Za młodu Marianna Czyszczoń z Łętowni była piękną i odważną kobietą, która nie bała się łamać konwenansów. Choć swym postępowaniem mogła wielu szokować, miała ogromny dar zjednywania sobie ludzi, dzięki któremu była lubianą i cenioną osobą. Nadal cieszy się szacunkiem mieszkańców, wciąż też ich zadziwia. Skończyła już 104 lata, lecz wygląda i czuje się na dużo mniej.
Mariannę Czyszczoń (z domu Radoń) śmiało można by było nazwać feministką, choć ją samą zdumiałoby takie określenie. Jako młoda kobieta śmiało kroczyła przez życie obraną przez siebie drogą, nie dbając o opinię otoczenia. Nie chciała wyjść za mąż nawet wtedy, gdy miała już dwójkę nieślubnych dzieci. Była bardzo urodziwą dziewczyną, ponoć najpiękniejszą w Łętowni, toteż adoratorów nigdy jej nie brakowało. Ilekroć jednak któryś poprosił ją o rękę, stanowczo odmawiała. Miała już 36 lat, gdy w końcu ugięła się przed wolą rodziców i poślubiła wybranego przez nich kandydata, Władysława Czyszczonia.
– Na kolanach ich prosiłam, żeby mnie do tego nie zmuszali, obejmowałam matkę i ojca za nogi. Ale nie dali się ubłagać. Mówili, że w gospodarstwie potrzeba młodego mężczyzny – wspomina Marianna Czyszczoń. Choć nie kochała męża, stworzyła z nim dosyć zgodne stadło, w którym to ona była głową rodziny. – Całkiem zdominowała tatę. Zawsze musiała być górą i mieć w każdej sprawie ostatnie słowo. Rządziła nie tylko w domu, ale nawet w firmie mojego męża. Jeszcze niedawno doglądała pracowników, czy oby na pewno dobrze pracują. Teraz już nie porusza się o własnych siłach, więc nie może do nich zaglądać. Oni jednak chętnie ją odwiedzają, często przychodzą, żeby zamienić z nią kilka słów – mówi Bogumiła Kowalczyk, córka seniorki.
Marianna Czyszczoń urodziła się 17 listopada 1913 roku w Łętowni, gdzie wiodła trudne, pozbawione wszelkich wygód życie. Wciąż jeszcze ze zgrozą wspomina, jak rodzice kazali jej i siostrze spać w chlewie. – Bałyśmy się świni, uciekałyśmy stamtąd – opowiada. Gdy podrosła, poszła na służbę do dworu w Łętowni, a po wybuchu II wojny światowej wyjechała na roboty przymusowe do Niemiec. Bauer (bogaty chłop), u którego pomagała w kuchni, był uczciwym człowiekiem i potrafił docenić dobrych pracowników. – Żadnej krzywdy u niego nie zaznałam. Ale gdy nadeszła Armia Czerwona, zaczęły się straszne rzeczy. Rosjanie byli gorsi od zwierząt, gwałcili każdą napotkaną młodą kobietę – relacjonuje drżącym od emocji głosem. Mariannie udało się uniknąć tego losu, bo przeczekała zagrożenie w bezpiecznym schowku.
W Niemczech uczyła się położnictwa i choć nie zdążyła zdać egzaminu końcowego, nabyte tam umiejętności wykorzystywała po powrocie do kraju jako akuszerka. Odbierała porody w całej Łętowni, a nawet w sąsiednich miejscowościach. Choć wychowywała czworo dzieci i ciężko pracowała w gospodarstwie rolnym, zawsze umiała znaleźć czas na działalność społeczną. Niepospolitej energii nie straciła nawet w podeszłym wieku. Podczas swych setnych urodzin tańczyła ze wszystkimi mężczyznami (!), a było ich na uroczystości niemało. Jeszcze dwa czy trzy miesiące temu prowadziła codzienne kontrole w firmie zięcia i pomagała córce w pracach ogrodowych. Nadal chciałaby we wszystkim uczestniczyć, jednak nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. – Ale to minie. Jest zdrowa, ma silną wolę, dobry apetyt. Jeszcze będzie chodziła – uważa Bogumiła Kowalczyk. Kobieta podkreśla, że jej mama ma zdumiewająco młode, jędrne ciało. Zresztą wystarczy spojrzeć na ręce seniorki, by zauważyć ich nadzwyczajną gładkość. Skóra dłoni starzeje się zwykle najszybciej, a tymczasem u Marianny Czyszczoń wygląda tak, jakby czas zatrzymał się dla niej jakieś 40 lat temu…