Przed 77. laty w Barwałdzie Średnim w kolejowej katastrofie zginęło ponad 100 osób.
Było późne listopadowe popołudnie 1944 roku, gdy potężny huk wywołał z domów większość mieszkańców Filkówki, niewielkiego przysiółka w Barwałdzie Średnim. Znad torów kolejowych biegnących w pobliżu potoku Kleczanka unosiły się kłęby dymu i słychać było rozpaczliwe wołania o pomoc.
– Pracowałem wówczas u szewca Buckiego w Barwałdzie Górnym – wspominał przed laty Władysław Merak, od dziecka mieszkający w pobliżu miejsca katastrofy. – Pod wieczór tego dnia zdziwił mnie niecodzienny ruch na torach. Ledwo co przejechał pociąg osobowy w kierunku Wadowic, zaraz za nim przeraźliwie gwiżdżąc pędził parowóz bez wagonów. Pociągi zniknęły za pobliskim wzgórzem, toteż nie było słychać żadnego huku. Może kwadrans później zauważyłem, że jeden z sąsiadów, masarz Studnicki biegnie z naręczem prześcieradeł na ręce. Jak się okazało, spieszył opatrywać rannych. Gdy przybiegłem na miejsce wypadku, a było to zaledwie kilkadziesiąt metrów od mojego domu, zobaczyłem przerażający widok. Z niemal doszczętnie rozbitych, szczepionych ze sobą wagonów wyciągano żywych i martwych ludzi. Na łące między torami a rzeką pokotem leżało wiele osób, wielu z nich nie dawało żadnych oznak życia. W jednym z towarowych wagonów tuż za lokomotywą pociągu jadącego w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej podróżowali niemieccy żołnierze. Podobno żaden z nich nie ocalał. Większość rannych zabrano do szpitala w Zebrzydowicach, część do Wadowic. Jednymi z nielicznych którzy nie ponieśli żadnych obrażeń, był maszynista i palacz z lokomotywy pociągu osobowego jadącego w kierunku Wadowic, którzy zdążyli wyskoczyć z parowozu tuż przed zderzeniem. Zdumienie budził też pasażer, którego impet uderzenia wyrzucił do pobliskiej rzeki, a miał tylko pokaleczony jeden palec – opowiadał Merak.
Zabitych zabierano między innymi do stodół w dworze w Barwałdzie Górnym, innych wywożono w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej. Przez kilka kolejnych dni w okolicznych domach mieszkało wielu ocalałych z wypadku cywilów, między innymi mieszkańców Warszawy, szukających schronienia na prowincji, po upadku Powstania Warszawskiego. Pan Władysław wraz z kilkoma najbliższymi sąsiadami dobę po katastrofie spędził w lesie, ukrywając się przed ewentualnym odwetem Niemców na ludności cywilnej. Wrócił do domu, gdy okazało się, że do kraksy doszło w wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności.
Pośrednio do wypadku przyczynili się partyzanci, uszkadzając tory kolejowe w pobliżu Skawiny. Dlatego też pociąg osobowy z Zakopanego do Krakowa skierowano objazdem przez Wadowice i Spytkowice. W tym samym czasie w kierunku Kalwarii Lanckorony jechał pociąg towarowy wiozący między innymi niemieckich żołnierzy na wschodni front. Według wspomnień nieżyjących już kolejarzy, oficer dowodzący składem wojskowym podczas postoju na stacji w Kleczy Górnej zażądał, aby pociąg osobowy z Zakopanego zatrzymał się w Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie miał poczekać, aż przejedzie transport wojskowy. Zanim jednak rozkaz dotarł do zawiadowcy w Kalwarii Zebrzydowskiej, skład osobowy minął semafor i kalwaryjski dworzec. Natychmiast wysłano w „pościg” parowóz, jednak na próżno. W połowie trasy między Kalwarią Zebrzydowską a Kleczą Górną, na zakręcie znacznie ograniczającym widoczność, pociągi zderzyły się. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie ile osób poniosło śmierć, a ilu zostało rannych. Początkowo mówiono o około siedemdziesięciu zabitych, tyle bowiem zwłok leżało na pobliskiej łące. W tej liczbie nie ma jednak niemieckich żołnierzy, których wyciągnięto z towarowych wagonów pod osłoną nocy. Nie wiadomo też ilu rannych zmarło w szpitalach.
W sześćdziesiątą rocznicę katastrofy staraniem samorządu powiatowego w Wadowicach i kolejarzy, w pobliżu miejsca wypadku postawiono kamienny obelisk przypominający o tragedii. Każdego roku przy pomniku młodzież i mieszkańcy Barwałdu zbierają się, by oddać hołd ofiarom katastrofy. W tym roku pod pomnikiem nie zebrano się, bowiem w pobliżu pomnika budowana jest kolejowa mijanka. – W trosce o bezpieczeństwo uczestników odwołaliśmy uroczystość – informuje Tomasz Baluś z kalwaryjskiego magistratu. – To jest obecnie wielki plac budowy. Pomnik został ogrodzony, nie ma potrzeby jego przeniesienia w inne miejsce. Jednak dostęp do obelisku jest bardzo utrudniony – wyjaśnia Baluś.
Przed dwoma laty staraniem Urzędu Miejskiego w Kalwarii Zebrzydowskiej wznowiono wznowienie książki profesora Andrzeja Nowakowskiego “Tragedia Barwałdzka 24 listopada 1944 roku” z 2008 roku” zawierającej szczegółowy opis katastrofy.