Wędrujący po górskich szlakach rzadko zastanawiają się jak dużo żmudnej, choć niekiedy obfitującej w przygody, pracy wkładają znakarze, którzy troszczą się, by turyści nie błądzili. W powiecie suskim ich pracami kieruje budzowianin Andrzej Danel, który nie jest jednak rodowitym mieszkańcem powiatu.
Pochodzący z Pewli Wielkiej Andrzej Danel miłośnikiem pieszych wycieczek został jeszcze jako dziecko. Już w szkole podstawowej brał udział w rajdach górskich organizowanych przez żywiecki oddział Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. – Pamiętam, że zawsze były to tematyczne wycieczki. Organizowano po jednej wiosną, latem i jesienią. Z każdej szkoły nauczyciele zabierali po około 10 uczniów – wspomina. Dodaje, że w latach 90-tych minionego wieku dzieci i młodzież nie miały tylu atrakcji, co obecnie, więc udział w rajdzie był dużą odskocznią od codzienności. Andrzej Danel pamięta, że na pewno brał udział w Rajdzie Historycznym do Lanckorony, a także Rajdzie do źródeł Wisły. – Rajdy wciągały także dlatego, że były okazją do nawiązywania znajomości z uczniami z innych szkół – mówi.
OD TURYSTY DO ZNAKARZA
Gdy po ukończeniu szkoły podstawowej Andrzej Danel podjął naukę w suskim Liceum Ogólnokształcącym odwiedził tamtejszą siedzibę PTTK. – Za biurkiem siedziała Maria Skrbeńska, wieloletnia, zasłużona działaczka PTTK. Zaczęliśmy rozmawiać i tak dowiedziałem się, że suski oddział także organizuje rajdy i zacząłem na nie jeździć. Pani Marysia zajmowała się przydzielaniem prac członkom PTTK. Wciągnęła mnie w odbiory szlaków po wykonanym odnowieniu znakowania – opowiada. Praca polegała na sprawdzeniu czy znakarze dobrze wykonali swoją robotę. – Chodziłem na te odbiory i pewnego dnia pani Marysia zaproponowała bym wziął udział w kursie na znakarza szlaków górskich. Na szkolenie wybrałem się z przyszłą żoną – Teresą, wtedy koleżanką z klasy, z którą teraz tworzymy parę nie tylko w życiu, ale i na szlaku. Niektórzy znakują szlaki w pojedynkę. Najpierw idą w jedną stronę i nanoszą białe paski, a wracając kolor. My chodzimy wspólnie. Jedno z nas nanosi białą farbę, a drugie kolor szlaku – mówi.
Zazwyczaj znakarze jedynie odnawiają wcześniej namalowane znaki. Niekiedy jednak drzewa, na których namalowano charakterystyczne trzy paski łamią się lub całkowicie wywracają lub znaki okazują się mało widoczne. Wówczas takie znaki są „kasowane” poprzez zamalowanie ich szarą farbą, a znakarze na innym drzewie nanoszą nowy znak. – Niekiedy ścieżka którą wyznakowany jest szlak nieznacznie zmienia swój przebieg lub biegnie przez prywatną działkę która została ogrodzona. Wtedy trzeba wytyczyć nowy przebieg – mówi Andrzej Danel o niespodziankach jakie czekają na znakarzy. Ci mają najmniej pracy gdy szlak biegnie prostą ścieżką. Wystarczy wtedy co jakiś czas namalować tzw. znak uspokajający, by turyście mieli pewność, że nie zgubili drogi. Gdy szlak się wije trzeba nanieść odpowiednio więcej znaków, a nierzadko poprzecinać maczetą gałęzie. – Gdy nanosi się nowe znaki drzewo potrafi wchłonąć farbę. Dlatego lepiej wrócić tą samą drogą i upewnić się, że farba dobrze się naniosła i nic się nie zamazało – zdradza budzowianin tajniki „rzemiosła”. – W tzw. mylnym terenie, czyli takim, w którym jest dużo rozgałęzień dróg i ścieżek przyjmuje się zasadę, że turysta stojący przy jednym znaku powinien widzieć poprzedzający i kolejny, choć czasami jest to niemożliwe do zrealizowania, gdyż brakuje punktów, na których można nanieść znaki. Malujemy na wysokości wzroku. Zatem na podejściach są one niżej, a na zejściach wyżej – opowiada. Zgodnie ze sztuką znaki powinny mieć 9 cm wysokości i 15 cm szerokości. Gdy wraz z drzewem zaczynają „rosnąć” szarą farbą zmniejsza się ich rozmiar. Turyści powinni również pamiętać, że oznaczenie „łamiące się” pod kątem 90 stopni oznacza, że należy skręcić w odpowiednią stronę za znaczkiem, a strzałka informuje, że skręcić należy przed nią. Szczególną ostrożność należy zachować gdy dostrzeże się wykrzyknik. W ten sposób znakarze wysyłają do trampów sygnał, że za chwilę szlak zmieni swój kierunek lub wchodzą w trudny do oznakowania teren, z dużą ilością rozwidleń, które trudno wskazać, a czasami –i to jest najgorsze – w ogóle oznaczyć.
