Stanisław był pierwszym w rodzinie Bałosów, który sięgnął po dłuto, by swoje wizje utrwalić w drewnie. Ale bynajmniej nie ostatnim. W jego ślady poszedł syn, a później również wnuk. Dla obydwu twórczość nestora rodu jest większą inspiracją niż dzieła najznamienitszych rzeźbiarzy świata. Lecz bynajmniej nie kopiują jego stylu. Jeden już dawno znalazł własny, drugi jeszcze szuka swojego.
Gdy Staś miał osiem czy dziewięć lat, podczas pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej doznał olśnienia. Dla syna prostego rolnika i stolarza z Grzechyni rzeźby z tamtejszych kapliczek i sanktuarium były widokiem z innego, piękniejszego świata. Chłopiec roziskrzonym wzrokiem wpatrywał się w twarze Chrystusa, Matki Bożej i świętych zastygłe w wyrazie cierpienia, udręki lub religijnej ekstazy. I już wtedy wiedział, że zostanie rzeźbiarzem. Chciał, by dzieło jego rąk wywoływało w ludziach takie same emocje, jak tamte wspaniałe figury. Niemal zaraz po powrocie do domu zaczął dłubać kozikiem w kawałku drewna. Potem stryjek, który był kowalem, zrobił dla niego kilka dłut. – Wtedy byłem już kimś, bo miałem porządne narzędzia. Nie były to jeszcze prawdziwe dłuta rzeźbiarskie, ale cieszyły mnie ogromnie – ze śmiechem wspomina grzechynianin Stanisław Bałos. Sam dochodził do tego, jak z kawałka konaru czy pniaka wydobyć ludzką czy zwierzęcą postać.
NIEPOKORNY GÓRAL
Po ukończeniu podstawówki kontynuował naukę w nieistniejącej już szkole rzemiosł artystycznych w Krynicy. Dopiero tam dane mu było rozwijać swój talent pod okiem fachowców i poznać techniki rzeźbienia w drewnie. Od najmłodszych lat w jego twórczości dominowała tematyka religijna. – Byłem niepoprawny politycznie. Gdy w polskiej sztuce wciąż jeszcze bardzo modny był socrealizm, ja tworzyłem niemal wyłącznie rzeźbę sakralną. W dodatku nie należałem do żadnego związku artystów plastyków, co było w tamtych czasach praktycznie obowiązkowe. Nie było mi łatwo, bo nikt nie chciał zorganizować mojej wystawy. Ale ceniłem sobie niezależność i swobodę twórczą. Jestem przecież Góralem spod Babiej Góry, który nie znosi żadnych ograniczeń – opowiada artysta.
Pierwszej indywidualnej ekspozycji swoich prac doczekał się 1973 roku w Stanach Zjednoczonych. Zostawił tam niejedną swoją rzeźbę, między innymi pieczołowicie odtworzoną w sali 1:10 miniaturę ołtarza Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie, która znajduje się w Sanktuarium Dziękczynnym polskich Zakładów Naukowych w Orchard Lake w stanie Michigan. Pracował nad nią aż trzy lata, próbując oddać wszystkie niuanse dzieła. Jego prace zdobią też kościoły i kaplice w Kanadzie, Włoszech, Niemczech i niezliczoną ilość świątyń w Polsce. Jedną z najbardziej znanych jest płaskorzeźba Matki Boskiej Katyńskiej, pobłogosławiona przez Ojca Świętego Jana Pawła II.
– Mam to szczęście, że przez całe życie robiłem to, co kocham najbardziej. Nadal rzeźbię, ale już nie przyjmuję zamówień. Teraz zajmuję się tym wyłącznie dla własnej przyjemności. Gdy ktoś chce, abym wykonał dla niego jakąś rzeźbę, odsyłam go do mojego syna Wojtka – mówi Stanisław Bałos, który 1 stycznia 2017 roku skończył 80 lat. Na jego temat powstało kilka prac magisterskich, dziesiątki artykułów, program telewizyjny. Ale najbardziej dumny jest z tego, że syn przejął po nim pałeczkę, a wnuk również kontynuuje niepisaną rodzinną tradycję. – Marzę o tym, by następne pokolenia też podążały tą drogą. Ale tylko z własnej, nieprzymuszonej woli, bo rzeźbiarstwo to powołanie – podkreśla.
