Wydarzenia Cieszyn

Z koroną na głowie i “Kolosem” w dłoni

Fot. Z archiwum A. Dziadek

Najprawdopodobniej jest jedyną osobą na świecie, która po przejściu pieszo niemal 13 tysięcy kilometrów w nagrodę postanawia przejść kolejne trzy tysiące… Agnieszki Dziadek, cieszyńskiej podróżniczki, nie była w stanie zatrzymać nawet epidemia! Latem uciekła promem do surowej Szwecji, którą przeszła wzdłuż po wytyczonym przez siebie szlaku.

Szwecja miała być wisienką na torcie. Nagrodą za niezwykły sukces jakim było ubiegłoroczne zakończenie projektu „Triple Crown of Hiking”, czyli przejścia trzech głównych szlaków długodystansowych w Stanach Zjednoczonych.
Pierwotnie Agnieszka Dziadek planowała znaleźć się u naszych północnych sąsiadów już w marcu i na nartach przejść słynny szlak Kungsleden. 15 marca, dzień przed zaplanowaną podróżą, odwołano jednak wszystkie loty pasażerskie. – Nie mogłam tego odżałować i gdy okazało się, że Szwecja wcale nie wprowadza lockdownu ani nie zamyka granicy, a promy wciąż kursują postanowiłam, że to właśnie tam spędzę lato i przejdę ten kraj w całości, wzdłuż. Zawsze podobała mi się Szwecja, spokój, natura, mili ludzie. W liceum zaczęłam uczyć się trochę szwedzkiego, a w czasie wiosennego lockdownu zapisałam się na kurs online. Wszystko jakoś tak samo się układało i kiedy pewnego majowego wieczoru spojrzałam na mapę Skandynawii, która wisi koło mojego łóżka postanowiłam, że tam się właśnie udam. Chciałam w tym roku zrobić coś dla przyjemności, jako nagrodę za wysiłek zdobycia Potrójnej Korony, a przejście Szwecji wydało mi się właśnie szalenie przyjemną rzeczą – opowiada.

Fot. Z archiwum A. Dziadek

W Szwecji nie ma jednego szlaku, który prowadziłby przez cały kraj. Trzeba było samodzielnie wytyczyć trasę i połączyć istniejące krótsze szlaki. W ten sposób cieszyńska podróżniczka przeszła od wysuniętego najdalej na południe Smygehuk aż po Treriksröset na północy. Trzy tysiące kilometrów pokonała w zaledwie 90 dni z dziennym dystansem prawie 34 kilometrów. Przechodziła przez tereny rolnicze i lasy bukowe na południu, Góry Skandynawskie wzdłuż granicy z Norwegią aż po chłodne, arktyczne klimaty na północy. W oczy rzucały jej się szczególnie ogromne stada reniferów, które latem chronią się przed komarami na płatach śniegu oraz wielka ilość bagien, w których często musiała brodzić. – Na popularnych szlakach turystycznych kładzie się na bagnach drewniane kładki, po których można przejść suchą nogą, ale przez większą część czasu musiałam brodzić w bagnie. Jeśli było zimno, zakładałam wodoodporne skarpetki, ale czasem i tak doprowadzało mnie to do szału – wspomina.