Mniej wprawionym turystom Andrzej Danel przypomina, że kolory szlaków –wbrew temu, co można często usłyszeć- nie mają nic wspólnego z ich trudnością. Przyjęto, że kolorem czerwonym oznacza się szlaki główne. W naszym regionie są trzy takowe. jeden z nich to najstarszy polski szlak w Beskidach Zachodnich (wyznakowany w 1906 r. przez samego Hugona Zapałowicza), a prowadzi z Suchej Beskidzkiej do Zawoi Centrum i do dziś zasadniczo nie zmienił swojego pierwotnego przebiegu. Przez pasmo Policy i Babiej Góry przebiega Główny Szlak Beskidzki (łączy Ustroń z Bieszczadami), a tzw. Mały Szlak Beskidzki stanowi jego uzupełnienie i wiedzie z bielskiej Straconki głównymi grzbietami Beskidu Małego i Makowskiego by zakończyć swój przebieg na Luboniu Wielkim w Beskidzie Wyspowym. Kolorem niebieskim również znakowano szlaki długodystansowe, ale stanowiące uzupełnienie dla szlaków głównych. Kolorem zielonymi oznaczano szlaki dojściowe do szlaków głównych lub innych charakterystycznych miejsc. Natomiast szlaki żółte i czarne były szlakami pomocniczymi (np. dojścia do schronisk, szczytów, łączniki pomiędzy innymi szlakami, itp.) Jednak obecnie przy tak gęstej sieci szlaków turystycznych powyższy podział stracił na znaczeniu i w górach niejednokrotnie można spotkać długodystansowy szlak koloru żółtego albo krótki łącznik koloru niebieskiego lub czerwonego.
ZNAKUJE, ORGANIZUJE, KATALOGUJE
Po ukończonym kursie Andrzej Danel z żoną przez lata zajmowali się przede wszystkim znakowaniem szlaków. Pierwszym na jaki wyruszyli z puszkami farby i pędzlami był żółty z Przysłopia na Jałowiec. Pięć lat temu budzowianin przejął schedę po Marii Skrbeńskiej i do jego obowiązków należą także sprawy organizacyjne i logistyczne. – Zajmuję się typowaniem, które szlaki wymagają odnowy, organizuje środki na ich odnowę, przydziela który znakarz będzie odnawiał wytypowany do odnowy szlak. Pod opieką suskiego oddziału PTTK jest ich około 300 km. Przyjmuje się, że odnawia się oznaczenia co trzy lata, a zatem jak łatwo policzyć, rocznie mamy do odnowienia około 100 km. Ze mną i żoną w oddziale jest aktualnie siedmiu czynnych znakarzy – mówi budzowianin. Podkreśla, że każdy szlak posiada swoją kartę. Zawiera ona jego numer, datę wytyczenia, długość i różnicę wysokości, czas przejścia, wykaz drogowskazów, a także kto i kiedy go odnawiał oraz kto odbierał prace. – Obecnie każdy znakarz podpisuje umowę z Centralnym Ośrodkiem Turystyki Górskiej, ale był okres, że pieniędzy brakowało. Wtedy pomocną dłoń wyciągnęło starostwo i część gmin powiatu suskiego. Samorządy pomagają do dziś. COTG zaczął pozyskiwać dotacje ze środków rządowych i teraz mamy pieniądze na troszczenie się o szlaki – zauważa Andrzej Danel.
