Bielsko-Biała Cieszyn Kultura i rozrywka Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Szkłem malowane

Dom Jadwigi Gołębiewskiej i Wojciecha Misiaszka w Marcyporębie to miejsce przepełnione sztuką. Z salonu płyną subtelne dźwięki fortepianu, na ścianach wiszą obrazy, a gdzie nie spojrzeć, wzrok przykuwają zachwycające urodą i finezją kompozycje z kawałków barwionego szkła. To dzieła pani domu, która jest jedną z najbardziej cenionych witrażystek w naszym kraju.

Praca Jadwigi Gołębiewskiej, na którą bez śladu znużenia można patrzeć godzinami, jest zainspirowana witrażem Stanisława Wyspiańskiego „Bóg Ojciec – Stań się” z kościoła św. Franciszka z Asyżu w Krakowie. Właściwie to niemalże jego kopia w miniaturze, różniąca się trochę kolorystyką i detalami. – Oryginał zawiera elementy, które niespecjalnie mnie zachwycają, choć i tak uważam, że jest on majstersztykiem. Nie wszystko też mogłam dokładnie odtworzyć z racji rozmiarów witraża Wyspiańskiego – tłumaczy Jadwiga Gołębiewska.

Od fascynacji twórczością tego wielkiego artysty, a także drugiego ważnego przedstawiciela secesji w Polsce – Józefa Mehoffera, rozpoczęła się jej przygoda ze szklanymi obrazami. Zaczęła eksperymentować z ich tworzeniem w kilka lat po ukończeniu krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, na której studiowała architekturę wnętrz. I zakochała się w witrażu bez pamięci, choć jego wykonanie wymaga nie tylko talentu oraz zdolności manualnych, ale i niemałej siły fizycznej.

KAŻDA TAFLA INNA

Tworzy techniką zapoczątkowaną pod koniec XIX wieku przez amerykańskiego artystę Louisa Comforta Tiffany’ego. Tradycyjna, stosowana od czasów średniowiecza, polega na łączeniu kawałków szkła ołowianymi profilami. W metodzie Tiffany’ego używa się miedzianej taśmy lutowanej cyną, która pozwala uzyskać bardziej finezyjne efekty, a także umożliwia eksperymenty z grubością spoiny. Twórca tego sposobu łączenia wymyślił też nowe techniki wytwarzania szkła, które samo w sobie jest tak piękne, że nie wymaga już żadnego zdobienia. W klasycznych witrażach poszczególne elementy wycinane są z gładkich tafli o jednolitej barwie, a potem malowane, by nadać obrazowi plastyczności, oddać rysy twarzy postaci czy drobne detale.

Tworzone warstwowo szkła Tiffany’ego mienią się różnymi kolorami i odcieniami, często mają fantazyjnie układające się smugi oraz ciekawą fakturę. Są też drogie i bardzo trudne do cięcia, co sprawia, że wielu witrażystów boi się ich jak diabeł święconej wody. Ale nie Jadwiga Gołębiewska, która w swoich dziełach wykorzystuje sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych tafle wytwarzane właśnie metodami Tiffany’ego. – Każda jest inna. Nie da się kupić dwóch identycznych. Można dostać podobne, ale nigdy dokładnie takie same. Te szkła dają ogromne możliwości i są dla mnie fascynujące – podkreśla artystka. Nie zniechęca jej nawet fakt, że aby stworzyć z nich metr kwadratowy witraża, trzeba zużyć przynajmniej kilka metrów kwadratowych materiału, a odrzuty nie nadają się już do wykorzystania.