Fot. Z archiwum A. Dziadek

Tak jak i we wcześniejszych wyprawach, ważny był bagaż i jego waga. Szwedzkie wioski są nieduże i nie w każdej jest sklep, więc liczyło się odpowiednie przygotowanie zapasów, które czasem musiały wystarczyć nawet na sześć dni marszu! Plecak ze sprzętem i wyposażeniem ważył zaledwie 6,5 kg, ale po uzupełnieniu zapasów jego waga dochodziła nawet do 16 kilogramów. Pod względem pakowania u królowej szlaków dystansowych niewiele się zmienia – wciąż pokonuje tysiące kilometrów w… butach do biegania i wciąż dokładnie liczy i sprawdza każdy gram bagażu w plecaku. Tak jak na szlaku w Nowej Zelandii, tak w Szwecji towarzyszyła jej również szczoteczka z… obciętym trzonkiem. – To co prawda już inny egzemplarz, ale udało mi się znaleźć jeszcze lżejszą, a tata odpiłował ile się dało – śmieje się Agnieszka Dziadek.
Jak wspomina, z całej wyprawy zaskoczyła ją jedynie pogoda. Czerwiec był upalny i przez trzy tygodnie było stale powyżej 30 stopni. Nie tego spodziewa się wędrujący po dzikich rejonach Szwecji. – Ale dzięki upałom woda w krystalicznie czystych jeziorach była ciepła i często chodziłam się kąpać. Potem z kolei cały lipiec był zimny i deszczowy, padał nawet śnieg. Tego akurat się spodziewałam, ale nie było to miłe! Najmilszy wieczór ze wszystkich to chyba ten, kiedy na noc udało mi się schronić na stacji kolejowej. Zeszłam z gór przemarznięta, lało, a tu zupełne pusty lokal, ogrzewany, z łazienką, ciepłą wodą, gniazdkami elektrycznymi. Rozłożyłam materac na podłodze i czułam się jak w 5-gwiazdkowym hotelu – dodaje.

Fot. Z archiwum A. Dziadek

Tak jak i w swoich poprzednich wyprawach, również tym razem marzyła o spotkaniu z dziką zwierzyną w jej naturalnym środowisku – miała nadzieję zobaczyć rosomaka czy niedźwiedzia brunatnego. Niestety nie udało się, ale za to spotkała kilka łosi, stada reniferów, piękne różnobarwne motyle i… hordy komarów! Szczególnie dokuczały na bagnach w Laponii, gdzie musiała nosić na twarzy specjalną moskitierę i – pomimo ciepłej pogody – długie spodnie i kurtkę. Do tego gzy, natarczywe muchy i meszki. Wszystko chętnie kąsało, zostawiało czerwone i swędzące plamy. Na szczęście omijały ją wszelkie choroby i wypadki.
Mimo że wędrowała po odludnych zakątkach spotkała sporo ludzi, którzy – wbrew obiegowej opinii o chłodnych Szwedach – byli bardzo mili i otwarci. – Panuje pogląd jakoby wszyscy Skandynawowie zachowywali się z rezerwą – nawet nie trzeba narzucać im dystansu społecznego, bo jeden do drugiego i tak nie będzie się zbliżał. Jest taki „pandemiczny” dowcip, dwa obrazki. Na pierwszym przystanek autobusowy przed pandemią: wszyscy w odległości 5 m od siebie. Na drugim przystanek w czasie pandemii: wszyscy w odległości 2 m od siebie. I napis w chmurce: dlaczego każą nam stać tak blisko siebie?! Jest w tym trochę prawdy. Szwedzi nie całują się ani nie obejmują na powitanie, ale to nie znaczy, że nie są mili. Wręcz przeciwnie, uprzejmość to ich cecha narodowa. Wszyscy są wobec siebie życzliwi, wszyscy równo traktowani, to jest fundament szwedzkiego społeczeństwa – opowiada cieszyńska podróżniczka. W Szwecji panuje również zasada wolnego dostępu do natury. Każdy może wędrować gdzie chce i rozbić namiot na jedną noc gdziekolwiek, nawet na prywatnym terenie. Wolno zbierać grzyby, jagody, rozpalać ogniska, urządzać biwaki. Szwedzi są również bardzo otwarci, więc cieszynaniance zdarzało się korzystać z ich gościnności. Nocowała zarówno pod dachem Saamów, rdzennych mieszkańców Laponii, u rodowitych Szwedów jak i… Polaków! Jak mówi, widok przemoczonej turystki kruszy nawet najtwardsze serca. – Pewnego wieczoru przydarzyła mi się zabawna historia. Wędrowałam przez wieś o zmroku, poszukując miejsca na biwak. Zanosiło się na deszcz. Nagle z czyjegoś ogrodu wybiegł mały pies i zaczął na mnie szczekać. Szwedzkie psy są bardzo dobrze wychowane i szczekanie nie jest mile widziane, więc właściciel zaczął przepraszać. A wtedy z domu wyszła jego żona i zawołała „zabierz psa do domu!” – po polsku. Musiałam się oczywiście przywitać, a zaraz potem zostałam zaproszona na noc i obfitą kolację! Bardzo mili ludzie – wspomina.

