Kiedy zadzwonił telefon, a rozmówca przyznał, że od prawie 30 lat bije się z myślami, bo prawdopodobnie posiada informacje, które mogą rozwikłać zagadkę zniknięcia Ani Jałowiczor z Simoradza, jej brat, Dominik, liczył, że będzie to zwrot w sprawie. Było to tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Po ośmiu miesiącach razem z policją pojawił się w miejscu wskazanym przez informatora. W ręku miał łopatę…
Rozmawiamy z Dominikiem Jałowiczorem, który robi wszystko, by poznać prawdę o tym, co wydarzyło się 24 stycznia 1995 roku i dowiedzieć się, gdzie jest jego siostra.
Pamiętasz ten dzień, gdy zadzwonił telefon?
Tak, bardzo dobrze, bo tych telefonów nie było zbyt wiele, właściwie kilka. A ten był bardzo konkretny. Osoba ta przyznała, że żyje z poczuciem winy i w końcu zdecydowała się podzielić swoimi spostrzeżeniami. Wybrała numer dostępny na plakatach, które rozwiesiliśmy w Simoradzu i innych miejscowościach Śląska Cieszyńskiego, a także na internetowej zrzutce pieniędzy, uruchomionej, by zebrać pieniądze na „nagrodę” dla osoby, która wykaże się odwagą oraz empatią i podzieli się wiedzą na temat okoliczności zaginięcia Ani. Ten telefon był bezpośrednio do mnie. Odebrałem go, potem doszło do spotkania. Informacje, jakie otrzymałem, przekazałem policji. Początkowo utrzymywaliśmy je w tajemnicy.
Ale w styczniu, w kolejną rocznicę zaginięcia Ani, zdecydowałeś się podać je do publicznej wiadomości i poinformowałeś o tym media.
Tak. Wiedziałem, że policja analizuje ten wątek i liczyłem na to, że jak najszybciej ruszą fizycznie poszukiwania w terenie.
Bo informator, przypomnijmy, wskazał miejsce, w którym miała zostać pochowana Twoja siostra…
Tak i bardzo zależało mi na tym, by zostało to zweryfikowane. Bo jeśli miała to być prawda, to byłby przełom, na który jako rodzina Ani czekamy. Czegoś takiego do tej pory nie było. A dla nas każda informacja, czy to dobra, czy zła, po 28 latach niepewności i zawieszenia byłaby zbawienna, bo da nam wreszcie spokój, tak bardzo potrzebny zwłaszcza naszym rodzicom. Informator wskazał też konkretne dwie osoby mające związek z uprowadzeniem Ani. Policja do nich dotarła i przygląda się ich powiązaniom z Simoradzem oraz jego mieszkańcami. Liczę na to, że prędzej czy później ta kwestia zostanie do końca dokładnie zbadana.
Gdzie i kiedy miały miejsce poszukiwania ewentualnego miejsca pochówku Ani?
Nie mogę zdradzić, o jaką miejscowość chodzi dokładnie, jedynie tyle, że nie było to w Simoradzu, lecz niedaleko. W czwartek i piątek, na przełomie sierpnia i września, spędziliśmy tam dwa dni. Prowadziliśmy intensywne i skrupulatne poszukiwania. Pierwszego dnia kopaliśmy ziemię ręcznie, ale okazało się, że jest tam mnóstwo kamieni i korzeni drzew, które narosły przez ostatnie lata. Dlatego też nie można było użyć georadaru. Z tego, co mówił informator, 28 lat temu tych samosiejek tam nie było. Były tylko pola i łąki. Ciężko więc było nam kopać ręcznie, dlatego drugiego dnia pojawiła się koparka i przy jej pomocy mogliśmy sprawdzić większą powierzchnię terenu.
Chcesz powiedzieć, że sam chwyciłeś za łopatę i przerzucałeś ziemię, by szukać ewentualnego grobu swojej siostry?
Tak. Miałem swój sprzęt i przyjechałem w umówione miejsce. Była nas garstka, więc liczyła się każda para rąk.
Z jakim nastawieniem tam dotarłeś?
Z optymistycznym, jakkolwiek to brzmi. Bardzo wierzyłem w to, że coś znajdziemy. Informator dzwonił do mnie kilka razy, dopytując, czy już coś wiadomo, więc to mi dawało cień nadziei na to, że może faktycznie wie o czymś istotnym. Że jest pewien, że to właśnie tam pochowano Anię.
I co znaleźliście?
Nie znaleźliśmy nic takiego, co mogłoby jednoznacznie świadczyć o tym, że został tam ktokolwiek pochowany. Szukaliśmy czegoś, co wskazywałoby na układ kostny człowieka, jakiejś większej kości, miednicy, czaszki czy piszczeli. Niczego takiego nie było. Natrafiliśmy za to na kilkadziesiąt drobnych fragmentów kości, rozrzuconych w odległości kilku metrów od siebie. Kopiąc, wspominaliśmy głośną sprawę zamordowanego małżeństwa z Gliwic, których zwłoki odkopano po 14 latach od brutalnej zbrodni, w 2015 roku. Policja sugerowała, że szukamy czegoś dużego, bo w tym przypadku wykopano dwa niemal perfekcyjnie zachowane szkielety, leżące jeden na drugim. Nie jestem fachowcem w tej dziedzinie, ale wydaje mi się, że trudno porównywać szkielet dorosłej osoby ze szkieletem 10-letniego dziecka. Ania była tak naprawdę filigranową dziewczynką, dużo mniejszą od swoich rówieśników, więc nie wiem, jak kości takiego dziecka zachowałyby się po tylu latach… Do końca nie jest więc wykluczone, że te kawałki, które znaleźliśmy, należą do Ani. Aczkolwiek, trzeba przyznać, jest to mało prawdopodobne, bo żaden z nich nie przypominał kości ludzkiej. Równie dobrze mogą to być kości pochodzenia zwierzęcego. Mam nadzieję, że to się wkrótce wyjaśni. Nie mam jednak pojęcia, jaki priorytet ma znaleziony przez nas materiał i czy w ogóle nadaje się do badania. Wiem natomiast, że zakłady medycyny sądowej borykają się z ogromnymi kolejkami i brakuje w nich specjalistów. Jest mnóstwo materiałów zbieranych z miejsc przestępstw czy zbrodni, czekających latami na specjalistyczną, w tym genetyczną, analizę.
