Wydarzenia Cieszyn

Wyrok do ramki? Rodzice walczą o Grzegorza

Fot. Dorota Krehut-Raszyk

Od 11 lat ich życie to nieustanna walka. Najpierw z samym sobą, by nie tracić nadziei i wiary w to, że syn, brutalnie pobity, przeżyje pierwsze doby po operacji. Potem, po jego powrocie do domu, na noszach, sparaliżowanego, o to, by mógł stanąć na nogi. A w międzyczasie batalia w sądach o sprawiedliwość. Róża i Henryk Omorczykowie z Górek Wielkich nie poddają się, by zapewnić lepszy los swojemu niepełnosprawnemu synowi, Grzegorzowi. Ale sił mają coraz mniej…

– Co się stanie, gdy nas zabraknie? Odpowiedź na to pytanie spędza mi sen z powiek – przyznaje Róża Omorczyk. Kolejny raz w ciągu ostatnich lat spotykamy się w domu w Górkach Wielkich, by pokazać naszym Czytelnikom, z jakimi problemami mierzy się rodzina młodego mężczyzny, którego życie w ciągu kilku minut zostało roztrzaskane. Dosłownie. Grzegorz otarł się o śmierć. Była bardzo blisko. To cud, że w ogóle żyje. Każdego roku w noc sylwestrową jego bliscy powracają wspomnieniami do dramatu, który rozegrał się 1 stycznia 2010 roku. Dla wszystkich to wciąż trauma. Czas nie uleczył ran. Jak wyglądałoby życie 34-letniego dziś mężczyzny, gdyby nie stanął na drodze krzepkiemu młodzianowi z Brennej, który pięściami wysłał go prosto na szpitalny OIOM?

– Pewnie Grześ prowadziłby całkiem normalne życie. Pracował, założył rodzinę, doczekał się potomstwa, a my mielibyśmy kolejne wnuki, które tak uwielbiamy. Mielibyśmy też dla nich czas, którego dziś brakuje, bo sami na powrót mamy dziecko w domu. Grzegorz jest całkowicie uzależniony od naszej pomocy. Wokół niego toczy się życie całej rodziny. Normalność stała się nieosiągalna. Normalnością dla Grzegorza jest dziś wózek i łóżko, do których jest przykuty – stwierdza smutno pani Róża. Wraz z mężem są już po sześćdziesiątce. Chorobami, z jakimi się borykają, mogliby obdzielić kilka innych osób. Ale na przekór wszystkiemu codziennie znajdują siły, by wstać z łóżka, a potem pomóc Grzegorzowi zrobić to samo. Nakarmić go, przebrać, rehabilitować, leczyć. Podnosić z dołka, w który coraz częściej wpada. Dać motywację do niepatrzenia tylko i wyłącznie w sufit. I wspierać siebie nawzajem. – Na dobre i na złe. W dostatku i w biedzie. W zdrowiu i w chorobie. Tak sobie kiedyś ślubowaliśmy i słowa dotrzymujemy. Innej opcji nie ma – zapewnia Henryk Omorczyk.

Grzegorz stał się dwa razy ofiarą. Najpierw pobicia, a teraz systemu prawnego, który sprawia, że tacy ludzie jak on są zapomniani i bezradni, a tego typu wyroki pozostają tylko na papierze i co najwyżej można je oprawić i powiesić na ścianie… Grzegorz sam o siebie nie zawalczy. Póki żyjemy, będziemy to robić za niego.

Grzegorz miał 24 lata, gdy w sylwestrową noc, na przełomie roku 2009 i 2010, wybrał się na imprezę do koleżanki w Brennej. Po północy zahaczył o centrum miejscowości. W amfiteatrze i okolicznych lokalach zabawa trwała na całego. Była jego ostatnią. Znalazł się bowiem w złym miejscu i w złym czasie. Sprzeczka z 18-letnim mieszkańcem Brennej, który nie chciał wpuścić go na dyskotekę, zakończyła się bójką. Grzegorz nie miał żadnych szans… Około 3.30 był już w karetce pędzącej do szpitala.

– Przejeżdżała pod naszymi oknami. Słyszałam ją, ale nie przyszło mi do głowy, że wiozą Grzesia. Pomyślałam, że może komuś petardy poparzyły ręce, a to walczyło o życie moje dziecko. Kiedy tuż przed południem zobaczyłam w drzwiach policję, nogi się pode mną ugięły. Powiedzieli nam, że mamy natychmiast jechać do szpitala. Że Grzegorz jest po operacji mózgu i może umrzeć. Od lekarzy dowiedzieliśmy się, że nasz syn trafił tam w skrajnie ciężkim stanie, głęboko nieprzytomny. Jego mózg był zmasakrowany. Poobijany z każdej strony. Przemieszczał się w czaszce jak w puszce. To był dla nas szok – wspomina Róża Omorczyk. Grzegorz w szpitalach przebywał przez dwa i pół miesiąca, a potem przewieziono go do domu.

