi. Dodaje, że pierwsze starty Polaków w Patrolu Lodowcowym miały miejsce dopiero w 2008 roku. Wśród uczestników byli między innymi tak mocni zawodnicy jak bracia Andrzej i Grzegorz Bargielowie, Adam Gomola czy bielszczanin Marek Kilarski.
Technika i strategia
W kwietniu 2024 roku Mirosław Uczniak pojechał więc razem z trójką kolegów do Szwajcarii. – Ze względu na dużą liczbę chętnych, zawody podzielone są na dwa starty: jeden w nocy z wtorku na środę i drugi z piątku na sobotę. Zawodnicy startują w odstępach 45-minutowych, od godziny 22.00, podzieleni na grupy. Stwierdziliśmy, że wystartujemy w pierwszym z terminów, ponieważ drugi jest bardziej oblegany i w niektórych miejscach tworzą się nawet później „korki”. Chcieliśmy uniknąć marznięcia w nocy podczas czekania na możliwość przejścia – opowiada skialpinista.
Grań szczytowa Castor 4225 m n.p.m. – aklimatyzacja przed zawodami PDG. Fot. Mirosław Uczniak
Wraz z kolegami zakładali, że będą na trasie około trzynastu – piętnastu godzin. Organizator zakwalifikował ich więc na start piętnaście minut po północy. – Przyjechaliśmy do Zermatt kilka dni wcześniej, by się zaaklimatyzować – mówi. – Zrobiliśmy wejście na jeden z czterotysięczników, by przygotować organizm do wysiłku na tak dużej wysokości. Ja miałem już takie doświadczenie, ale koledzy poruszali się wcześniej głównie po Tatrach. Wybraliśmy się zatem w takim sprzęcie i z takim wyposażeniem plecaków, jakie mieliśmy mieć na zawodach. Zdobywając szczyt Castor (4225 m n.p.m.), utrwalaliśmy techniki poruszania się w terenie lodowcowym na nartach. Na zawodach jest bowiem wymóg, że w miejscach niebezpiecznych cały zespół musi się poruszać połączony liną – zarówno idąc, jak i jadąc na nartach, co nie jest takie łatwe…
Szwajcarski zegarek
Dzień przed zawodami zrobili jeszcze przebieżkę i po południu pojechali na odprawę sprzętową, która obowiązuje na każdych zawodach. Sędziowie sprawdzają wówczas, czy zawodnicy mają odpowiednie wyposażenie: detektory lawinowe, sondę, łopatę, folię NRC czy gwizdek. Choć każde zawody są zabezpieczane przez ratowników, skialpiniści także muszą mieć bowiem sprzęt, by w razie potrzeby udzielić sobie nawzajem pomocy. Sędziowie narzucają również, ile zawodnicy – dla ich bezpieczeństwa termicznego – muszą mieć na sobie warstw ubrania.
Zestaw sprzętu wg wymagań na zawody Patrouille des Glacier. Fot. Mirosław Uczniak
Odprawa sprzętowa przed zawodami Patrouille des Glaciers jest wyjątkowo rygorystyczna – by narciarze nie nabawili się na przykład odmrożeń. – Było to dla nas bardzo ciekawe doświadczenie – wspomina jaworzanin. – Akurat w tym roku weszła w życie nowa norma co do kasków. I sprawdzano nam nawet naklejki w kaskach, czy aby na pewno spełniają te normy. Mierzono też grubościomierzem średnicę liny, czy nie jest za cienka, a także jej długość – czy ma wymagane 40 metrów. Gdybyśmy nie spełniali jakichś wymogów, moglibyśmy nie zostać dopuszczeni do zawodów.
Potęga natury
Po kontroli sprzętowej wracali do miejsca noclegowego. – I wtedy dostaliśmy informację, że zawody zostają niestety odwołane, z uwagi na wyjątkowo trudne warunki w górach – mówi Mirosław Uczniak. – Zaczęły się ogromne śnieżyce i wiał huraganowy wiatr. Co prawda w regulaminie była możliwość przesunięcia startu o jeden dzień, ale na najbliższe trzy dni nie było perspektyw na poprawę pogody. Ze względu na bezpieczeństwo zawodników, organizatorzy odwołali start wtorkowy, a piątkowy został przesunięty na sobotę i wystartował tylko na krótkiej trasie. Niestety organizator nie pozwolił na przenoszenie się zespołom na drugi termin startu.
