Wydarzenia Bielsko-Biała

W Bielsku brakuje lekarzy? Nie, pracują, ale… w fabrykach

Fot. Pixabay

Dyrektorzy lokalnych szpitali utyskują na brak lekarzy i zamykają kolejne oddziały. A tych u nas nie brakuje! Doświadczeni specjaliści wręcz marzą o pracy w naszych szpitalach, ale w tajemnicy przed rodziną, płacząc po nocach, harują w lokalnych… fabrykach. Przy taśmie za najniższą pensję. Tylko dlatego, że są Ukraińcami i zderzyli się ze ścianą biurokracji i kosztów. Czy szpitale wyciągną rękę do lekarzy, których mają pod nosem i uzupełnią braki kadrowe? Bynajmniej…

Tajemnica, wstyd i łzy

– Pracuję w systemie trzyzmianowym w Czechowicach-Dziedzicach. Przy taśmie w zakładzie produkcyjnym. Zajmuję się wyrobami gumowymi. Nie chcę, by moja mama się o tym dowiedziała. Wstydzę się, nie chcę jej martwić. Dla niej byłby to cios. Ona cały czas myśli, że w Polsce pracuję jako lekarz – mówi przez łzy pochodząca z Charkowa lekarka. Jest doświadczonym pediatrą, która uzyskała specjalizację w neonatologii. – W Bielsku-Białej funkcjonują świetnie wyposażone oddziały zajmujące się noworodkami – nieśmiało się uśmiecha.

Ukrainka z Charkowa wywodzi się z lekarskiej rodziny. Jest przedstawicielką już czwartego pokolenia, które wykonuje ten zawód. – Lekarzom na Ukrainie nie jest dobrze ani teraz, ani nie było wcześniej. Trudno otworzyć prywatną praktykę. W szpitalach pracy jest dużo, a wypłaty mało. W centrum zajmującym się noworodkami zarabiałam przeciętnie sto dolarów, maksymalnie 150 dolarów. Mam już uprawnienia emerytalne. W przeliczeniu to tylko 200 złotych. Po ponad 26 latach pracy. Nawet na Ukrainie nie wystarczy to na opłacenie podstawowych mediów – opowiada.

W 2016 roku kobieta zdecydowała się przyjechać do Polski. – Charków jest blisko Rosji. Wszyscy tam się boją wojny – mówi. – Nie jechałam do Polski, by pracować w fabryce. Udałam się do Warszawy, by nostryfikować dyplom i rozpocząć pracę lekarza – wspomina. – Odbywało się to przez pośrednika. Przeczytałam ogłoszenie, że w Polsce potrzebują lekarzy. Przesłałam dyplom. „Wszystko dobrze, niech pani przyjeżdża” – usłyszałam. Choć przed wyjazdem nauczyłam się na pamięć polskiego hymnu, to języka – prócz „dzień dobry” i „do widzenia” nie znałam. Uspokojono mnie, że podczas stażu nauczą mnie języka i pomogą ze wszystkimi formalnościami, niezbędnymi do pracy lekarza. Sama nie chciałabym od razu pracować jako lekarz, tylko mieć czas na poznanie języka i aklimatyzację. W stolicy okazało się, że nic z tego, co mi mówili, nie są w stanie zrealizować. Zostałam sama – opisuje.

Nie poddała się od razu. – W Warszawie znalazłam firmę, która pomaga w legalizacji pracy lekarzy. Powiedzieli mi, że zajmą się wnioskami, papierami. Że muszę się tylko uczyć polskiego języka medycznego, ale dostanę nauczyciela. Że zapiszą mnie na egzamin nostryfikacyjny. Ale chcieli za to wszystko 6,5 tysiąca euro. Jak policzyłam, te koszty nie były wzięte z sufitu. Mogłabym to samo robić bez pośrednika, ale musiałabym wydać tyle samo. W jednej chwili znalazłam się w zamkniętym kole, zupełnie sama w obcym kraju. Jak miałam zajmować się przygotowaniem do zostania lekarzem, skoro nie miałam na życie i musiałam zacząć zarabiać – mówi przez łzy.

Życie nie jest łatwe

W ciągu trzech lat Ukrainka poznała wszelkie bariery dzielące ją od upragnionej praktyki w szpitalu. – Ciągle słyszę, że będzie lepiej. Że polskie szpitale potrzebują lekarzy i będą ułatwienia dla tych, którzy tu przyjechali. Ale nic się nie zmienia. W Polsce nie można pracować choćby jako pomoc lekarza do czasu nostryfikacji. Szpital nie weźmie mnie z ulicy. A państwo nie pokryje mojej pensji. Przez dwa lata w Czechowicach-Dziedzicach nie było miejsca, gdzie można by się uczyć języka polskiego. Rok temu można się było uczyć w Bielsku-Białej, ale za sto złotych za godzinę i trzeba było najpierw zebrać grupę – wskazuje.

