Wydarzenia Cieszyn

„Tour de Baltica” – przez całą Polskę nad morze

Fot. Piotr Pilich

“Tour de Baltica” – Takimi słowami trójka rowerzystów amatorów, mieszkańców Hażlacha, nazwała swoją letnią wyprawę na dwóch kółkach nad Bałtyk. Założenia przejazdu były całkiem ambitne, a teraz są już zrealizowane.

Linia prosta, wytyczona z Hażlacha do Władysławowa, dzieli Polskę niemal na równe pół i wytycza jej największą rozciągłość w orientacji południkowej. Jest też dosyć zbieżna z trasą, jaką przebyli na początku sierpnia na rowerach mieszkańcy Hażlacha. Skąd wziął się taki pomysł i jakie były jego główne założenia?

Około pół roku temu, w towarzystwie swojej bratowej i brata rzuciłem hasło, żeby zorganizować przejazd rowerowy od nas z domu nad Bałtyk. Oni są bardziej ode mnie usportowieni, uprawiają między innymi maratony, ja jeżdżę na rowerze, więc uznaliśmy to za ciekawe wyzwanie i oswajaliśmy się z tematem. W okolicy marca i kwietnia zaczęliśmy przygotowania sprzętowe i trochę też kondycyjne, choć w ruchu staraliśmy się być praktycznie cały czas – mówi „Głosowi” Piotr Pilich.

Trójka mieszkańców Hażlacha wyruszyła ze swojej miejscowości 31 lipca. Celem był przejazd stricte sportowy nad morze możliwie najkrótszą trasą, a jednocześnie dogodną dla rowerów. Planowaną metą dla pierwszego dnia była Częstochowa, do której rzeczywiście dotarli trasą liczącą 150 km.

– Pierwszy dzień jazdy wiązał się z małą przygodą. Na wysokości Bytomia rozsypały mi się hamulce. Akurat tych części nie mieliśmy ze sobą w zestawie części do wymiany lub naprawiania. Na szczęście trafiliśmy do serwisu, w którym w pół godziny to naprawiono i mogliśmy pojechać dalej – wyjaśnia rowerzysta.

Dzień drugi był najdłuższy, jak chodzi o przebyty dystans. Z Częstochowy przejechali 180-kilometrowym odcinkiem do Łęczycy, około 50 km na północ za Łodzią.

Kolejny dzień musieliśmy dotrzeć do Torunia, gdzie studiuje nasza krewna, co było powodem przejazdu akurat przez to miasto. Następnym etapem był Tczew, do którego dotarcie zajęło również około 150 km. Ostatni piąty dzień wiązał się już z dojazdem nad morze – kontynuuje.

Po przebyciu 110-kilometrowego odcinka trio dotarło do Władysławowa. Równolegle, tego samego dnia, z Hażlacha wyruszyła rodzina, wioząc ekwipunek, dzięki któremu mogli choć chwilę odpocząć nad morzem, a potem samochodami wrócić do domu.

Była to wyprawa typowo sportowa, bez dłuższych odpoczynków i zwiedzania, które byłoby też fajną opcją, ale i zajęłoby znacznie więcej czasu. Ogółem przejechaliśmy 734 km w ciągu 35 godzin jazdy łącznie. Średnia nasza prędkość to było 20,6 km/h. Biorąc pod uwagę fakt, że to średnia z kilku następujących po sobie dni pedałowania na całkiem dużych odcinkach, jesteśmy zadowoleni z tej prędkości – zdradza Pilich.

W tego rodzaju tripach istotna jest kwestia zaplecza, która – w zależności od wyboru opcji – może przejazd uczynić lekkim lub znacznie cięższym. Jak było w tym przypadku?

Początkowo w planie mieliśmy zabranie większego ekwipunku, jednak gdy po swojej okolicy pojeździłem z większym obciążeniem, uznałem, że nie jest to potrzebne rozwiązanie. Na noclegi w formie namiotowej byłoby potrzeba zabrać tego sprzętu na tyle dużo, że stanęło na spaniu w hotelach. Dzień wcześniej robiliśmy sobie plan tego, gdzie chcieliśmy dojechać, choć lekko rzeczywistość je weryfikowała, i na tej bazie na bieżąco znajdowaliśmy noclegi – wyjaśnia pan Piotr.

W przypadku pokonywania takiego dystansu rowerem, choć oczywiście nie tylko nim, ważna jest kwestia typu trasy i nawierzchni.

Jak chodzi o trasę, to właściwie jedynym naszym odnośnikiem był Toruń, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg u rodziny. Poza tym brane były pod uwagę najkrótsze przejazdy. Bazowaliśmy głównie na aplikacji dla rowerzystów, która wytyczała trasę pod kątem nie tylko dystansu, ale też typu trasy lub nawierzchni, czy przygotowania kondycyjnego. Efekt był taki, że jechaliśmy głównie trasami rowerowymi, szczególnie w okolicy dużych miast. W terenach mniej zamieszkałych były to drogi gminne, choć najczęściej z ruchem bardzo znikomym, więc w praktyce nie robiło to większej różnicy. Jechaliśmy też drogami krajowymi, ale krótkie fragmenty i poboczami – relacjonuje Pilich.

Okazuje się więc, że z Hażlacha do popularnego szczególnie w letnim sezonie Władysławowa można przejechać trasami dogodnymi dla rowerów dystansem niewiele dłuższym niż ten, jaki zasugeruje nam nawigacja dla samochodu.

To była moja pierwsza taka dłuższa wyprawa rowerowa. Było to jednak 5 dni pedałowania po 7-8 godzin dziennie. Wraz z odpoczynkami, na które najczęściej składało się tylko szybkie zjedzenie czegoś, było tego po 9-10. Spore wyzwanie kondycyjne. Nasz plan zakładał, żeby tak to właśnie przebiegało i cieszymy się, że się udało. Czuję się w związku z tym spełniony sportowo i nie wykluczam w swoim przypadku innych takich wyzwań w przyszłości kwituje Piotr Pilich.

google_news