Przed wielu laty lekarz orzekł, że Bronisława Salepa z Witanowic musi koniecznie brać leki na serce, jeśli chce jeszcze trochę pożyć. Jednak pacjentka zlekceważyła jego zalecenia i odmówiła przyjmowania jakichkolwiek pigułek. Jak się okazało, bynajmniej jej to nie zaszkodziło, a może nawet pomogło. Kobieta kończyła już sto lat!
Bronisława Salepa (z domu Kwarciak) urodziła się 23 października 1918 roku w Witanowicach. Miała szóstkę rodzeństwa. Do dziś pamięta potrawy przyrządzane przez jej mamę – placki ziemniaczane pieczone na blasze i zupę grochową. Nadal też bardzo lubi te dania. Jako nastolatka pracowała we dworze Henryka Lewingera w rodzinnej miejscowości. – Ignacy Salepa przychodził do mojego brata. Od razu mi się spodobał, a ja jemu – wspomina jubilatka początki znajomości ze starszym od niej o cztery lata młodzieńcem, którego niewiele później poślubiła.
Niestety niezmąconym szczęściem małżeńskim cieszyła się bardzo krótko. Para pobrała się bowiem 19 sierpniu 1939 roku, tuż przed wybuchem II wojny światowej. Przez następnych kilka lat Bronisława nieustannie bała się, że Ignacy zginie na froncie. Ale doczekała się jego powrotu. Po wojnie małżonkowie dostali część rozparcelowanego w ramach reformy rolnej majątku dworskiego – pięć hektarów gruntu położonego w wyjątkowo pięknej części Witanowic. Nie bez powodu przechodząca tamtędy droga została później nazwana ulicą Widokową. Salepowie wybudowali tam dom.
Obydwoje ciężko pracowali na roli, a Bronisława prócz tego zajmowała się domem i dziećmi – dwoma córkami i synem. Cała trójka nadal żyje. – Mama jest i zawsze była bardzo spokojną osobą, ale mimo to umiała utrzymać dyscyplinę w domu. Każdy musiał zrobić, co do niego należało. Nie było żadnej dyskusji. Pamiętam, że jak chciałem mieć wolną niedzielę, to musiałem napełnić dwie dwustulitrowe beczki wodą ze źródełka, żeby krowy i świnie miały co pić. Nosiłem ją w wiaderkach, pod górę. Nie było łatwo – opowiada syn nestorki, Józef Salepa.
Jego ojciec zawsze jeździł na rowerze (był pierwszym we wsi właścicielem jednośladu), ale matka wytrwale chodziła na piechotę. Nawet gdy już istniała możliwość dojazdu do Wadowic autobusem, kobieta nierzadko wolała przejść przez koryto Skawy na Podstawie i stamtąd iść do centrum miasta. – Jak było błoto, to do kościoła w Witanowicach szło się boso. Buty nieśliśmy w rękach, żeby ich nie ubrudzić – wspomina Bronisława Salepa.
Jubilatka doczekała się siedmiorga wnucząt i czternaściorga prawnucząt. Mimo zaawansowanego wieku, cieszy się dobrym zdrowiem, ma też znakomitą pamięć i bystry wzrok. Lubi dobrze zjeść, nie unika ciężkostrawnych potraw. Nie wyobraża sobie dnia bez przeglądu prasy i słuchania radia. Jest bardzo zapobiegliwa. Węgiel na zimę kupuje zawsze w maju, kiedy jest najtańszy. Na pytanie o receptę na długowieczność, wybucha śmiechem. – Nie mam żadnej. Chyba mnie tam nie chcą. A nieproszona pchała się nie będę – mówi wskazując dłonią niebo.
Dobry, przedwojenny materiał. Udowodniła nestorka, że lekarz nie miał racji zalecając branie leków na serce. A także, że komunikacja publiczna nie jest potrzebna. Mogą brać wzór przeciwnicy szczepień. Życzenia dalszych stu lat dla jubilatki.