Kultura i rozrywka Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Szkoda jej życia na nudę. Maluje świat igłą

Fot. Wojciech Ciomborowski

Pochodząca z Izdebnika, ale mieszkająca już od lat w Lanckoronie Maria Tomczykiewicz mówi, że czas przelatuje przez palce, a życie trwa zbyt krótko by marnować je na nudę. Stąd każdą wolną chwilę wykorzystuje na haftowanie lub szydełkowanie, a niekiedy na łączenie obu tych technik, tworząc igłą piękne obrazy, obrusy i ozdoby.

Nie trzeba mieć bystrego oka, by goszcząc w domu Marii Tomczykiewicz dostrzec efekty jej pracy. Na ścianach niemal w każdym pokoju wiszą wyhaftowane przez nią obrazy, a na półkach i stolikach widać mniejsze i większe serwety. – Ja to robię tylko i wyłącznie dla siebie. Bardzo mnie to odstresowuje. To jest hobby, konik. Nie marnuję czasu. Mogę komuś coś sprezentować, ale na sprzedaż nie potrafiłabym tego robić. Jak coś się robi dla siebie to człowiek wkłada w to całe serce, przykłada się, a w pracy zarobkowej pojawia się wcześniej czy później rutyna, znużenie. Taka prawda – mówi lanckoronianka, która bierze życie takim jakie jest, nie ubarwia go i potrafi nazwać rzeczy po imieniu, niekiedy bardzo dosadnie. – Pan Bóg daje różne talenty. Jednym do malowania, drugim do rozrabiania, a jeszcze innym do leniuchowania. Ja dostałam do haftowania i szydełkowania – zauważa z jednej strony z przymrużeniem oka, ale po głębszym zastanowieniu jest to bardzo trafna ocena świata.

DAWNIEJ Z BIEDY, TERAZ DLA SZPANU

Maria Tomczykiewicz nie pamięta kiedy nauczyła się haftować, szydełkować, ani też robić na drutach. – Dawniej każda kobieta potrafiła robić na drutach. Patrzyłam na babcię, na mamusię – mówi. Po chwili wspomina, że 50 lat temu na szklanym ekranie pojawili się niezapomniani Janek Kos z załogą, psem Szarikiem i czołgiem Rudy 102. Dziś każdy najnowsze seriale ogląda w swoim domu na telewizorze lub ekranie komputera. Pół wieku temu, o czym młode pokolenie nierzadko nie wie, telewizor był rarytasem. Posiadało go raptem kilka osób. Ba, Lanckoronę zelektryfikowano w 1958 roku, a do rodzinnej wioski Marii Tomczykiewicz, czyli do Izdebnika sieć energetyczna została dociągnięta zaledwie trzy lata wcześniej. – Świętej pamięci pani Zosia zaprosiła nas na serial. To ona jako pierwsza pokazała mi wtedy jak można łączyć „łańcuszki” w całość i tworzyć serwety – opowiada lanckorońska artystka, która pochodzi z wielodzietnej rodziny. Wychowywała się z czterema braćmi i dwiema siostrami. Rodzice zanim wydali złotówkę musieli oglądnąć ją z dwóch stron bo stawiali wówczas dom i każdy grosz się liczył. – Mama sama robiła nam czapki i szaliki. Tata strugał nam szydełka, a dziś sprowadza się je za grosze Chin. Stare swetry się pruło i przerabiało na nowe. Na wsiach hodowano owce, a bacie przędły wełnę na kołowrotku. Gryzła po plecach, ale była ciepła – wraca myślami do lat dzieciństwa. Dodaje, że dawniej robiono to z biedy, a dziś każdy chce mieć ręcznie zrobiony wełniany sweter bo moda na nie wróciła i stały się trendy. – Ręcznie zrobiony sweter jest oryginalny, niepowtarzalny bo nikt inny nie ma takiego samego – mówi.

