Coraz mniej lekarzy jeździ w karetkach Bielskiego Pogotowia Ratunkowego. Wszystko zmierza do tego, że za jakiś czas w ogóle ich tam zabraknie. Niektórych ta wizja przeraża, ale dyrektor pogotowia uspokaja mieszkańców. Zapewnia, że załogi pogotowia poradzą sobie w każdej sytuacji, a lekarze w kryzysowych sytuacjach i tak będą pod ręką.
O zmieniającej się rzeczywistości w kwestii wyjazdów karetek pogotowia mówił przy okazji niedawnej sesji Rady Powiatu Bielskiego Starosta Andrzej Płonka. Poinformował, że w karetkach jest coraz mniej lekarzy – to konsekwencja odgórnych decyzji. Podkreślił przy tym, że rolą samorządu jest to, aby w tym chaosie zabezpieczyć mieszkańcom odpowiednią pomoc.
Bielskie Pogotowie Ratunkowe zabezpiecza teren Bielska-Białej i powiatu bielskiego, a ponadto powiatów bielskiego i cieszyńskiego. Dzisiaj w karetkach po Bielsku-Białej i powiecie bielskim jeździ w sumie trzech lekarzy, tyle samo na Śląsku Cieszyńskim, a na Żywiecczyźnie ostało się dwóch. W 2017 roku aż czterech lekarzy zakończyło pracę w karetkach. Odeszli lekarze z punktów w Czechowicach-Dziedzicach i Jasienicy oraz z powiatów cieszyńskiego i żywieckiego. Niewykluczone, że w tym roku odejdzie kolejnych trzech lekarzy i w całym regionie obsługiwanym przez Bielskie Pogotowie Ratunkowe zostanie ich ledwie trzech. A trzeba pamiętać, że pracy bielskiemu pogotowiu bynajmniej nie ubywa. Liczba wyjazdów w ubiegłym roku wzrosła o trzy tysiące.
Wojciech Waligóra, dyrektor Bielskiego Pogotowia Ratunkowego tłumaczy, że przyczyny kurczenia się obsady lekarskiej karetek nie leżą po stronie tej instytucji ani samorządu. Wskazuje palcem na zmiany w systemie państwowego ratownictwa medycznego i strategię rządu. – Jeszcze pięć lat temu w systemie mogli pracować lekarze różnych specjalności. Później zaczęto precyzować to, jakie specjalizacje mogą należeć do systemu, a tym samym zawężono liczbę lekarzy. Jeszcze niedawno mogli jeździć chirurdzy, interniści, pediatrzy z drugim stopniem specjalizacji, a od stycznia tego roku trzeba mieć specjalizację z zakresu medycyny ratunkowej – objaśnia dyrektor. Tylko do końca ubiegłego roku w karetkach mogli jeździć ci lekarze innych specjalizacji, którzy w tej roli przepracowali dwa tysiące godzin. Łatwo się domyślić, że nie wszyscy lekarze chcą zdobyć specjalizację z medycyny ratunkowej, aby pracować w karetce, skoro równie dobrze mogą poświęcić czas na przykład na bardziej intratną specjalizację chirurgiczną.
Wojciech Waligóra dodaje, że już w 2015 roku założono, iż zmiany w państwowym ratownictwie będą zmierzać do tego, aby docelowo zwiększać ilość karetek podstawowych (oznaczonych literą P) kosztem karetek reanimacyjnych z lekarzem (S), a rozważano nawet oparcie systemu tylko na podstawowych zespołach, którym – w sytuacjach ekstremalnych – pomagałby lekarz pracujący stacjonarnie.
Lekarze są też zniechęcani relatywnie niskim wynagrodzeniem. – Stawki dla zespołów ratownictwa nie zostały zmienione od siedmiu lat. Bo siedem złotych więcej na karetkę to żadna podwyżka. A my nie jesteśmy w stanie konkurować ze stawkami w szpitalach. Trzeba również pamiętać, że lekarz w szpitalu ma lepsze warunki i wszechstronną pomoc. W karetce jeżdżą dwie osoby. Czasem trzeba gonić nawet po górach czy odpierać ataki agresji – mówi szef BPR. Wojciech Waligóra podkreśla jednak, że lekarzom jeżdżącym karetkami nie chodzi o pieniądze. – Mówimy o ludziach z misją, bardzo doświadczonych i realizujących się w tej trudnej pracy. To – w pozytywnym sensie – dinozaury. Niektórzy pracują po dwadzieścia lat, ale w końcu odchodzą z powodów zmian w przepisach czy po prostu dlatego, że są ludźmi i też mają prawo odczuwać zmęczenie – tłumaczy.
Bielskie Pogotowie Ratunkowe już się przygotowuje do rzeczywistości, w której karetkami nie będzie już jeździł ani jeden lekarz. – Namawiamy lekarzy do przejścia z umowy kontraktowej na etat. W ten sposób zabezpieczymy w pogotowiu pomoc lekarską – informuje dyrektor. Lekarze pracowaliby w siedzibie pogotowia. Do karetki wsiadaliby jednak tylko incydentalnie, w reakcji na największe zagrożenia. Byłyby to na przykład duże wypadki czy sytuacje, że poszkodowany ma urazy wielonarządowe czy ustały u niego funkcje życiowe. Jak wskazuje dyrektor BPR, lekarz będzie przydatny wszędzie tam, gdzie zawodzą procedury i standardy w państwowym ratownictwie medycznym. – W końcu lekarz to osoba świetnie wykształcona, która może podjąć trudne, ale uzasadnione decyzje – stwierdza.
Co jakiś czas w gminach podnoszą się protesty przeciwko wycofywaniu lekarzy z karetek. Wojciech Waligóra uważa, że zupełnie niepotrzebnie. Mówi, że należy zerwać z mitami. – Trzeba się oduczyć strachu przed karetką bez lekarza. Podstawowym zadaniem załogi karetki jest zabezpieczenie podstawowych funkcji życiowych i szybki transport do szpitala. Tymczasem wiele osób przyzwyczaiło się, że zespół da tabletkę czy przepisze receptę. Ustawa o państwowym ratownictwie zrównuje zespoły „P” i „S”. Przecież taki 800-tysięczny Kraków posiada tylko jeden zespół z lekarzem. I od dwóch lat dobrze to funkcjonuje! – argumentuje.
– Jako dyrektor mogę powiedzieć, że wszystkie zespoły pogotowia funkcjonują na najwyższym poziomie. Nie obawiam się o prowadzenie ani akcji reanimacyjnych, ani interwencji w zdarzeniach masowych. Uważam, że lekarz powinien być dostępny, ale ratownicy medyczni się sprawdzą. Są dobrze przygotowani. Cieszymy się, że ciągle są chętni do tej pracy. To prawdziwi pasjonaci, którzy nie rezygnują mimo niskich pensji. To dzięki ich zaangażowaniu corocznie organizujemy międzynarodowe mistrzostwa w ratownictwie medycznym – komplementuje. Dodaje, że trzeba pracować nad podnoszeniem pensji ratowników, którym ponadto zależy na pracy w trzy-, a nie dwuosobowych zespołach.
Mieszkańcy zapewne jeszcze długo nie pogodzą się z faktem, że w karetce coraz rzadziej zobaczą lekarza. Ale z odwróceniem tego trendu dyrekcja Bielskiego Pogotowia Ratunkowego i organ prowadzący tę instytucję, czyli władze powiatu bielskiego, już nie walczą. Skupiają się na innych celach. – Najbliższym jest zakup nowej karetki. Typu „P” – informuje Wojciech Waligóra.