Wydarzenia Bielsko-Biała

Światełko w tunelu dla bielskich restauratorów, a dramat dla właścicieli klubów

Fot. Multicoolty

W jednej chwili zostali pozbawieni dochodów. Niektóre lokale nie były w stanie działać nawet w ograniczonym zakresie i musiały pożegnać swoich pracowników. Część do dzisiaj nie wznowiło działalności. Jednak z reguły bielscy właściciele restauracji, firm cateringowych i klubów mówią: „Było ciężko, ale przetrwaliśmy”.

Wraz z nadejściem epidemii, w jednej chwili musieli zamknąć swe restauracje, bary i kluby. Dla większości właścicieli takich obiektów był to najtrudniejszy czas w ich historii, bo ważyły się losy ich biznesów. Teraz znowu – choć nie wszyscy – mogą witać w progu swoich gości.

– Było nam bardzo ciężko. Przez 2,5 miesiąca byliśmy bez jakichkolwiek dochodów, a przecież mamy zatrudnionych dziesięć osób – mówi Katarzyna Kwaśny, właścicielka kultowego Baru Pierożek na bielskim rynku. – Dla nas nawet rynek wynosów umarł. Przecież jesteśmy znani z tego, że serwujemy świeże kluseczki i naleśniczki prosto z patelni, więc jak to dowieźć? – dodaje. Nawet teraz, po ponownym otwarciu „Pierożka” 18 maja, nie jest łatwo. – Cieszyńska rozkopana, a nasi klienci, czyli pracownicy okolicznych biur oraz uczniowie i nauczyciele siedzą w domach. Jednak wielu klientów o nas nie zapomniało – przychodzą i mówią, że tęsknili na przykład za kluskami na parze. To bardzo miłe i dla nas ważne. Liczymy, że gdy rok szkolny się skończy, to na rynku będzie więcej mieszkańców i turystów – mówi Katarzyna Kwaśny. – Moja mama, Krystyna Grzęda, zakładała ten lokal 43 lata temu i nigdy się nie poddała. I ja się nie poddam! – deklaruje właścicielka.

Fot. Pierożek

– Przetrwaliśmy tylko dzięki stałym klientom i dowozom, które już wcześniej rozkręciliśmy. Nie wszystkie restauracje zdążyły się przestawić na dowóz i takich mi jest najbardziej żal, bo zostały z niczym – zwraca uwagę Katarzyna Gałka, właścicielka innego lokalu na bielskim rynku – „Multicoolty”. – Teraz powoli wracamy do normy. Czujemy i przypływ klientów, i dobrej energii. Jednak strat już nie nadrobimy, bo straciliśmy bardzo dobry zazwyczaj wiosenny okres – dodaje.

Ze spadkiem dochodów musiały się liczyć nawet firmy cateringowe, jak znana „Po Świecie Kuchni”. – Spadły obroty z cateringu, gdyż firmy nie pracowały, ludzie gotowali w domach, a z dnia na dzień konkurencja zrobiła się ogromna, bo przecież wszystkie restauracje przestawiły się na dowozy i szybko się zapełnił rynek cateringowy – wskazuje właściciel Krzysztof Cisek. Jego firma ma też własne lokale i powoli wracają do nich klienci. Jednak jeden z nich musiała zamknąć. Ciągle traci na tym, że nie może prowadzić na przykład stołówek w zakładach pracy czy dostarczać jedzenia na rozmaite imprezy.

Niektórzy właściciele lokali do sytuacji podeszli z uśmiechem i zamiast ograniczać działalność, to szykowali się do jej poszerzenia. – Zawsze wychodzimy z założenia, że każdą, nawet najcięższą sytuację, można przekuć w sukces. Postanowiliśmy w stu procentach wykorzystać ten czas, tak aby po przerwie przywitać naszych klientów jeszcze wyższą jakością. Przygotowaliśmy nietuzinkowe i dopracowane w najmniejszym szczególe letnie menu, które zarówno pod względem sushi, japońskich dań, jaki i autorskich koktajli, przepełnione jest sezonowymi smakami i aromatami. Zadbaliśmy również o odświeżenie wnętrza lokalu oraz powiększyliśmy nasz zespół. A to wszystko po to, aby zaprosić wszystkich na naszą huczną reaktywację! – stwierdza Lubos Prokop, współwłaściciel Rewers Cocktail & Sushi na bielskim rynku.

