Ciasny, ale własny – mówią o domku holenderskim, w którym mieszkali. Z dumą pokazują zdjęcia wykonane w jego wnętrzu. Szczęśliwe chwile uwiecznione na karcie pamięci telefonu komórkowego. Te fotografie i kupka zgliszczy to jedyne, co pozostało im po własnych czterech kątach. Wystarczyło kilkanaście minut, by cały ich dobytek i wszystkie marzenia poszły z dymem.
– Zaraz po tragedii media podawały, że mieszkaliśmy w przyczepie kempingowej o powierzchni czternastu metrów kwadratowych. Nie wiem, skąd pochodziły takie dane, bo w rzeczywistości były to trzydzieści dwa metry kwadratowe. Trzy pokoje plus łazienka, kuchnia i pomieszczenie służące jako kotłownia. Normalnej wielkości mieszkanie. Może trochę za małe dla czteroosobowej rodziny, ale wygodnie urządzone i położone w zacisznym, urokliwym miejscu. A przede wszystkim własne – mówi Paweł Bydłoń z Brzeźnicy, oprowadzając po działce, na której stał holenderski domek i garaż.
Jego partnerka Iwona Plutecka nie może powstrzymać łez, gdy wspomina uroczystości rodzinne, które tam urządzali. Drżącymi rękoma próbuje odszukać kilka fotografii w telefonie. Gdy w końcu je znajduje, na moment jej smutną twarz rozjaśnia uśmiech. – Proszę spojrzeć. To zdjęcie zrobione w naszym salonie w czasie Świąt Bożego Narodzenia, gdy przyjechał do nas brat z dziewczyną. A to urodziny córki – pokazuje. – Żyło nam się tam naprawdę dobrze. Domek był ocieplony, ogrzewany, mieliśmy doprowadzony prąd, wodę. Planowaliśmy postawić dobudówkę albo nawet rozpocząć budowę normalnej wielkości domu, jeśli uzbieramy dość pieniędzy.
Pożar wybuchł 9 stycznia wczesnym rankiem, około 6.37. Paweł Bydłoń i Iwona Plutecka wyjechali już do pracy, zabierając ze sobą pięcioletniego Tomka, by odwieźć go do przedszkola. W domku była tylko trzynastoletnia Patrycja. – Kończyłam jeść śniadanie, gdy zobaczyłam w kotłowni ogień. Tuż pod sufitem, wokół rury odprowadzającej dym. Byłam w szoku, nie wiedziałam, co robić. Gdy tak stałam i zastanawiałam się, czy polać płomienie wodą, zgasło światło. Wtedy już naprawdę się wystraszyłam. Wybiegłam na zewnątrz i najpierw próbowałam zadzwonić do mamy, a kiedy nie odebrała, popędziłam po pomoc – opowiada dziewczynka.
Kiedy pojawiła się w drzwiach domu Marty Bydłoń, matki Pawła, była blada jak kreda i roztrzęsiona. – Miała na sobie tylko piżamkę i plastikowe klapki. Wołała, że się pali. Jarek, mój syn, był akurat w domu, więc szybko coś na siebie zarzucił i pobiegł w tamtą stronę, dzwoniąc po drodze po straż pożarną – wspomina Marta Bydłoń. Ale nie było już czego ratować. Domek płonął niczym pochodnia. Pomienie strawiły cały dobytek rodziny. Pogorzelcom zostały tylko ubrania, które mieli na sobie, telefony komórkowe i samochód. Do tej pory są w szoku. Nawet Tomek, choć jeszcze za mały, by w pełni pojąć ogrom nieszczęścia, stał się smutny i płaczliwy.
– Nieprędko się otrząśniemy. Ale dzięki tej tragedii dowiedzieliśmy się, jak wielu dobrych ludzi nas otacza. Skala pomocy, którą otrzymaliśmy, bardzo nas zaskoczyła. Z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy postanowili nas wesprzeć i przywrócić nam nadzieję na lepszą przyszłość – podkreśla Paweł Bydłoń. Najbliżsi sąsiedzi natychmiast zareagowali na nieszczęście rodziny, przynosili odzież, pieniądze, żywność. Później w pomoc zaangażowali się również mieszkańcy innych części wsi oraz Zespół Szkolno-Przedszkolny w Brzeźnicy. Jedna z firm meblowych w powiecie wadowickim wsparła pogorzelców finansowo i zaoferowała meble. – Od samego początku bardzo troszczy się o nas gmina. Zaproponowała nam nawet pomoc w remoncie domu, który przed wielu laty budowali rodzice Pawła. Różne sytuacje życiowe i brak pieniędzy sprawiły, że nigdy nie udało się go dokończyć. Wciąż jednak można to zrobić. A na razie zamieszkaliśmy w Łączanach – mówi Iwona Plutecka.
Mimo wszystkiego, co pogorzelcy do tej pory otrzymali, wciąż jeszcze wielu rzeczy im brakuje. Obecnie najbardziej potrzebne są im materiały budowlane i wykończeniowe, a także okna i drzwi (mogą być używane) do budynku, który ma stać się ich nowym domem. Każdy, kto mógłby i chciałby w jakikolwiek sposób wspomóc rodzinę, może skontaktować się bezpośrednio z Pawłem Bydłoniem (tel. 797 921 188) lub z Iwoną Plutecką (tel. 667 562 477).