Z czasem rodowita izdebniczanka, a lanckoronianka z wyboru, zakochała się w hafcie krzyżykowym. Stał się on dla niej odskocznią od trudów dnia codziennego, a w szczególności odpocząć po pracy. – Przez 36 lat pracowałam w Domu Pomocy Społecznej w Izdebniku dla osób niepełnosprawnych. Początkowo były to dzieci, które dorosły i placówka zmieniła swój charakter. Praca była stresująca bo człowiek nigdy nie wiedział czego się może spodziewać po podopiecznych, ale i panował w niej ogromny hałas. Potem człowiek potrzebował wyciszenia, ucieczki w swój świat – opowiada. Wspomina, że była w siódmym niebie gdy dekadę temu podczas pielgrzymki trafiła też do muzeum, w którym prezentowany jest obraz „Bitwa pod Grunwaldem”. Nie jest to jednak słynna praca Jana Matejki, którą można podziwiać w krakowskich Sukiennicach, w mieszczącym się w nich oddziale Muzeum Narodowego, lecz obraz wykonany techniką haftu krzyżykowego przez 250 osób.

TYLKO DLA CIERPLIWYCH

Osoby, które podobnie jak Maria Tomczykiewicz zajmują się haftem krzyżykowym często przekonują się jak na przestrzeni lat zmienił się nie tylko świat, ale i rynek… wydawniczy. Przed laty haftujący kupowali gazety tematyczne, w których znajdowali wzory. Czasy były jednak takie, że ciężko było je zdobyć. Stąd gazety wzajemnie sobie pożyczano. Teraz tego rodzaju prasę można zdobyć tylko na wsiach. – Kiedyś w kiosku zapytałam kioskarkę o jakiś tytuł to zrobiła wielkie oczy, a potem z nieukrywanym zdziwieniem zapytała kto takie gazety kupuje – wspomina wyjazd do grodu Kraka artystka. Jej obrazy są bowiem wynikiem tego jak przeniesie wzór na kanwę, czyli płótno do haftowania. Dziś bez trudu można bowiem kupić kanwy, na których wzór jest już wydrukowany. Wszystko jest kwestią ceny. – Wzory są coraz lepsze i ciekawsze. Można je także zamówić sobie w Internecie. Niektóre kosztują nawet 200 dolarów za sztukę. Są firmy, którym można wysłać dowolne zdjęcie, a one przesyłają wzór z rozpisaniem jakim kolorem należy wykonać poszczególne „krzyżyki” – odkrywa lanckoronianka kolejne pomieszczenia w hafciarskiej kuchni. Dodaje, że motek muliny ma 8 metrów długości, którego cena jest uzależniona od producenta i jakości. Zwykły można kupić za nieco ponad złotówkę. Za miększą, którą przez to łatwiej rozdzielić (motek składa się z sześciu nitek) i błyszcząca trzeba wysupłać dwa razy więcej.

