Wydarzenia Bielsko-Biała

Pogotowie na głowie

Osiem lat temu w bielskim pogotowiu ratunkowym uruchomiono bardzo nowoczesny system wspomagania dowodzenia Państwowego Ratownictwa Medycznego. Inwestycja kosztowała 2 miliony złotych, które na wdrożenie nowinki wyłożył powiat bielski (to on jest tak zwanym organem tworzącym dla bielskiego pogotowia). Wszyscy byli dumni z tego, co udało się osiągnąć, bo było to jedno z najnowocześniejszych tego typu rozwiązań w kraju. Było – bo to już historia.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wprowadza bowiem w całej Polsce własny, jednolity system zarządzania Państwowym Ratownictwem Medycznym. Tak więc to, co w bielskim pogotowiu funkcjonowało do tej pory i sprawdzało się znakomicie, można teraz wyrzucić do śmieci. Dwie bańki wydatkowane niegdyś z powiatowego budżetu poszły się paść. Pieniądze można by jeszcze przeboleć, gdyby nie jeden istotny szczegół. System wprowadzony przez rząd – jak oceniają go ci, którzy mogli go przetestować – nie dorasta do pięt temu, który do tej pory mieli do dyspozycji bielscy ratownicy. Dyrektor placówki Wojciech Waligóra to, co się stało, komentuje krótko: – Z dnia na dzień przesiedliśmy się z mercedesa do syrenki.

Niedokładne mapy

Chodzi o to, że dzięki nowoczesnej technologii dyspozytor pogotowia może w czasie rzeczywistym śledzić na ekranach komputerów, gdzie w danym momencie znajdują się rozdysponowane przez niego karetki. Z kolei dzięki wysłanym przez ich załogi drogą elektroniczną informacjom zwrotnym dyspozytor ma także wiedzę, jakie procedury w danym momencie wykonują poszczególne zespoły. Sprawia to, że łatwiej i skuteczniej można zarządzać pracą ratowników. Dla pacjentów oznaczało to jedno: skrócenie czasu, jaki upływał od wezwania pomocy do przyjazdu ambulansu. Teoretycznie teraz jest tak samo, lecz… No właśnie, diabeł tkwi w szczegółach. Już same mapy terenu wykorzystywane w systemie centralnym są tak mało dokładne – w porównaniu z tymi stosowanymi w poprzednim – iż dyspozytor ma problemy, wpatrując się w monitor, z określeniem, gdzie dokładnie znajduje się w danej chwili karetka. Na mapach MSWiA widnieją wciąż stare oznaczenia dróg, na przykład ekspresówka do Cieszyna to nadal S1. Takie „niuanse” mogą sprawić, że karetka będzie miała problem z dotarciem na miejsce.

Wyjazd w ciemno

To jednak nie wszystko. Otóż do tej pory wszelkie informacje dotyczące przebiegu akcji ratunkowych docierały do bazy danych znajdującej się w bielskim pogotowiu i były tam przetwarzane. Uprawniony personel miał do nich dostęp, co znacznie ułatwiało funkcjonowanie pogotowia. Teraz informacja o tym, co robią ratownicy, trafia nie do Bielska-Białej, lecz na serwery centralne (w Warszawie i Radomiu). W bielskim pogotowiu nie mają do tych danych dostępu. – Jeśli na przykład chcę teraz na wniosek policji albo prokuratury uzyskać wiedzę na temat przebiegu jakiejś interwencji, muszę za każdym razem zwracać się o to z wnioskiem do MSWiA – tłumaczy Wojciech Waligóra. Problemem jest także brak wiedzy o „stałych” pacjentach (starszych, schorowanych), do których często wzywane jest pogotowie. Znacznie utrudnia to pracę ratowników i lekarzy. Wcześniej zespół, wyjeżdżając do takiej osoby, wiedział już od początku, no co dany człowiek choruje i czego można się na miejscu spodziewać. Dzięki temu można było postawić skuteczniejszą diagnozę. Teraz – gdy wszystkim zarządza Warszawa – za każdym razem karetka wyjeżdża na wezwanie w ciemno. Reasumując: obecnie informacje o tym, że ktoś w Bielsku-Białej (a także w każdej innej miejscowości w kraju) miał zawał, biegunkę czy przewrócił się na ulicy, trafiają do MSWiA. Po co komu ta wiedza? Zwłaszcza że informacje takie są przez system gromadzone, a inne – znacznie ważniejsze z punktu widzenia funkcjonowania ratownictwa medycznego – już nie.

Powrót segregatorów

Narodowy Fundusz Zdrowia wymaga bowiem od pogotowia comiesięcznych statystyk na temat jego bieżącego funkcjonowania, w tym na przykład danych dotyczących zużycia leków. Do tej pory było tak, że zaraz po zakończonej akcji ratownik czy lekarz, korzystając z tabletu, wpisywał do systemu, jakie procedury medyczne zastosował, jakie wykorzystał leki, itp. Informacje te trafiały od razu do centrali w Bielsku-Białej i w każdej chwili szefostwo pogotowia mogło sprawdzić, co, ile i kiedy było zrobione czy użyte. Ministerialny system takiej opcji nie przewiduje, gdyż statystyki go po prostu nie interesują. Oznacza to, że tak jak za króla Ćwieczka, trzeba teraz wszystko spisywać na kartach i gromadzić w segregatorach. W bielskim pogotowiu zastanawiają się, czy w związku z tym nie trzeba będzie reaktywować działu statystyki, aby ktoś opracowywał te „papierowe” dane i wysyłał do NFZ.

 

Zaskakujące w tym wszystkim jest to, że mercedesa można było ożenić z syrenką i połączyć oba systemy. Z technicznego punktu widzenia wystarczyło zamontować interfejs, dzięki czemu bielskie pogotowie nadal korzystałoby ze swojego sprawdzonego rozwiązania, a wymagane przez MSWiA dane byłyby transmitowane do krajowego serwera. Na to jednak ministerstwo zgody nie wyraziło. Warto też nadmienić, że stolica Podbeskidzia to niejedyne miasto, w którym wcześniej wprowadzono – za ciężkie miliony – własne systemy wspomagania zarządzaniem ratownictwa medycznego. Podobne funkcjonowały już w Katowicach i niektórych miastach Małopolski. Teraz wszystkie trzeba skasować…

 

 

 

google_news