Fot. Rewers

– To był koszmarny okres. Musieliśmy pozamykać nasze lokale i zwolnić część załogi płacąc odprawy, bo w jednej chwili nasze dochody spadły do zera, a same koszty zatrudniania pracowników sięgały 70 tysięcy złotych miesięcznie. Mieliśmy już tak dramatyczny moment, gdy myśleliśmy, że wszystko się posypie – opowiada Bronisław Foltyn, współwłaściciel lokali Miasto, Pigal i Rock Galeria w Bielsku-Białej. – Nigdy wcześniej nie prowadziliśmy dowozów i z dnia na dzień niemożliwe było przestawienie się na ten typ działalności. Poświęciliśmy te dwa miesiące między innymi na prace remontowe – dodaje. Jak mówi, pierwszy tydzień po otwarciu był bardzo słaby, ale ostatni weekend już dał nadzieję na poprawę sytuacji. – Gdy zniknął obowiązek noszenia maseczek, ludzie stali się odważniejsi i zaczęli wychodzić z domów, wracać do normalności, a nawet wychodzić na piwo. Ruch robi się duży i jest coraz lepiej – mówi.

Współwłaściciel tych lokali skorzystał z pomocy rządowej. – W naszym przypadku to setki tysięcy złotych. Część pożyczki będzie można umorzyć. A skorzystaliśmy z tej pomocy dlatego, że wszyscy u nas zatrudnieni mieli umowę o pracę. Przypomnę, że w 80 procentach w tej branży funkcjonują „śmieciówki”. To dzięki „tarczy” mogliśmy zacząć zatrudniać wcześniej zwolnionych i już teraz mamy dwie trzecie dawnego składu. Ten program naprawdę zadziałał i dzięki niemu mogłem ruszyć z działalnością. I stać mnie na opłacenie „zusów” – cieszy się Bronisław Foltyn. – Obecnie stawiamy na otwieranie ogródków i szykujemy się do dowozów, by być gotowymi, jeśli jesienią będziemy mieli drugą falę epidemii – puentuje.

Fot. Klub Miasto

Nie wydaje się mieć końca finansowy i organizacyjny dramat, jaki przeżywa branża muzyczna, w tym właściciele bielskich klubów muzycznych, żyjący przede wszystkim z organizacji koncertów, na które zawsze przyciągali tłumy. – Ta branża ma się najgorzej. Nawet gdy ją odmrożono, to z takimi absurdalnymi obostrzeniami, które na niewiele nam pozwalają. Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy mogli organizować koncerty, na których zasady byłyby takie, jak choćby… w markecie budowlanym – mówi Przemysław Polański, zarządzający bielskim klubem „RudeBoy” i prezes spółdzielni „Per Arte”, zajmującej się organizacją, nagłośnieniem i oświetleniem wszelkiego rodzaju imprez i koncertów. – Wszystkie nasze działalności od trzech miesięcy są kompletnie zamknięte, przestały działać. Walczymy i podejmujemy wielki wysiłek, by nie zwalniać pracowników. Dzięki dwudziestoletniemu doświadczeniu minimalizujemy straty, przerabiamy klub na wielkie studio nagrań i świadczymy dodatkowe usługi, ale ludzie ciągle się boją z czegokolwiek korzystać. Dziękujemy za wyrozumiałość naszym stałym klientom. Naszą działalność prowadzimy nie dla zysku, ale z pasji i robimy to właśnie dla fanów muzyki. Oni nam podziękowali tym, że nie zwracali biletów, co nas utrzymało przy życiu. Wiemy, że właściciele podobnych działalności muszą je zamykać i wyprzedawać sprzęt. Wystarczy sobie wyobrazić, że muszą spłacać kredyt na przykład na zakup estrady – opowiada.

Jak dodaje, w klubie pracuje dziewięciu fachowców, w tym oświetleniowcy i realizatorzy dźwięku, i dla nich nigdzie teraz nie ma zajęcia. A pomoc dla branży jest nikła. – Jesteśmy na szarym końcu, choć mamy się najgorzej. Dostaliśmy tylko 5 tysięcy złotych kredytu, który może zostać umorzony – wskazuje. Organizatorzy koncertów musieli się pogodzić z tym, że wszelkie plenerowe czy organizowane przez samorządy zostały już w tym roku odwołane, a właśnie w okresie letnim mogli zarobić na cały rok działalności. Jedyną szansą dla klubów muzycznych jest powrót do organizowania własnych koncertów. – Przepisy są takie, że klub będzie przypominał laboratorium. Mimo to w ostatnią sobotę czerwca planujemy pierwszy koncert, który będzie taką próbą generalną – sprawdzimy, czy to w ogóle jest możliwe i czy ludzie stosują się do wymogów – opisuje Przemysław Polański.

Fot. Rudeboy Club

google_news