Maria Tomczykiewicz nie sięga po kanwy z nadrukiem. Jej prace są autorskie, gdyż powstają w wyniku przeniesienia schematu na płótno, ale nie do końca. – Niekiedy przenoszę wzór „jeden do jednego”, co wymaga jednak ogromnego skupienia bo trzeba liczyć ilość wykonanych „krzyżyków”, czyli czterokrotnego przeciągnięcia nici przez płótno. Tworząc czyjąś sylwetkę trzeba się trzymać schematu, by osoba lub zwierzę wyglądało jak należy. Podobnie jest z drzewem. Jeden, dwa „krzyżyki” wyhaftowane więcej i drzewo będzie krzywe, lub złamane. Pomyłka powoduje konieczność wyplatania nici, co jest czasochłonne. Niemniej czasami nieznacznie przerabiam wzór lub wykonuję go innym kolorem niż przewidywał projektujący go – opowiada o tajnikach. Przyznaje, że haftowanie wymaga od parających się tym cierpliwości. Predyspozycje do niego mają osoby lubiące układać puzzle. Zdradza, że wykonanie obrazu „Leśna polana” zajęło jej 9 miesięcy, gdyż ten składa się aż z 360 tys. „krzyżyków”, a tym samym lanckoronianka wbiła igłę w płótno niemal 1,5 mln razy! Zużyła do tego 136 motków muliny. W tej pracy dzieliła motek na pół, więc z 8 metrowego miała 16 metrów, a tym samym „Leśną polanę” wyhaftowała z blisko 2,5 km potrójnej nici! – Zazwyczaj rozdzielam motek na pół i haftuję trzema nitkami, ale do gobelinów wykorzystuje się sześcionitkowy motek. Każdy „krzyżyk” wykonuję tak samo, czyli by ostatnie przeciągniecie nitki przez kanwę było w tym samym kierunku. To powoduje, że światło załamuje się w jednym kierunku – mówi. Wspomina, że obraz „Zachód słońca” wykonała z użyciem dwóch nitek. Są jednak i inne techniki. Są wzory, że używa się czasami dwóch, a w innych miejscach trzech nitek i do tego niekiedy mieszając ich kolory (np. dwóch białych i jednej szarej lub czarnej). Ponadto przeciąga się je w różnych kierunkach, co powoduje, że praca jest jakby przestrzenna bo krzyżyki mają różną grubość, a i światło odbija się w kilku kierunkach. – Kiedy trafiłam w gazecie na „Krzyk” Edvarda Muncha. Synowi się spodobał, więc wyhaftowałam – wspomina. Podkreśla, że gdy się haftuje to z jednej strony trzeba być skupionym na liczeniu „krzyżyków”, ale zarazem ma się dużo czasu na rozmyślanie. – Nigdy nie rozumiałam tego obrazu. Dopiero gdy go haftowałam to dotarło do mnie jak straszna rozpacz została na nim ukazana. Ten most, wyraz twarzy postaci, kolory nieba. Wszystko wyraża ogrom emocji – mówi niczym krytyk sztuki.

Cieniowane obrazy przedstawiające krajobrazy, „Krzyk”, ale także prace postaci z bajek to spora część prac Marii Tomczykiewicz. Jednak zdecydowana większość przedstawia kompozycje kwiatowe. I nie jest to przypadek. Artystka kocha kwiaty, których ma bez liku. Zarówno te kwitnące, jak i niekwitnące. – Kocham kwiaty. Kiedy jest nam smutno i źle patrzmy na kwiaty bo one zawsze się śmieją – mówi artystka, którą wspiera mąż Józef. Nie tylko zachęca do tworzenia kolejny prac, ale i dba o ich odpowiednie wyeksponowanie, wykonując drewniane ramy. Józef Tomczykiewicz przygotowuje także karty pocztowe, w które potem wklejane są okolicznościowe hafty jego małżonki. – Mulina kosztuje, więc staram się jej nie marnować i wykorzystywać każdy kawałek na ile się tylko da. Haftuję, więc mniejsze wzory, którymi przyozdabiam kartki na święta, pierwszą komunię, wesela. Wysyłam ja tylko wybranym osobom, które wiedzą jak czasochłonne było ich wykonanie i potrafią je docenić – nie owija w bawełnę.

NA HAFCIE ŚWIAT SIĘ NIE KOŃCZY

Spod rąk lanckorońskiej artystki wychodzą nie tylko haftowane mniejsze lub większe obrazy, ale także piękne serwety i bieżniki. Nierzadko kupuje kolorową kanwę i przyozdabia jej fragmenty haftowanymi kwiatami, a następnie sięga po szydełko i misternie wykańcza za jego pomocą obrzeża. Niekiedy koronkowe serwety krochmali i naciąga na formę, za którą służą zwyczajne miski jakie bez trudu można znaleźć w kuchni. Gdy staną się sztywne tworzą niezwykłej urody koszyczki, do których można włożyć świątecznego baranka, jajka, czy też bożonarodzeniowe bombki. Chcąc utwardzić taką pracę trzeba ją wcześniej namoczyć w wodzie z rozpuszczonym w niej cukrem i dopiero wówczas naciągnąć na formę. By serweta nie przykleiła się do formy trzeba jeszcze rozciągnąć na niej woreczek.

Malutkie haftowane elementy Maria Tomczykiewicz wykorzystuje także do tworzenia wielkanocnych pisanek. Po wyhaftowaniu potrzebnych części ozdoby przykleja je do owalnej formy ze styropianu, maskując łączenie kolorowymi wstążkami. Ograniczeniem w tym przypadku są wyłącznie granice wyobraźni.

google_news