Wydarzenia Bielsko-Biała

Wymarzony dom zagraża życiu

To miał być wymarzony dom dla jego rodziny. Powstał jednak bubel, którego naprawa wymagałaby praktycznie… rozebrania całego budynku! Mieszkanie tam zagraża życiu, bo dom może się zawalić lub spłonąć. Budowlaniec z powiatu bielskiego musi oddać pokrzywdzonej rodzinie prawie 350 tysięcy złotych. Jednak dzisiaj jest ona i bez normalnego domu, i bez pieniędzy.

Dokładnie dziesięć lat temu zakończyła się budowa domu Moniki i Grzegorza Szostków. – Marzyliśmy o własnych czterech kątach. Wzięliśmy na to 270-tysięczny kredyt, co gorsza – we frankach szwajcarskich. Na podobny krok zdecydował się mój brat. Zaczęliśmy się budować obok siebie – opowiada Grzegorz Szostek.

Wygrał w sądzie

Mężczyznę w 2006 roku skusiła oferta doświadczonej firmy z gminy Wilamowice, budującej drewniane domy o konstrukcji szkieletowej. Za 120-metrowy parterowy dom, z poddaszem użytkowym, zapłacił 279 tysięcy złotych. Mijały lata, a dom zaczął się sypać. Choć pierwsze usterki pojawiały się już w trakcie budowy. Mieszkaniec postanowił więc pociągnąć wykonawcę do odpowiedzialności. – Musiałem „zainwestować” w to ponad 40 tysięcy złotych. Sama ekspertyza kosztowała 3,6 tysiąca złotych, a trzeba było jeszcze opłacić prawników i koszty postępowań sądowych – wspomina.

Dopiął swego 10 maja 2017 roku, gdy przed Sądem Apelacyjnym w Katowicach zapadł prawomocny wyrok. Budowlaniec, zgodnie z wyrokiem, ma oddać małżeństwu prawie 350 tysięcy złotych. Mimo że na rynku działał od czterdziestu lat i – jak sam mówi – wybudował setki domów, to żadnych pieniędzy ani majątku… nie ma! Firmę zlikwidował i taką działalność prowadzi teraz jego była żona. On co najwyżej służy radą. Jak sam wyjaśnia, komornik ściąga z jego emerytury około czterystu złotych miesięcznie. Pokrzywdzony jednak twierdzi, że otrzymuje tylko grosze. Dlatego zwrócił się do sądu, by ten odszukał majątek, dzięki któremu będzie można wykonać wyrok.

Nowa ruina

W głowie się nie mieści, jaką fuszerką okazał się dom kupiony przez rodzinę Szostków. Dość powiedzieć, że sąd uznał, iż nie ma sensu go naprawiać, tylko trzeba postawić nowy! I to nie tylko ze względów bezpieczeństwa. – Z opinią biegłego sądowego z zakresu budownictwa, podzielając ją w całości, sąd ustalił, że z ekonomicznego punktu widzenia najlepszym sposobem usunięcia nieprawidłowości jest rozbiórka całego obiektu oraz wykonanie go od nowa w sposób poprawny, z materiałów posiadających stosowne atesty i certyfikaty – oceniono.