Wspomniałeś, że kości, które znaleźliście, nie były skupione w jednym miejscu, co wskazywałoby na pochówek, ale były rozrzucone.
Tak. Niedaleko miejsca, które przeszukiwaliśmy, po zaginięciu Ani budowana była droga, więc być może w trakcie tej inwestycji ziemia została przesunięta. Pewne ruchy mogły też spowodować korzenie drzew, które tam urosły. Dlatego te kości mogły zostać przemieszczone.
Czy przeszukiwania wskazanego przez informatora terenu będą dalej prowadzone?
Nie. Zdecydowaliśmy o ich zakończeniu. W piątek wieczorem uznaliśmy, że nie ma sensu kopać dalej. Trochę się tym załamałem, bo to jakby koniec pewnego etapu. Ciężko było zgodzić się na odpuszczenie dalszych poszukiwań. Miałem w głowie różne myśli. Myślałem o tym, że znajdziemy kostki Ani, że będą prowadzone badania DNA. Myślałem o pogrzebie. Może to wydawać się dziwne, ale byłoby to tysiąc razy lepsze niż znowu to, że wracamy do punktu wyjścia tak naprawdę. I znów czekamy.
Niedawno zdecydowałeś o zakończeniu zbiórki pieniędzy na nagrodę za informacje doprowadzające do wyjaśnienia sprawy zaginięcia Ani.
To prawda. Udało się nam zebrać aż 22 100 zł. Zgodnie z treścią zbiórki, podzieliłem tę kwotę na pół i przelałem na konta dwóch fundacji: Itaka – Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych oraz Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva!, konkretnie jego części pod nazwą „Ratuj konie”. Dzięki darczyńcom organizacje te spożytkują przekazane pieniądze na swoje cele statutowe, pomagając rodzinom osób zaginionych w prowadzeniu poszukiwań oraz ratując zwierzęta, które moja Ania tak bardzo kocha.
Zwłaszcza konie…
Jak najbardziej. Pamiętam, że Ania zawsze wyjątkowo interesowała się końmi. Nasza mama cudownie maluje i rysowała je dla niej, a Ania kolorowała. W naszym krótkim wspólnym życiu konie zawsze gdzieś się przejawiały.
Często bywasz w Simoradzu?
Od czasu do czasu, bo mam tam rodziców. Muszę jednak powiedzieć, że w trakcie jednej z niedawnych wizyt zauważyłem, że zniknęło większość plakatów przypominających o poszukiwaniach Ani, które tam powiesiliśmy. Ewidentnie zostały przez kogoś zerwane i nie wiem dlaczego. Ostatnio przyczepiłem nowe w paru miejscach.
Czy myślisz, że mieszkańców Simoradza ten temat już męczy, może nawet denerwuje? Chcieliby mieć już spokój od sprawy, która cieniem położyła się na tej, skądinąd dość spokojnej miejscowości?
Być może tak. Cały czas jednak uważam, że panuje tam zmowa milczenia. Mówię to choćby przez pryzmat zachowania nauczycieli, którzy nie chcieli rozmawiać z mediami, wypraszali dziennikarzy. „Zamieszanie”, jakie robiłem w ostatnich latach wokół zaginięcia Ani, miało tylko jeden cel. By ktoś coś powiedział. Coś, co na pewno wie. By przybliżył nas do prawdy. Cieszę się, że w tym wszystkim znalazła się rzesza ludzi, która chciała nam pomóc, także lokalne media.
Dominik, co dalej? Jaki masz plan?
Sam nie wiem. Liczę na rozwinięcie pewnego wątku, który analizuje policja, bo mają jakąś hipotezę. Czekać będę też na wieści odnośnie badań znalezionych przez nas fragmentów kości. W tej sinusoidzie związanej z poszukiwaniami Ani jestem obecnie w głębokim dole i rozkładam ręce.
Masz siłę, by działać?
Mam na pewno podcięte skrzydła i żadnych nowych pomysłów, co zrobić, by pomóc w znalezieniu Ani. Na pewno z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jeden rozdział nie zamyka całej książki i nie poddajemy się. Choć zakończona została zrzutka pieniędzy, temat nagrody nie znika. Jeśli pojawi się ktoś, kto podzieli się z nami istotnymi wiadomościami, które doprowadzą do wyjaśnienia tego, co wydarzyło się w styczniu 1995 roku, otrzyma gratyfikację. Wciąż liczę na to, że ktoś taki się znajdzie i zlituje nad nami.
Dziwne to wszystko. W małej miejscowości jaką jest wieś, nie można ukryć takich rzeczy. Ludzie wiedzą, ale nie powiedzą lub są przez kogoś zastraszani. Niestety od tej tragedii minęło już wiele lat, co tylko zmniejsza szansę na odkrycie prawdy. Życzę wytrwałości i nadziei.
Życzę powodzenia hahahahaha
ZAMILCZ
Co jest w tym śmiesznego ?
Musiałaby sprawa trafić do Archiwum X
już parę lat jest