Wydarzenia Bielsko-Biała

Przez dziki Ural

Ponad cztery tysiące kilometrów jazdy w jedną stronę, pokonywanie podmokłego szlaku i rzek, czasem po kolana w wodzie, wśród chmar natarczywych komarów, a także… goszczenie na antenie rosyjskiej stacji radiowej. To tylko niektóre przygody, jakich doświadczyła podczas wyprawy w Ural Subpolarny zaprzyjaźniona z naszą redakcją ekipa podbeskidzkich turystów.

W ekspedycji wzięło udział dwanaście osób – sześciu członków Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej oraz tyluż jego sympatyków. Byli to: bielszczanie Czesław Gluza, Aleksandra Kubala, Sebastian Kuliński, Sylwia Oleksiewicz i Maciej Żak, Szymon Baron z Buczkowic, Radosław Handzlik z Kóz, Stanisław Żerdka z Czechowic-Dziedzic, Jacek Duraj z Łodygowic, Jerzy Korzec z Cieszyna, Katarzyna Przemyk z Chybia oraz Grzegorz Dziechciarczyk z Chrzanowa. Wyprawa trwała od 18 lipca do 3 sierpnia. Uczestnicy przejechali w jedną stronę około 1800 km busem, niemal 2200 km pociągiem i 120 km ciężarówką…

Z powodu wielu niewiadomych dotyczących zasad przekraczania granicy białorusko-rosyjskiej, postanowili pojechać przez Litwę i Łotwę. Do Moskwy dotarli poprowadzoną niemal jak „od linijki” autostradą M9, gdzie drogę widać aż po horyzont. W stolicy Rosji spędzili jedną noc, zobaczyli plac Czerwony i stojący przy nim charakterystyczny sobór Wasyla Błogosławionego. Dworzec kolejowy Moskwa Jarosławska zaskoczył ich kontrolą bezpieczeństwa niemal jak na lotnisku. Po odprawie wyruszyli pociągiem relacji Moskwa – Workuta do Inty. – Podróż rosyjskimi pociągami dalekobieżnymi jest przygodą samą w sobie. W każdym wagonie jest samowar, z którego można cały czas korzystać, a na wybranych stacjach zaplanowany jest dłuższy postój – od kilkunastu minut do nieco ponad godziny – aby podróżni mogli dokupić wodę i prowiant lub po prostu rozprostować kości – opowiada Szymon Baron, uczestnik wyprawy, prezes bielskiego PTT.

Podczas podróży podbeskidzcy globtroterzy poznali grupę turystów z rosyjskiej Tuły, którzy brali udział w krajowych zawodach turystycznych. Zdziwiło ich, że Rosjanie zamiast butów trekkingowych przygotowali… gumowce. W ciągu dwóch pierwszych dni wędrówki podbeskidzkiej ekipy przez Ural Syberyjski (północną, najwyższą części Uralu, będącego górską granicą między Europą i Azją) okazało się, dlaczego gumowce byłyby świetnym rozwiązaniem. – Było wilgotno, trochę padało, trochę mżyło. Towarzyszyły nam olbrzymie stada komarów, które wykorzystywały każdą sekundę, by usiąść na naszych ubraniach. Długie spodnie, koszule, kurtki, czapki i moskitiery nie odstraszały tych owadów, które starały się ugryźć nas wszędzie. Było wilgotno, mokro, bagniście… Próba wędrówki wytyczoną ścieżką kończyła się zapadnięciem w podmokłym terenie, po kostkę, po łydkę, po kolana… Przekraczając rzekę – bo ktoś wymyślił, by poprowadzić szlak przez rzekę – byliśmy już tak zrezygnowani, a w butach było tak mokro, że nie wahając się pokonaliśmy jej nurt bez ich ściągania. W zależności od wybranej ścieżki było to od 40 centymetrów do prawie metra głębokości – wspomina Szymon Baron.

Głównym celem ekspedycji było zdobycie szczytu Narodnaja (1895 m n.p.m.) – najwyższej góry Uralu. Polscy turyści zdobyli ją w słoneczny dzień, pnąc się po rumowisku skalnym. Na dół zeszli żlebem, w którym zalegał śnieg.

Członkowie ekipy wiedzieli, że zejdą z kilkudniowej trasy dzień wcześniej niż planowali. Ponieważ na terenie, na którym przebywali, nie dociera żaden sygnał telefonii komórkowej, dwóch uczestników – Maciej Żak i Radosław Handzlik – postanowiło dotrzeć do bazy jeszcze jeden dzień wcześniej, zjechać do Inty i spróbować przesunąć umówiony transport dla grupy na wcześniejszy termin. – Ich kilkugodzinna przejażdżka ciężarówką do Inty w towarzystwie miejscowych dziennikarek sprawiła, że następnego dnia stali się bohaterami godzinnego wejścia w radiu Inta, opowiadając o tym, skąd wzięliśmy się w tym miejscu, o naszych przygodach na uralskich szlakach oraz prezentując próbki naszego ojczystego języka w tak odległym skrawku Rosji. W nieco sennym mieście stali się prawdziwymi celebrytami, a gdy po kilku dniach dotarliśmy i my, wielu Rosjan witało naszą grupę słowami: „Zdrastwujtie Polaki” („Witajcie Polacy”) – opowiada Szymon Baron. Kolejny dzień turyści poświęcili na zwiedzenie Inty oraz wizytę w biurze Parku Narodowego Jugyd Wa. Wreszcie przyszedł czas na podróż pociągiem do Moskwy, gdzie zwiedzili metro.

Ponieważ kilkoro uczestników wyjazdu zdobywa szczyty należące do Korony Europy, ostatnim akcentem wyprawy było wyjście na najwyższe wzniesienie Białorusi – Dzierżyńską Górę (345 m n.p.m.). – To ponad sto metrów niżej niż Buczkowice, w których mieszkam. W pobliżu góry znajduje się parking, z którego spacer na najwyższy punkt Białorusi nie powinien zająć więcej niż minutę… Ot, taki urok zdobywania wzniesień w krajach nizinnych – komentuje Szymon Baron. – Po pobycie w Rosji, w naszej pamięci pozostały bezkresne góry Ural, niezwykła życzliwość i gościnność mieszkańców, biedne rosyjskie wioski z rozpadającymi się drewnianymi domami oraz ogrom Moskwy, która w niczym nie ustępuje największym europejskim stolicom. Rosja to kraj olbrzymich kontrastów, który zapamiętamy bardzo pozytywnie. Z kolei Białoruś odebraliśmy jako wyjątkowo czysty teren. Nigdzie nie widzieliśmy rozrzuconych śmieci, a mijane wioski, choć biedne, sprawiały wrażenie zadbanych.

google_news