Ukrainka z Warszawy przyjechała do Czechowic-Dziedzic. Tylko tam miała znajomych, którzy pomogli ze znalezieniem noclegu. Później pracowała w kolejnych największych zakładach pracy jako szeregowy pracownik. Jej koleżankami z pracy były między innymi pielęgniarki, które na Ukrainie asystowały chirurgom czy pracowały na intensywnej terapii.

Dla lekarki z Ukrainy utrzymanie się w Polsce okazało się wyjątkowo trudne i stresujące. – Już sama legalizacja pobytu i pracy w Polsce jest dla nas problematyczna. Był czas, że od października do lutego czekałam na zezwolenie od wojewody. Nie mogłam pracować i nie miałabym też gdzie mieszkać, gdyby nie pomoc znajomej. Mogłam wyjechać, ale nie mogłabym już wrócić. Przez rok nie widziałam swojej rodziny. To był straszny okres – wyznaje. Kolejny trudny etap zaczął się kilka miesięcy temu, gdy zatrudniająca ją firma pośrednicząca przestała przekazywać wypłaty w terminie. – W takiej sytuacji jest ogromna ilość moich rodaków. Gdy nasza firma przestała płacić, my nie mamy możliwości płacenia za mieszkanie. I właściciele mieszkań tracą do nas zaufanie – martwi się.

Mimo że marzenie o pracy w polskim szpitalu nigdy się nie ziściło, lekarka nie jest rozgoryczona. – Nie powiem, że jestem rozczarowana Polską. Prawda jest taka, że i tak zarabiam tu parę razy więcej, niż jako lekarz w moim kraju. Z Polakami pracuje się bardzo dobrze. Kierownictwo mojego zakładu martwi się tym, że pośrednik nam nie płaci i dopytuje o tę sprawę. Ale nic nie może z tym zrobić. To prawda, że życie nie jest łatwe. Ale u nikogo nie jest łatwe – stwierdza.

W podobnej sytuacji są inni lekarze i pielęgniarki z Ukrainy, pracujący w lokalnych fabrykach. Samych lekarzy ponoć jest kilkunastu. Nam udało się skontaktować z kilkoma. Większość – mówiąc o wstydzie – nie chciała się spotkać. – Przepraszam, ale wstyd mi opowiadać o tym, że pracuję w Polsce na produkcji, a nie w zawodzie… Na dzień dzisiejszy uczę się w szkole medycznej (kierunek technik masażysta). Może za rok albo dwa spróbuję nostryfikować swój dyplom w Polsce, ale najpierw muszę ogarnąć Polski język medyczny. Dziękuję – napisał nam lekarz z Ukrainy.

Wcale a wcale…

Nie brakuje opinii, że polscy lekarze na swoich ukraińskich kolegów po fachu patrzą z góry. I że w interesie środowiska lekarskiego jest, by nie dopuszczać Ukraińców do pracy w polskich szpitalach. Bo lekarzom nie przeszkadza sytuacja, gdy – przy obecnych brakach kadrowych – są wręcz rozchwytywani. Z podobną opinią spotkaliśmy się nawet w jednym z lokalnych… szpitali. Zupełnie się z tym nie zgadza Klaudiusz Komor, prezes Beskidzkiej Izby Lekarskiej. – Nie ma złej woli środowiska lekarskiego. Pracujemy ponad miarę i każdy nowy lekarz byłby mile widziany, bo trochę pracy by nam ujął. Wcale nie bronimy naszego rynku pracy przed lekarzami z innych krajów – zapewnia.

Prezes BIL zastrzega jednak, że musimy mieć pewność, że lekarz spoza Unii Europejskiej będzie dobrze leczył, miał podobny poziom wykształcenia i dobrze sobie radził z językiem. Zaznacza, że polscy lekarze należą do europejskiej czołówki. – Jedynym sposobem, by zweryfikować ich wiedzę, jest proces nostryfikacji. Wielu lekarzy go zaliczyło i na terenie działania naszej izby mamy takich – zauważa. Sądzi, że z korzyścią dla społeczeństwa jest, gdy w szpitalach nie pracują lekarze, którzy nie spełnili wszystkich wymagań. I pyta, dlaczego lekarze z innych krajów mieliby mieć łatwiej, niż sami Polacy.

Klaudiusz Komor wskazuje, że przeważnie szpitale potrzebują lekarzy „na już”. I że tylko część dyrektorów myśli przyszłościowo, stawiając na lekarzy z Ukrainy. Rzekomo sami ich wyszukują i pomagają w załatwianiu procedur, choć w samej nostryfikacji nie są w stanie pomóc. Redakcja zwróciła się do dyrektorów szpitali, ale żaden nie potwierdził, by miał szukać lekarzy wśród Ukraińców, którzy pracują na Podbeskidziu w innych branżach.