Fot. Z archiwum A. Dziadek

Wyprawę zakończyła po 90 dniach na północnym skraju Szwecji i trójstyku granic z Norwegią i Finlandią. Przejście do Finlandii wiązało się z kwarantanną, wybrała więc Norwegię i słynne Lofoty, czyli góry wynurzające się z oceanu. Po powrocie do Polski czekała na nią kolejna nagroda – została laureatką „Kolosa”, czyli prestiżowej nagrody przyznawanej polskim podróżnikom. Nie miała sobie równych w kategorii „Wyczyn roku”, a nagrodę otrzymała za ukończenie trzyletniego projektu przejścia najsłynniejszych amerykańskich szlaków długodystansowych – Pacific Crest Trail, Appalachian Trail oraz Continental Divide Trail – i zdobycie tym samym „potrójnej korony”: The Triple Crown of Hiking. Nagroda została przyznana nie tylko za sam wyczyn, ale też za styl, w jakim go dokonała. – Wiele wysiłku włożyłam w to, żeby moje wyprawy były czyste stylowo. Dałam z siebie wszystko i zdobyłam Koronę bez „dopingu”, w sposób kompletny i bez wspomagania środkami przeciwbólowymi i innymi substancjami. Kolos za Wyczyn Roku to wspaniała nagroda, bardzo się ucieszyłam i odebrałam statuetkę ze wzruszeniem. Wszystkim uczestnikom bardzo brakowało publiczności na sali, ale nie było wyjścia. Świętowaliśmy później we własnym gronie – wspomina Agnieszka Dziadek.

Fot. Z archiwum A. Dziadek

Ogromne doświadczenie, wiedzę i umiejętności cieszyńskiej mistrzyni doceniają również producenci odzieży czy sprzętu do wypraw długodystansowych. Jest dla nich idealnym testerem, ponieważ nie tylko sprawdzi sprzęt w ekstremalnie trudnych warunkach, ale i będzie wobec każdej rzeczy bardzo wymagająca. Zawsze znajdzie coś, co można ulepszyć. Zazwyczaj najpierw dostaje prototyp, np. plecaka, a potem przesyła swoje uwagi i zdjęcia. Czasem wymaga zmiany rozmiaru, innym razem uznaje materiał za nieodpowiedni. Gotowy projekt testuje po raz kolejny i kiedy wszystko jest w porządku, dana rzecz trafia do sprzedaży.

Wszystkie swoje wyprawy Agnieszka Dziadek opisuje na blogu: http://acrossthewilderness.blogspot.com/. Warto zajrzeć, by zachwycić się pięknymi zdjęciami i wciągnąć w opowieści prosto ze szlaku.

google_news
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Chop z wonsem
Chop z wonsem
3 lat temu

Mamy socjalistyczny rząd, PRL bis to i ludzie do Szwecji uciekają…

Arek
Arek
3 lat temu

Jestem zdziwiony, że środki przeciw bólowe mogą być traktowane jako doping w przeciwieństwie do stosowania tlenu w himalaizmie, który dopingiem jest.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Jak to świadoma podróżniczka mogła uciec promem do Szwecji, to nie czasy komuny? Zastanawia jak Szwedzi wychowują swoje psy, że nie szczekają. Podróżniczka zapewne liczyła też, że spotka wychowanego też niedźwiedzia brunatnego. Taki niezwykły wyczyn samej, zupełnie samej może tak połączyć z charytatywnością?

Oset
Oset
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Nie idzie sama ,przed nią idzie aparat foto

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Oset

No tak, to jest idealny partner co to robi zdjęcia z każdej pozycji. Ja bym się bała tak sama wilków mimo aparatu, nie tylko niedźwiedzia brunatnego. Za bohaterstwo należy się nie tylko “kolos”.

Oset
Oset
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Ten kolos to zapewne instrument wielozadaniowy 😉