Napastnik szybko znalazł się w rękach policji. Przyznał się do winy. W maju 2010 roku został oskarżony o to, że „poprzez kopnięcie w klatkę piersiową, przyciśnięcie kolanami tułowia i uderzanie otwartymi rękami, a następnie wielokrotne ciosy pięściami po twarzy i całej głowie, spowodował ciężkie obrażenia ciała i długotrwałą chorobę, realnie zagrażającą życiu”. Sąd wymierzył 18-latkowi karę 4 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności. Zasądził ponadto od oskarżonego na rzecz pokrzywdzonego nawiązkę w kwocie 50 tys. zł jako zadośćuczynienie za ciężki uszczerbek na zdrowiu.

– Zapytałam go kiedyś, po co bił Grzegorza po głowie? Dlaczego nie przestał, kiedy ten był już nieprzytomny? Choćby połamał mu wtedy obie nogi, bylibyśmy dziś w zupełnie innej sytuacji. A tymczasem ta głowa tak mocno ucierpiała, że niewiele da się zrobić. Grzegorz wymaga pomocy przy najdrobniejszej czynności dnia codziennego. Jest niezdolny do samodzielnej egzystencji. Nieustannie musi ktoś przy nim być. Tymczasem osobie, która spowodowała, że stał się inwalidą, skrócono wyrok za dobre sprawowanie. Po trzech latach wyszedł z więzienia na wolność, a nasz syn praktycznie dostał dożywocie. Nigdzie sam nie zajdzie, nic nie przygotuje, nie zje, nie ubierze się. Nawet sam nie usiądzie na wózek. Nie potrafi mówić – mówi Róża Omorczyk.

Grzegorzowi potrzebna jest systematyczna rehabilitacja, by jego stan się nie pogorszył i nie było powikłań wynikających z unieruchomienia. By jego opiekunom było po prostu lżej. By nie utracił tego, co do tej pory wyszarpał chorobie. Możliwości siadania, wstawania, połykania… A to są ogromne koszty, na które rodziny pobitego mężczyzny nie stać.

– Żadne pieniądze, nawet największe, zdrowia Grzegorzowi już nie wrócą, ale pozwolą mu na lepsze życie. Dlatego kilka lat temu wniosłam pozew do sądu przeciwko sprawcy o rentę dla syna. Sąd ją przyznał w 2018 roku. Zgodnie z wyrokiem, sprawca pobicia Grzegorza musi mu płacić 3727 zł miesięcznie. Tych pieniędzy na oczy nie widzieliśmy. Mężczyzna nie respektuje sądowego wyroku. Z tego, co wiemy, unika pracy, twierdząc, że jest chory, a komornik nie ma z czego ściągnąć należnej Grzegorzowi renty. Zamiast zasądzonych 3727 zł, nasz syn każdego miesiąca otrzymuje ich marną część. To zdecydowanie nie są kwoty, które mogą zaspokoić jego potrzeby. Można więc powiedzieć, że Grzegorz stał się dwa razy ofiarą. Najpierw pobicia, a teraz systemu prawnego, który sprawia, że tacy ludzie jak on są zapomniani i bezradni, a tego typu wyroki pozostają tylko na papierze i co najwyżej można je oprawić i powiesić na ścianie… Grzegorz sam o siebie nie zawalczy. Póki żyjemy, będziemy to robić za niego – przekonuje Róża Omorczyk. Dodaje, że tak naprawdę ich niepełnosprawny syn może najbardziej liczyć na obcych ludzi dobrej woli, którzy dzielą się z nim co roku 1 procentem swojego podatku. Rodzina jest bardzo wdzięczna za każdą złotówkę wsparcia.

Fot. Dorota Krehut-Raszyk

– Tak jak wszystkim, również i nam koronawirus pokrzyżował życie, które i tak było już dość skomplikowane. Grzegorz ma ograniczone leczenie, rehabilitację, nie mógł wyjechać na turnus. Ma problemy z oddychaniem. Popada w apatię. Nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się w jego głowie i co czeka nas w przyszłości… – dodaje Róża Omorczyk.

google_news