POCIĘTE PALCE

Między innymi dzięki zastosowaniu niepowtarzalnych tafli, każda z jej prac jest wyjątkowa. Lecz nie tylko dlatego. Bez wielkiego talentu plastycznego, wyobraźni i zmysłu piękna, z najbardziej nawet niezwykłego szkła nie udałoby się stworzyć dzieła sztuki. – W każdą pracę, którą się wykonuje, trzeba włożyć sporo serca. Ja kocham to, co robię. A jeśli dzięki temu moje witraże komuś się podobają, jestem bardzo szczęśliwa – skromnie mówi artystka. Jej mąż Wojciech Misiaszek dodaje: – Ale tylko my wiemy, ile ją to kosztuje przelanej krwi. Po pracy żona ma zawsze pokaleczone, poowijane plastrami palce.

Jadwiga Gołębiewska z lekkim żalem spogląda na swoje dłonie. Wyznaje, że jak większość kobiet, chciałaby mieć choć czasem długie, zadbane, ładnie pomalowane paznokcie, jednak nigdy nie udaje jej się tego osiągnąć. – Coś za coś. Mimo wszystko wolę tworzyć witraże, bo to moja wielka pasja. Poranione ręce i zniszczone paznokcie nie przeszkadzają mi tak bardzo, choć czasem z zazdrością patrzę na dłonie koleżanek – zapewnia.

Tworzenie obrazu „malowanego” szkłem jest niesłychanie pracochłonne. Wykonanie jednego może trwać nawet kilka miesięcy. Czas, który trzeba mu poświęcić, zależy od ilości, kształtu i wielkości elementów. Niemałą sztuką jest cięcie szkła w taki sposób, by uzyskać pożądane kontury (zwłaszcza tego wytwarzanego metodami Tiffany’ego), a potem składanie setek fragmentów przypominających puzzle w jedną całość. – Wbrew pozorom jest to również praca, która wymaga zastanowienia. Niektórzy uważają, że przy wycinaniu elementów mogę swobodnie rozmawiać, ale tak nie jest. Muszę być wtedy bardzo skupiona – tłumaczy witrażystka.

Jadwiga Gołębiewska próbuje przekonać ludzi, że witraże mają o wiele szersze zastosowanie niż tylko jako ozdobne wypełnienie okien czy drzwi lub abażury do lamp. Można z nich tworzyć między innymi części parawanów oraz mebli, a przede wszystkim wykorzystywać je jako obrazy do powieszenia na ścianie. W jej domu można ujrzeć wiele dowodów na to, iż przez witraż nie musi sączyć się światło, by wyglądał niezwykle efektownie. Niektóre z jej witrażowych obrazów są tak zmyślnie wykonane, że dopasowują do każdego wnętrza. Dzięki zastosowaniu półprzejrzystych szkieł w neutralnych barwach, dominujący kolor dzieła zmienia się w zależności od tego, na jakim tle zostanie powieszone. Na zielonej ścianie będzie mienił się odcieniami zieleni, na niebieskiej – błękitu.

OD DAWNA NIE ŻYJE?

Artystka tworzy także olejne obrazy, które wcale nie ustępują urodą tym szklanym. Czasami przez kilka miesięcy nie bierze do ręki szkła i narzędzi do jego obróbki, by w pełni poświęcić się malowaniu. O ile jednak jej witraże można spotkać na całym świecie, prace olejne oglądają tylko nieliczni. – Maluję z potrzeby serca lub wtedy, gdy ktoś z rodziny poprosi mnie o obraz. Nie sprzedaję tych prac ani nigdzie nie wystawiam – podkreśla. Zdarza jej się natomiast zgodzić na wystawę witraży, choć też niezbyt chętnie. Transport dzieł wykonanych ze szkła jest bowiem bardzo kłopotliwy i kosztowny. Każde musi być bardzo porządnie opakowane, by zneutralizować wszelkie wstrząsy, a do przewozu potrzebny jest większy samochód dostawczy.