Zarządzany przez powiat bielski Szpital Pediatryczny w ogóle nie raczył odpowiedzieć na nasze pytania. Dyrekcje pozostałych największych placówek – Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej oraz Beskidzkiego Centrum Onkologii – Szpitala Miejskiego – potwierdziły, że cierpią na brak lekarzy, szczególnie w deficytowych specjalizacjach. W pierwszej placówce Ukraińcy pracują na takich stanowiskach jak salowa, sanitariusz, operator sterylizatorów i sprzątaczka. W BCO też nie ma ani jednego lekarza z Ukrainy, ale zatrudniono pielęgniarkę z Białorusi, która zdobyła licencjat na Akademii Techniczno-Humanistycznej. Wprawdzie pracują tam dwie inne pielęgniarki z Ukrainy, ale – według dyrekcji – nie były zainteresowane nostryfikowaniem dyplomu i znaleziono im inne zajęcia.

Co robią dyrekcje szpitali, aby doprowadzić do zatrudnienia lekarzy lub pielęgniarek z Ukrainy, których mają pod nosem? Nic. – Nie jest to w kompetencjach dyrekcji. Zależy to od decyzji samorządu lekarskiego, pielęgniarskiego i od ustawodawcy – odbija piłeczkę Wojciech Muchacki, zastępca dyrektora do spraw lecznictwa w Szpitalu Wojewódzkim. Wtóruje mu Joanna Dworniczek, zastępca dyrektora do spraw zarządzania w BCM. – Regulacje prawne (…) są przygotowywane przez ministra zdrowia w porozumieniu z korporacjami zawodowymi lekarzy oraz pielęgniarek i położnych. W tej sytuacji dyrekcja nie ma możliwości podejmowania działań bezpośrednich w tym zakresie, natomiast na bieżąco monitoruje aktywność organizacji, takich jak fundacje i stowarzyszenia, które zajmują się pozyskiwaniem wykwalifikowanej kadry medycznej z Ukrainy, spełniającej wymagania NFZ do wykonywania zawodu na określonym stanowisku – uszczegóławia.

W bielskich szpitalach zdają sobie sprawę, że lekarze wprawdzie na Podbeskidziu są, ale nie są w stanie wrócić do zawodu. – Mamy tego świadomość. Pracują na innych stanowiskach do czasu uzyskania uprawnień – mówi Wojciech Muchacki. – Dyrekcja ma świadomość, że w sytuacji braku możliwości spełnienia wymagań, które regulują przepisy państwa polskiego, lekarze i pielęgniarki z Ukrainy pracują w innych zawodach, ale stoi na stanowisku, że kwestia podjęcia pracy w innym zawodzie jest świadomą decyzją tych osób. Wykonywanie zawodów medycznych w Polsce i Unii Europejskiej jest regulowane aktami prawnymi, które BCO jest zobligowane przestrzegać – informuje Joanna Dworniczek.

Gorszy sort

Nieprzebyte bariery, jakie stawia się przed ukraińskimi lekarzami są przedmiotem dyskusji w ogólnopolskich mediach, samorządach zawodowych i parlamencie. Nawet wyjątkowo cenieni ukraińscy specjaliści są u nas traktowani jak niechciani petenci, jak lekarze gorszej kategorii, w najlepszym przypadku zsyłani na bezpłatny staż. NFZ nie spieszy, by finansować wdrażanie się do pracy zagranicznych lekarzy, a tym nawet nie pozwala się wypisywać recept. Środowisko lekarskie zareagowało oburzeniem, gdy resort zdrowia wpadł na pomysł przyznawania czasowego prawa wykonywania zawodu lekarzom spoza Unii, otwierając tym furtkę dyrektorom szpitali. Ci wolą jednak narzekać, że po nostryfikacji lekarze z Ukrainy najchętniej wyjechaliby do innego kraju Unii. Kto by pomyślał, że mogliby chcieć się opuścić tak przyjazną polską służbę zdrowia i empatycznych kolegów po fachu…

google_news
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Civil
Civil
4 lat temu

Ojoj

Igor
Igor
4 lat temu

najgorzej jak rodzice lekarzami a dziecko na siłę też musi być lekarze, potem woli pracować na hali niż kogoś zabić. Typowe…

NN
NN
4 lat temu

Ale to już było… Więc po co to znowu?

rok czekania do kardiologa
rok czekania do kardiologa
4 lat temu

po nowym roku spiepszą na zachód, tam brakuje lekarzy , a nas nie ma kolejek do lekarzy , a w ogóle lepiej się uczyć niemieckiego niż polskiego

Realista
Realista
4 lat temu

polskie konowały boją sie konkurencji

JACEK
JACEK
4 lat temu
Reply to  Realista

myślę że Pan/Pani realista się bardzo myli – aby pracować jako lekarz na terenie unii europejskiej potrzeba nostryfikować dyplom wg realiów uni – a owi lekarze wcale nie sa zainteresowani praca w Polsce za marną kasę tylko szybkim wyjazdem do normalnie płacących krajów – i wyjadą jeżeli tylko dostaną pozwolenie na pracę w UNII. bĄDŹ WAŚĆ REALISTĄ I NI P . I E . R . N . I . C . Z FARMAZONÓW