Dziś mija okrągła 30. rocznica największej tragedii w historii polskiego himalaizmu. W masywie Mount Everestu zginęła w lawinie piątka wybitnych polskich wspinaczy. Był wśród nich bielszczanin Eugeniusz Chrobak człowiek legenda, wybitny taternik i himalaista, instruktor wspinaczki, wychowawca wielu polskich zdobywców najwyższych gór.
Urodzinowy prezent
Zanim dosięgła go śmierć, wraz Andrzejem Marciniakiem udało mu się zdobyć trudną i wymagającą drogą Mount Everest, najwyższą górę świata. Był to dla niego swego rodzaju prezent urodzinowy. 1 czerwca „Gienek” – jak powszechnie nazywano w środowisku wspinaczkowym Eugeniusza Chrobaka – miał obchodzić wraz z członkami wyprawy swoje 50 urodziny. Nie dane mu było jednak dożyć tego dnia. Ogromny sukces – jak to często bywa w świecie himalajskich wypraw – przyćmiła jeszcze większa tragedia.
Czas powoli zaciera pamięć o tamtych smutnych wydarzeniach, jak i o ludziach, których stały się udziałem. Tymczasem wtedy żył nimi dosłownie cały kraj. Choć były to czasy, gdy nie było jeszcze internetu i telefonów satelitarnych, to i tak przebieg akcji ratunkowej śledziły miliony Polaków. Był to bowiem okres największych triumfów polskich himalaistów uważanych podówczas za bohaterów narodowych. Takie nazwiska jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz czy Krzysztof Wielicki znał każdy mieszkaniec kraju nad Wisłą. W gronie tym jednym tchem wymieniane było także nazwisko Eugeniusza Chrobaka.
Kierowana przez „Gienka” wyprawa dotarła pod Mount Everest pod koniec marca 1989 roku. Jej celem było zdobycie szczytu zachodnią granią, tak zwaną drogą jugosłowiańską.
Początkowy odcinek wspinaczki prowadził na przełęcz Lho La zachodnimi zboczami góry Khumbutse (6636 m n.p.m.). To właśnie w tym miejscu miało dojść dwa miesiące później do tragedii.
Załamanie pogody
Początkowo wspinacze dość sprawnie realizowali swój plan. Mozolnie pięli się w górę zakładając kolejne obozy w drodze na szczyt. Problemy zaczęły się wraz z załamaniem pogody. To sprawiło, że do ataku szczytowego wyruszyła 24 maja tylko dwójka himalaistów – Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak. O 1.00 w nocy wyszli z założonego na wysokości 8000 m n.p.m. obozu V i ruszyli w górę. Po trudnej i wyczerpującej wspinaczce dotarli na „dach świata” około 20.00. Do obozu V wrócili około 3.00 nad ranem dnia następnego. Po krótkim wypoczynku zaczęli schodzić w dół. Pogoda była coraz gorsza. Dlatego na odwrót zdecydowało się także dwóch innych członków wyprawy – Mirosław Dąsal „Falko” oraz Mirosław Gardzielewski – szykujących się do wejścia na szczyt w niżej położonych obozach. W efekcie 26 maja na przełęczy Lho La – gdzie wyprawa założyła obóz I – znalazła się cała czwórka wspinaczy oraz dwaj inni himalaiści – Andrzej Heinrich „Zyga” i Wacław Otręba – którzy podeszli w górę, aby pomóc kolegom w zejściu.
Tego dnia na przełęczy panowały bardzo złe warunki atmosferyczne. Był to pierwszy dzień poważnego załamania pogody. Padał bardzo gęsty śnieg, zwiastujący nadejście w Himalaje monsunu. Na dodatek wiał silny wiatr, a widoczność prawie do zera ograniczała mgła. Warunki się nie poprawiły także rankiem dnia następnego. Z godziny na godzinę było coraz gorzej i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Dlatego choć zagrożenie lawinowe było ogromne, wspinacze zdecydowali się schodzić. Był jednak problem. Aby dostać się na grań Khumbutse – dopiero stamtąd mogli pójść w dół do bazy u podnóża Everestu – cała szóstka musiała najpierw wspiąć się nieco w górę w bardzo niebezpiecznym w takich warunkach terenie. Ich droga początkowo wiodła bowiem przez rozległe pola śnieżne a później stromym zaśnieżonym kuluarem.