Według sądu, roboty prowadzono niezgodnie z zasadami wiedzy technicznej i przepisami techniczno-budowlanymi. Więźba dachowa, belki balkonowe oraz fundamenty nie spełniają warunków stanów granicznych nośności, wobec czego naruszone jest bezpieczeństwo konstrukcji oraz użytkowanie budynku. Zauważono wadliwie przyjęte warstwy stropu nad gruntem i innych warstw ocieplenia, co powoduje, że budynek nie jest oszczędny pod względem energetycznym. Projekt budowlany miał takie braki, że nie spełniał podstawowych wymogów nawet w kwestii opisu i rysunku technicznego. Jednak i tak roboty budowlane były wykonywane niezgodnie z jego założeniami w kwestii układu konstrukcyjnego. Wadliwe wykonanie pali fundamentowych, belek balkonowych i więźby dachowej naruszało bezpieczeństwo konstrukcji i użytkowania domu. Wadliwy montaż instalacji kominkowej niósł ryzyko wystąpienia pożaru. Z kolei zaniechanie montażu wentylacji doprowadziło do pogorszenia warunków higienicznych i zdrowotnych. Elementy drewniane domu były wadliwej jakości i nieznanego pochodzenia i pełne niebezpiecznych pęknięć. Wykonawca wprowadził do obrotu materiały budowlane, które nie miały certyfikatów, aprobat i atestów, co także narusza prawo budowlane. Sama konstrukcja została wykonana niezgodnie z projektem, co świadczy o niedopełnieniu obowiązków przez kierownika budowy, który na dodatek zatajał nieprawidłowości i bez zastrzeżeń odbierał kolejne etapy inwestycji. Norm nie spełniały nawet drewniane schody. Wadliwy montaż przykrycia dachu i montaż okien naraziły dom na oddziaływanie wilgoci. „Wykonawca w wyniku prowadzenia robót budowlanych w sposób wadliwy, zaniechania odpowiedniego poziomu kontroli i dokumentacji istotnych parametrów drewnianych elementów konstrukcyjnych, zastosowania wyrobów budowlanych o nieznanych parametrach, doprowadził do powstania licznych uszkodzeń naruszających zarówno trwałość, jak i estetykę budynku” – uznała Temida. – Dom jest do 26 czerwca tego roku na gwarancji, która… niczego nie gwarantuje” – dodaje pokrzywdzony.

Jeden jedyny bubel?

Budowlaniec dzisiaj żałuje, że nie przyłożył się odpowiednio do przegranego procesu. Wskazuje, że projekt budowlany był modyfikowany według poleceń inwestora. Sam winny się nie czuje. Palcem wskazuje na projektanta i kierownika budowy, który nie dostał nawet wezwania do sądu. Irytuje się, że zamówione przez niego ekspertyzy nie wskazywały na takie uchybienia, jak to wynikało z ekspertyzy biegłego sądowego.

Były właściciel znanej firmy budowlanej utrzymuje, że ta zawsze stawiała domy z wykorzystaniem certyfikowanych materiałów. Że żaden z setek kupców nigdy się nie skarżył na jakość wykonania. Zapewnia, że firma nie potrzebowała reklamy, bo działała dzięki poleceniom zadowolonych klientów, a obecnie ma zamówienia na dwa lata do przodu.

Misja ostrzegawcza

Grzegorz Szostek za cel obrał sobie teraz ostrzeganie obecnych, a nawet przyszłych klientów firmy z gminy Wilamowice. Kursuje głównie po inwestycjach w Bielsku-Białej i całym powiecie bielskim, ale także w sąsiednich – żywieckim, bielskim czy wadowickim. – Opowiadam tym ludziom o tym, co mnie spotkało. Że do budowy mojego domu użyto najgorszych materiałów nieznanego pochodzenia, że powstał niezgodnie z projektem i nadaje się tylko do rozbiórki. Że wszystkie moje życiowe plany przez to się dosłownie zawaliły. Zwracam się często do młodych ludzi, którzy zakładają rodziny i na wymarzony dom biorą gigantyczne kredyty – tłumaczy mężczyzna.

Budowlaniec uważa, że jego były klient wykonuje krecią robotę i robi ogromny wstyd firmie. Jednocześnie się cieszy, bo wskazuje, że nikt więcej nie zaczął się skarżyć na jakość usług, a niezadowolony klient jest rzekomo przeganiany. Były właściciel firmy stwierdza, że jest oczerniany, więc musiał zareagować. Grzegorz Szostek otrzymał już pismo wzywające go do zaprzestania naruszania dóbr osobistych. Budowlaniec zapowiada, że pozwie też swojego byłego pracownika i jednocześnie sąsiada, który – jego zdaniem – udostępnił mu dane osobowe klientów.

– Ja tylko walczę o sprawiedliwość. Klienci powinni wiedzieć, co im grozi. A ja powinienem dostać pieniądze, które zostały mi zasądzone – puentuje Grzegorz Szostek.

 

google_news