Mimo tych utrudnień, witraże Jadwigi Gołębiewskiej prezentowane były między innymi w Paryżu, Wiedniu, Nowym Jorku, a także w jej rodzinnym mieście – Krakowie. – Podczas pobytu za oceanem miałam zabawną przygodę. Znajomy wziął pod pachę dwie czy trzy moje prace i poszedł z nimi do pewnego nowojorskiego domu aukcyjnego. Witraże bardzo się tam spodobały, byli skłonni wziąć każdą ich ilość, ale na odchodne zapytali, od jak dawna autor nie żyje. Jest to bowiem dom aukcyjny, który wystawia wyłącznie dzieła artystów nieżyjących… Znajomy doskonale o tym wiedział, chciał jednak sprawdzić, jak w nim zareagują na moją twórczość – ze śmiechem opowiada artystka.

KONCERT Z PAVAROTTIM

Mąż Jadwigi Gołębiewskiej to również barwna postać o rozlicznych talentach. Z wykształcenia Wojciech Misiaszek jest informatykiem i ekonomistą, od młodości mocno związanym z kulturą. Interesuje się różnymi formami sztuki, a sam gra na fortepianie i okazjonalnie maluje. Obrazy tworzy bardzo ciekawą techniką. Nie stosuje długich pociągnięć pędzla, lecz nakłada na płótno mnóstwo drobnych plamek, które dają bardzo ciekawy efekt końcowy.

Ma na koncie niemałe osiągnięcia, jak na przykład koncert byłej Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji z Luciano Pavarottim w Limie (Peru), który zorganizował jako jej dyrektor. Wymagało to niemałych zachodów, ale Wojciechowi Misiaszkowi udało się pokonać wszystkie przeszkody. Pozostałe polskie orkiestry mogły wówczas tylko pomarzyć o zagranicznym występie z tak słynnym tenorem. – Moja w chwili koncertu była już prywatna, choć złożona z tych samych ludzi, co radiówka. Orkiestra Polskiego Radia i Telewizji została bowiem zlikwidowana w grudniu dziewięćdziesiątego czwartego roku, a do Peru pojechaliśmy dziesiątego stycznia dziewięćdziesiątego piątego roku – wspomina Wojciech Misiaszek. Od wielu lat prowadzi portal internetowy www.sztukapolska.com.pl, który pozwala obcować z różnego rodzaju wydarzeniami kulturalnymi. Można na nim oglądać między innymi nagrania koncertów symfonicznych, jazzowych, spektakli teatralnych, wywiadów z artystami.

W Marcyporębie Jadwiga Gołębiewska i Wojciech Misiaszek mieszkają nieco ponad cztery lata. Obydwoje większość życia spędzili w Krakowie i marzył im się dom z ogrodem za miastem. Idealnego miejsca szukali najpierw na obrzeżach stolicy Małopolski, później stopniowo coraz dalej, choć nigdy się nie spodziewali, że znajdą je za szarą, zadymioną Skawiną. Tego kierunku w ogóle nie brali po uwagę, ale mimo wszystko zdecydowali się obejrzeć dom, który zaproponowano im w Marcyporębie. – Spodobała nam się okolica, a kiedy tu zamieszkaliśmy, okazało się, że mamy również wspaniałych sąsiadów. Żyją tu naprawdę bardzo sympatyczni ludzie, wszyscy się lubimy i przyjaźnimy – podkreśla artystka. sympatyczni ludzie, wszyscy się lubimy i przyjaźnimy – podkreśla artystka. 

google_news
Wydarzenia Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Szkłem malowane

Jest w Marcyporębie dom przepełniony sztuką. Z salonu płyną subtelne dźwięki fortepianu, na ścianach wiszą obrazy, a gdzie nie spojrzeć, wzrok przykuwają zachwycające urodą i finezją kompozycje z kawałków barwionego szkła.

To dzieła pani domu -Jadwigi Gołębiewskiej, która jest jedną z najbardziej cenionych witrażystek w naszym kraju. Efekty jej pracy zapierają dech w piersiach, ale aby je osiągnąć, artystka musi przelać sporo… własnej krwi. Dlaczego? O tym można się dowiedzieć z najnowszego wydania „Małopolskiej Kroniki Beskidzkiej”

google_news