Trening w Tatrach przed zawodami PDG. Fot. Mirosław Uczniak
Następnego dnia, korzystając z ostatnich chwil względnie dobrej pogody, czwórka skialpinistów wyruszyła z Zermatt w stronę czterotysięcznika Breithorn (4164 m n.p.m.), niestety podejście zakończyło się na wysokości ok 3880 m n.p.m. ze względu na huraganowy wiatr. Mimo to obecność w górach częściowo rekompensowała odwołanie wytęsknionych zawodów. – Na początku ta decyzja organizatorów wzbudziła w nas frustrację i złość, bo cały rok przygotowań nie znalazł swojego finału – przyznaje jaworzanin. – Natomiast z perspektywy czasu uważam, że było to jak najbardziej słuszne posunięcie. Zwłaszcza że miesiąc przed tymi zawodami sześciu skialpinistów zginęło, przechodząc w ramach przygotowań właśnie tę trasę. Zamarzli w okolicach przełączy Tete Blanche.
Mirosław Uczniak ma nadzieję, że uda mu się zebrać zespół i wziąć udział w Patrolu w 2026 roku (zawody organizowane są – jak wspominaliśmy – co dwa lata).
Sport dla każdego
Jaworzanin podkreśla, że skialpinizm to nie tylko trudna i niebezpieczna rywalizacja. W okresie zimowym organizowane są również zawody dla amatorów i dzieci, dające możliwość sprawdzenia się każdemu. – Skitouring przeżywa rozkwit od czasów covidowych, kiedy mnóstwo ludzi zaczęło chodzić na nartach. W związku z tym pojawiło się dużo zawodów adresowanych dla każdego. Na przykład w Zawoi organizowany jest Memoriał Basi German. Uwielbiam tam jeździć, bo są tam nawet konkurencje w przebraniach, na których zawodnicy przywdziewają stroje różnych śmiesznych postaci. Jest też na przykład rywalizacja, kto pokona trasę na jak najszerszych nartach – opowiada. – Zabawowy, kameralny wymiar ma również Puchar Czech, gdzie też bardzo lubię startować, bo ludzie są tam niezwykle otwarci i przyjacielscy.
Mirosław Uczniak podkreśla, że ze skialpinizmu czerpie przede wszystkim radość. – Nie jestem zawodnikiem stającym na podium, ale cieszy mnie to, że udaje mi się ukończyć zawody, powalczyć, pościgać się – przyznaje. – Skialpinizm i jego formuła zawodnicza dopełnia mój krąg górskich pasji.
Bezpieczeństwo i odpowiedzialność
Ponieważ w górach bywa od dzieciństwa, wie, na co go stać, ma do siebie zaufanie, ale też stara się podchodzić do wszystkiego z rozsądkiem i nie przeceniać swoich możliwości. – Ważne, aby skiturowcy ciągle doskonalili swoją technikę i wiedzę w zakresie bezpieczeństwa, głównie lawinowego. Skialpinizm jest w zasadzie sportem zespołowym, nie powinno się w góry chodzić samemu, więc idąc w zespole trzeba zawsze mieć sprawdzonego partnera, ale również trzeba samemu być pewnym ogniwem zespołu – przyznaje.
Z Matterhornem w tle. Fot. Tomasz Fulczyk
W skialpinizmie bardzo istotna i cementująca środowisko jest odpowiedzialność za kolegów z zespołu i współzawodników. – Na przykład raz podczas zawodów Bokami Západných Tatier wydarzył się wypadek. Na dwóch zawodników spadł gdzieś ze śniegu kamień. I naturalne było, że inni przestali biec i zaczęli im pomagać, dopóki z dołu nie przybiegli ratownicy i nie przyleciał śmigłowiec – mówi. – Bardzo lubię to środowisko, bo jest bardzo otwarte i pomocne. W czołówce rywalizacja jest naprawdę ostra, ale potem wszyscy dobrze się razem bawią, śmieją, wymieniają doświadczeniami.
Mirosław Uczniak ciągle realizuje indywidualne plany treningowe i pracuje nad własnym rozwojem i kondycją. – A moje cele na najbliższe sezony to na pewno starty w zawodach, może również zagranicznych – puentuje.
Jeszcze tu wrócimy – Zermatt. Fot. Tomasz Fulczyk