RZEŹBĘ TRZEBA PRZEŻYĆ
Wojciech Bałos nawet nie wyobrażał sobie, że mógłby zostać kimś innymi niż rzeźbiarzem. Wychowywał się w pracowni Stanisława, a dłuta i kawałki drewna zawsze były jego ulubionymi zabawkami. Najpierw zgłębiał tajniki rzeźbiarstwa pod kierunkiem ojca, później w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem, a następnie na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. – Starałem się nie naśladować taty, ale nie da się ukryć, że w dużym stopniu mnie ukształtował. Nie tylko dlatego, że był moim pierwszym nauczycielem. Zawsze go podziwiałem, jego twórczość mnie inspirowała – zapewnia Wojciech Bałos, który również para się rzeźbą sakralną. Ma jednak własny, bardzo charakterystyczny styl. Jego postacie są wydłużone, o nieco uproszczonej formie. – To z kolei wpływ Antoniego Kenara, patrona mojego liceum, który uważał, iż rzeźba nie powinna być realistyczna – tłumaczy.
Najbardziej dumny jest z wystroju Diecezjalnego Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białej Podlaskiej, dla którego wykonał między innymi figury Chrystusa Miłosiernego, św. Jana Pawła II i św. Faustyny Kowalskiej. – To było pierwsze moje tak duże zamówienie, a ponadto sama świątynia jest bardzo mi bliska, bo z tamtych stron pochodzi moja żona. Razem często odwiedzamy to sanktuarium – mówi artysta.
Nigdy nie żałował, że swoją pasję uczynił sposobem na życie. – To chyba najciekawszy zawód, jaki mogłem wybrać, choć bardzo trudny. Także pod względem emocjonalnym. Żeby rzeźba miała głębię, trzeba ją przeżyć. A to prowadzi do tego, że artysta przywiązuje się do swojego dzieła i później niełatwo mu się z nim rozstać – wyznaje Wojciech Bałos. – Poza tym pod koniec pracy zawsze się wydaje, że trzeba coś jeszcze poprawić, uzupełnić. Tak naprawdę trudno powiedzieć, kiedy rzeźba jest ukończona. W którymś momencie trzeba podjąć twardą decyzję i przestać ją cyzelować.
CHCIAŁ SIĘ WYŁAMAĆ
Syn Wojciecha, Łukasz od dziecka zdradzał duży talent plastyczny, ale za żadne skarby świata nie chciał pójść w ślady dziadka i ojca. Szukał własnej drogi. Jakiejkolwiek, byle nie tej, która w jego rodzinie wydawała się tak oczywista. Nie myślał nawet o tym, by parać się jakąś inną dziedziną sztuki. Pociągały go raczej nauki ścisłe. W liceum poszedł do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Ale w wolnym czasie zaczął rzeźbić i coraz bardziej go to wciągało. A kiedy przyszedł czas na wybór kierunku studiów, nie miał już najmniejszych wątpliwości, co chce w życiu robić. Tak jak jego tata, wybrał Wydział Rzeźby na krakowskiej ASP. Zapisał się również do Studium Pedagogicznego na tej uczelni, by w przyszłości móc szkolić młodych adeptów rzeźbiarstwa. – Dzięki temu otarłem się o liceum plastyczne, do którego nigdy nie uczęszczałem. Miałem tam praktykę – śmieje się Łukasz Bałos.
Na pytanie o ulubionego rzeźbiarza popada w zamyślenie. – U nas na uczelni szczególnym poważaniem cieszy się Xawery Dunikowski. Ale dla mnie największym autorytetem jest jednak tata. I dziadek. Niektóre ich prace są dla mnie niedościgłym wzorem. Bardzo też szanuję wszelkie ich sugestie i podpowiedzi – zapewnia student.
Nadal szuka swojego stylu. Prace, które wykonuje w ramach studiów, są bardzo różnorodne. Niektóre realistyczne, inne wręcz abstrakcyjne. Także ich tematyka jest urozmaicona. Jedno z nielicznych jego dzieł, które nie powstało pod wpływem profesorów ASP można podziwiać w Makowie Podhalańskim, w osiedlu Makowska Góra pod nr 30. To wycięta w drewnie sylwetka biegnącej kobiety w długiej sukni i napis „Pani Twardowska” na zewnętrznej ścianie budynku. – Gdy zobaczyłam na wystawie rzeźbę tego młodego człowieka, od razu wiedziałam, że żaden inny artysta nie zrobi lepiej i z większym wyczuciem tego, co sobie wymarzyłam. I nie pomyliłam się. Jestem zachwycona efektem – mówi właścicielka domu, Maryla Twardowska-Spangshus. Ale Łukasz Bałos, jak jego dziadek i ojciec, również skłania się ku rzeźbie sakralnej. Jest przekonany, że po studiach rzadko będzie sięgał po świeckie motywy.