Starsi mieszkańcy Trójwsi Beskidzkiej z pewnością doskonale pamiętają ten zwyczaj. Bo kiedy po Istebnej, Koniakowie czy Jaworzynce „Mikołaje” chodziły od domu do domu, całe wioski tym wydarzeniem żyły i długo nie mówiono o niczym innym. Ten archaiczny obrzęd, jedyny na Śląsku Cieszyńskim i unikatowy w skali kraju, od kilku lat przypomina Zespół Regionalny “Istebna”. I w tym roku “Mikołaje” przeszły przez gminę Istebna.
Chodzenie „Mikołajów” w Trójwsi Beskidzkiej jest ceremoniałem bardzo głęboko osadzonym w góralskiej symbolice. Każdy detal był niezwykle istotny i miał konkretne znaczenie. Szczegółowo rytuał opisała etnograf, Małgorzata Kiereś, dyrektor Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, w swojej książce „Doroczna obrzędowość w społecznościach zróżnicowanych religijnie na pograniczu polsko-czesko-słowackim”. „Mikołaje” są oczywiście związane z dniem świętego Mikołaja i właśnie 6 grudnia lub w niedzielę najbliższą tej dacie przemierzały Trójwieś Beskidzką. Kto jednak myśli, że rozdawały dzieciom prezenty, bardzo się myli. W „Mikołajach” chodziło o zupełnie innego. Genezę tego zjawiska co prawda ciężko do końca określić. Nie można też odnosić go do historii. Cała struktura obrzędu ma mityczną formę – jest związana z mitem początku i końca oraz mitem wiecznej teraźniejszości.
Chodzenie „Mikołajów” przypada w Adwencie, czyli w czasie zadumy, postu, wyrzeczeń, ale od zawsze istniało społeczne przyzwolenie na pielęgnowanie tej tradycji. Nikt przed barwnym korowodem nie zamykał drzwi. A kilkadziesiąt osób potrafiło zrobić naprawdę sporo hałasu! Postaci, które odwiedzały góralskie chaty, aranżowały w nich niemalże teatralny spektakl przedstawiający walkę dobra ze złem. Grupa podzielona była na „biołych” i „czornych”, co miało pokazywać przeciwieństwa takie jak piekło-niebo czy dobro-zło. Kolor biały symbolizował czystość fizyczną i duchową, był oznaką dobra i bliskości z Bogiem, a czarny oznaczał zajmowanie strony diabła i odejście od Boga. Zestawienie tych cech miało na celu pokazanie w sposób symboliczny świata, w którym dobro i zło, piekło i niebo, zawsze istniało i przenikało się.
– Grupę prowadził „Wojok”, który odpowiadał za wydzielanie poleceń swojemu „wojsku”, idącemu za nim. Młodzi ludzie, którzy angażowali się w „Mikołaje”, odpowiednie wcześniej spotykali się, by podzielić się rolami i przygotować odpowiednie stroje. Często nikt spoza grupy nie wiedział, kto wcielił się w daną postać – wyjaśnia Maria Motyka, kierownik Zespołu Regionalnego „Istebna”, który stara się utrzymywać chodzenie „Mikołajów”. W tym roku również kolorowy orszak „zespolaków” wyruszył z obrzędowym widowiskiem.
W „Mikołajach” charakterystyczny był podział na „biołych” i „czornych”. W tych drugich można było zobaczyć wiele postaci, m.in. „niedźwiedzie” w kożuchach, „debły” – również w kożuchach, ale odwróconych wełną na zewnątrz, a od pasa w dół w ubraniach ze słomy. Na łańcuchach prowadziła je „medula” – wielka postać, za którą często przebierali się grubi mężczyźni, nie mieszczący się nawet w drzwiach wejściowych. Byli też Żyd z długą brodą i pejsami, postać konia w przebraniu i „pogónicz”, czyli chłopiec popędzający go, „kóminior”, który brudził domowników nie pozwalających mu na wymiecenie sadzy z komina, a także przedstawiciele różnych zawodów – leśniczy, masarz, murarz, strażak i wiele innych, a do tego muzykanci, którzy okropnie fałszowali na skrzypcach czy różnego rodzaju piszczałkach.
„Bioli” szli za „czornymi”, a ich zadaniem było naprawienie tego, co ich poprzednicy popsuli, jednym słowem – wprowadzenie spokoju, ładu i dobra. Nie mogło braknąć wśród nich „żoczków” – ministrantów, biskupa – symbolizującego św. Mikołaja, paterka – księdza wikarego, który wody święconej nie żałował, kościelnego zbierającego ofiary na kościół, „dochtóra” badającego domowników i wypisującego recepty, a także młodej pary, drużby i drużki, aniołów oraz „baby” i „chłopa” w strojach góralskich, ale z tą różnicą, że to mężczyzna przywdziewał damskie fatałaszki, a kobieta – męski ubiór… Na samym końcu natomiast szli „Cygón” i „Cygónka”, których nie można było zaliczyć do żadnej z grup. Ona trzymała na rękach małego Ferusia, dla którego prosiła o coś do jedzenia, zaś on próbował sprzedać mieszkańcom ich własne rzeczy, które chwilę wcześniej ukradł z gospodarstwa. Jako ostatnia postać z całego orszaku kroczyła Śmierć, symbol strachu i lęku… Często zaglądała do okien domostw, mało kiedy wchodziła do środka.
– Dziś nie wszyscy rozumieją znaczenie zachowań poszczególnych postaci, dlatego obrzęd „Mikołajów” stracił swój pierwotny sens. Teraz zwraca się uwagę głównie na część wizualną i ma to charakter bardziej artystyczny. Niemniej jednak warto dbać o to, by tradycja na naszych oczach nie umarła – dodaje Maria Motyka.
Dodajmy, że Muzeum Regionalne „Na Grapie” w Jaworzynce posiada kolekcję strojów, w które niegdyś się przebierano.
W tym roku podczas “Mikołajów” została zorganizowana zbiórka na rehabilitację Jacka Suszki z Istebnej. Udało się zebrać 2961,35 zł i 5 euro.
A gdzie Wójcik ? Nie zaprosiliście go?
Tak trzymać!