Zbocze runęło
Połączeni z liną poręczową za pomocą przyrządów asekuracyjnych, zmęczeni trwającą już kilka dni akcją górską himalaiści powoli pięli się nim w górę, aż nagle…
Z relacji Andrzeja Marciniaka wynika, że w chwili, gdy do grani pozostało im już nie więcej niż 50 metrów, całe śnieżne zbocze na którym się znajdowali runęło w dół, porywając całą szóstkę. Lina poręczowa porwała się jak sznurowadło, rozrzucając wspinaczy po całym lawinisku. Piątkę z nich masy śniegu zabrały kilkaset metrów w dół, w pobliże przełęczy. Trzej – Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski oraz Wacław Otręba – zginęli najprawdopodobniej w chwili tragedii. Nie dawali już bowiem oznak życia, gdy dotarł do nich najmniej poturbowany Andrzej Marciniak. Po niedługim czasie zmarł także Andrzej Heinrich. Gdy został odnaleziony, był częściowo przysypany śniegiem i przytomny. Potwornie wył z bólu uskarżając się ból pleców, co mogło świadczyć, że doznał poważnego urazu kręgosłupa. Chrobak – wspominał Marciniak – był ranny, lecz przytomny. Znajdował się jednak w tak wielkim szoku, że nie zdawał sobie nawet sprawy z tego co się wydarzyło. Obaj wspinacze zwlekli się z lawiniska w nieco bezpieczniejsze miejsce. Udało im się, dzięki odnalezionej pod śniegiem radiostacji, nawiązać kontakt z kolegami znajdującymi się w bazie u podnóża góry i powiadomić ich o tym co się wydarzyło.
gdy do grani pozostało im już nie więcej niż 50 metrów, całe śnieżne zbocze na którym się znajdowali runęło w dół, porywając całą szóstkę.
Pogoda panująca w górach uniemożliwiała w tym czasie podjęcie jakiejkolwiek akcji ratunkowej. Dwójka ocalonych była więc zdana wyłącznie na siebie. Z uwagi na ograniczoną widoczność nie byli w stanie odnaleźć drogi do namiotów znajdującego się gdzieś na przełęczy obozu I. Obaj wspinacze musieli więc spędzić noc na zboczu góry i poczekać do rana na ewentualną poprawę pogody. „Gienek” rana jednak nie doczekał. Zmarł – najprawdopodobniej na skutek odmrożeń i urazów odniesionych w lawinie – w nocy z 27 na 28 maja 1989 roku. Jego towarzyszowi udało się odnaleźć w lawinisku trochę utraconego wcześniej sprzętu biwakowego i jakoś dotrzeć do obozu I. Tam samotnie spędził 5 dni i nocy. W końcu, gdy śnieg przestał padać, postanowił spróbować zejść w dół o własnych siłach. Na szczęście dotarli do niego koledzy z bazy, którym udało się zorganizować akcję ratunkową. Było to wyjątkowo trudne, niebezpieczne i brawurowe przedsięwzięcie. Pomoc przyszła w ostatniej chwili. Poturbowany, wycieńczony, cierpiący na ślepotę śnieżną (zgubił gdzieś w lawinie okulary lodowcowe) Marciniak najpewniej nie byłby w stanie sam dotrzeć w takich warunkach do bazy.
Jesienią 1989 roku na miejscu tragedii pojawiła się specjalnie zorganizowana w tym celu polska wyprawa alpinistyczna, której członkowie przybyli w Himalaje, aby spełnić ostatnią posługę swoim nieżyjącym już kolegom. Za ich spokój została odprawiona na przełęczy Lho La msza żałobna.
Eugeniusz Chrobak urodził się w Bielsku w 1939 roku. Z zawodu był inżynierem chemikiem, lecz jego największa pasją i życiowym celem były góry. Najpierw Beskidy, gdzie się urodził i które poznał jako turysta. Później wyruszył w góry wysokie. Jako alpinista osiągnął wiele sportowych sukcesów. Między innymi w 1962 roku zasłynął jako zdobywca filara Kazalnicy w Tatrach, co uznano wtedy za ówczesne największe taternickie osiągnięcie. W ciągu swojej kariery zdobył jeszcze wiele trudnych i niedostępnych tatrzańskich ścian i wierchów. Brał udział w wyprawach w góry całego świata, odnosząc również i tam spektakularne sukcesy. W Himalaje wyjeżdżał kilkakrotnie. Nie zawsze wracał z tych wypraw na tarczy, bo czasami do osiągnięcia sukcesu brakowało dosłownie kilku metrów. Tak było na przykład na owianym złą sławą drugim szczycie Ziemi – K2 w Karakorum, gdzie do zdobycia wierzchołka trudną, nową drogą zabrakło mu dosłownie 200 metrów. Jego nazwisko na trwałe wpisało się jednak w historię polskiego i światowego himalaizmu. Do jego największych himalajskich sukcesów zaliczyć należy zdobycie Kanczendzongi Południowej (8476) oraz Everestu. Był także autorem licznych artykułów i filmów o wspinaczce i górach. W 2006 roku ukazała się książka „Oddychać górami” będąca zbiorem jego reportaży i wspomnień z gór.
Świętay artykuł. Szacunek za pamięć i warsztat dziennikarski.
Cześć jego pamięci !!! oraz pozostałych którzy tam zginęli