Wszystko szło dobrze do maja 2008 roku. Do tego czasu bielszczanin Szymon Dobrzański zdał maturę, skończył studia inżynierskie w Akademii Techniczno-Humanistycznej, znalazł pierwszą pracę, a lada dzień miał wyjechać do Norwegii podjąć kolejną. Niestety, los nie pozwolił mu wybrać się na Północ. 2 maja, w drodze do Cieszyna z przemęczenia zasnął za kierownicą. Miał wtedy 25 lat. Dzisiaj ma 35 i jeździ na wózku.
– Auto uderzyło w barierki i dachowało. Z połamanymi żebrami, przebitymi płucami i wieloma innymi poważnie uszkodzonymi narządami trafiłem na OIOM w bielskim Szpitalu Wojewódzkim. Lekarze dawali mi zaledwie trzy procent szans na przeżycie – wspomina.
Przez trzy tygodnie utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej. Zmasakrowane płuca nie były w stanie pracować samodzielnie, więc za Szymona oddychał respirator. – Kiedy wreszcie się obudziłem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Radość była tak duża, że nie mącił jej nawet fakt, iż podczas wypadku został złamany mój kręgosłup i uszkodzony rdzeń kręgowy, przez co sparaliżowało mnie od pasa w dół – mówi.
W bielskim szpitalu przebywał dwa miesiące. Potem jeszcze przez pół roku kontynuował leczenie w różnych innych tego typu placówkach w okolicy. – Od początku wiedziałem, że muszę o siebie zawalczyć i podjąć rehabilitację, aby doprowadzić do jak najlepszej kondycji, znaleźć pracę i dalej żyć – mówi.
Z pracą poszło stosunkowo łatwo. Jednak jej wykonywanie oraz dalszą rehabilitację praktycznie uniemożliwiały ciągłe infekcje gojących się ran. Jako student Szymon Dobrzański zetknął się z Grupą Kęty. – Miałem tam praktyki i na przykładzie tego przedsiębiorstwa pisałem moją pracę dyplomową. Zapytałem więc, czy nie mogliby mnie jakoś wesprzeć w tym problemie.
Grupa Kęty zareagowała bardzo szybko. Dzięki kampanii przeprowadzonej wśród jej pracowników na konto Szymona (prowadzone przez Fundację „Nadzieja Osób Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych”) wpłynęły środki, które zostały przeznaczone na dwie operacje – jedną w Piekarach Śląskich, drugą w Krakowie – które pozwoliły skutecznie uporać się z problemem ran i infekcji.
Po tym, już bez przeszkód, mógł zająć się dalszą rehabilitacją – i dodatkowo sportem, który stał się jego pasją. – Grupa Kęty poprzez swój gest podarowała mi szansę na drugie życie – mówi.
Zamiłowaniem do aktywności fizycznej zaraził go kolega, również Szymon. A w życiu osoby z niesprawnymi nogami gra ona bardzo ważną rolę. Przede wszystkim pomaga zbudować tężyznę górnej połowy ciała, a zwłaszcza rąk, które napędzają wózek. Dodatkowo pozwala utrzymać prawidłowe krążenie i masę mięśniową w dolnej części ciała, która – nieużywana – zanika bardzo szybko. – Poprawę przynosi tylko wysiłek fizyczny – opisuje Szymon.
Poszukując dla siebie odpowiedniej aktywności trafił na stowarzyszenie VeloActive z Krakowa, które zajmuje się sportem w wy-daniu paraolimpijskim, a głównie kolarstwem ręcznym, czyli tak zwanym handbikem. Polega to na tym, że niepełnosprawni kolarze jeżdżą na trójkołowych, poziomych rowerach w pozycji leżącej, napędzając je rękami.
Szymon złapał bakcyla i bardzo szybko osiągnął poziom, który pozwolił mu wystartować w… maratonach biegowych. W 2016 roku wziął udział dwóch tego typu dużych imprezach – we Wrocławiu i Poznaniu. – Wygląda to tak, że najpierw startujemy my, na rowerach, a kilka chwil po nas ruszają biegacze. Nie wchodzimy sobie w drogę, bowiem kolarze poruszają się z prędkością około trzydziestu, a najlepsi około czterdziestu kilometrów na godzinę. Biegacze przemieszczają się dużo wolniej – wyjaśnia.
Wystartował też w Mistrzostwach Polski w Kolarstwie Szosowym Niepełnosprawnych, które odbywały się między innymi w Andrychowie. Jako kolarz próbował też swoich sił w Biegu Fiata w Bielsku-Białej. Aby odpowiednio się przygotować ostro trenował. Zimą w domu na specjalnym trenażerze, a latem wsiadał na rower i ruszał w teren.
W czasach, w których szukał jeszcze „swojej” dyscypliny spróbował też wakekboardingu, czyli odmiany narciarstwa wodnego uprawianej na siedząco i zaczął robić kurs nurkowy.
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że ostatnio musiał… oddać rower. – Nie był moją własnością. Korzystałem ze sprzętu wypożyczonego z VeloActive. W stowarzyszeniu panuje zasada, że po jakimś czasie trzeba go oddać, aby dać szansę tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kolarstwem – mówi.
Szymon myśli o kupnie własnego roweru. Niestety, jest to duży wydatek, którego samodzielnie nie jest w stanie udźwignąć.
– Podstawowy model to koszt rzędu około siedemnastu tysięcy złotych – dodaje.
Podczas pobytu w jednym ze szpitali poznał swoją przyszłą żonę. Pobrali się w 2010 roku i założyli rodzinę. Jego zarobki wystarczają jednak tylko na bieżące potrzeby, a trzeba myśleć jeszcze o kosztach rehabilitacji, bez której to wszystko co osiągnął – czyli normalne życie – stałoby się niemożliwe.
Kolarstwo jest jednym z jej trzech elementów. Dwa pozostałe to regularne wizyty w siłowni i spotkania z rehabilitantem. Szymon skorzystał też z możliwości, jakie daje tak zwany egzoszkielet. To rodzaj rusztowania, które utrzymuje niepełnosprawnego człowieka w pozycji pionowej, mało tego – pozwala mu się poruszać i przez to wzmacnia mięśnie. Bielszczanin był zachwycony pozytywną reakcją swojego ciała na tego rodzaju „terapię”. Cena jest jednak zaporowa i poprzestał na czterech seansach.
Na szczęście istnieje bardzo prosty, a zarazem skuteczny sposób, aby pomóc bielszczaninowi zebrać pieniądze potrzebne na własny rower i dalszą rehabilitację. Wystarczy mu przekazać jeden procent swojego podatku. Aby to zrobić należy podać dwie informacje wypełniając PIT: w rubryce „numer KRS” wpisać „0000198280”, a w rubryce „cel szczegółowy 1%” doprecyzować: „Szymon Dobrzański”.
Pieniądze można też wpłacać bezpośrednio na numer jego subkonta prowadzonego przez wspomnianą wcześniej fundację: 83 8430 0009 2002 0005 1347 0121, koniecznie z dopiskiem „Dla Szymona Dobrzańskiego”. – Będę bardzo wdzięczny za każdą pomoc – mówi.