Jeżeli ktoś sądzi, że znakarze zajmują się tą profesją dla zarobku, to grubo się myli. Otrzymują 85 zł brutto za kilometr odnowionego szlaku. Z tych pieniędzy muszą jeszcze kupić farby (puszka „koloru” o pojemności 0,2 l czasami wystarcza na oznakowanie około 5 km szlaku, ale tylko wówczas, gdy ten jest łatwy, białej na analogicznie dwa razy mniejszy odcinek), pędzle oraz inne akcesoria niezbędne do odnowy szlaku, a ponadto pokryć koszty dojazdu i powrotu ze szlaku. – Niekiedy aby oznakować jakiś szlak trzeba kilku wyjazdów w to samo miejsce. Niekiedy można przejść kilometr w godzinę, a innym razem schodzą trzy. Są szlaki, które odnawia się od „cywilizacji” – czyli z przystanku komunikacji zbiorowej, lub z parkingu do którego można dojechać własnym samochodem. Wtedy od razu można zabrać się do pracy. Jednak często z parkingu lub przystanku trzeba pokonać kilka kilometrów zanim dojdzie się do początku odnawianego szlaku. Bywa nierzadko, że człowieka złapie ulewa i z roboty nici. Na mokrych drzewach nie sposób malować. Pozostaje tylko powrót do domu, a szlak czeka nieodnowiony, więc trzeba na niego wrócić dopiero gdy będzie odpowiednia pogoda. Nie można zaplanować sobie urlopu, by nikt nie jest jasnowidzem i nie przewidzi jaka danego dnia będzie aura. Szlaki powinno się odnowić przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, ale zarazem już po tym jak na drzewach i krzewach pojawią się liście. One ograniczają widoczność i znakarz widzi czy turysta ma szanse dostrzec znaki i w razie potrzeby dokonać drobnej przycinki gałęzi lub krzewów – opowiada Andrzej Danel, który niekiedy zabiera ze sobą nie tylko żoną, ale i syna Jakuba. Na jedną wyprawę z pędzlem zabrał syna kolegi –Michała Czerwińskiego, który chciał zobaczyć jak wygląda praca znakarza.
PRZYGÓD NIE BRAKOWAŁO
Lata spędzone na znakowaniu szlaków sprawiły, że w pamięci Andrzeja Danela utkwiło kilka niecodziennych zdarzeń. – Największą wpadką, która irytuje człowieka jest zapomnienie farby lub zabranie puszki, ale z innym kolorem niż jest akurat potrzebny. Nocne powroty także nie są czymś nadzwyczajnym. W ubiegłym roku przykrość zrobiła mu pogoda. Żona zawiozła mnie na Chełm. Dobrze, że zaczekała bo może dwa znaki naniosłem jak rozpętała się burza i musiałem się zwijać. Z powodu kapryśnej pogody ten szlak odnawiałem chyba z kilkanaście dni. Bywało, że uciekałem przed ulewą z piorunami. Nikt nie lubi zmoknąć – mówi budzowianin, który kiedyś malował sobie w najlepsze znak na drzewie, za którym rosły zarośla malin. Nagle poczuł wokół siebie ruch. Spojrzał w dół, a wokół niego w panice biegały zdezorientowane dziki. – Musiałem wejść w ich stado. Chyba były bardziej zaskoczone ode mnie. Lisa kiedyś widziałem, a w Babiogórskim Parku Narodowym słyszałem odgłosy wydawane przez niedźwiedzia. Nigdy nie natknąłem się na wilka – opowiada. Andrzej Danel, który był za to ofiarą ataku rozwścieczonych mrówek. – One są tak zacietrzewione w obronie „swojego” drzewa, że nie patrzą na to, że lepią się do farby. Najpierw atakują pędzel, a potem zrzucaj się z drzewa. Jak się przypadkowo na nie trafi to trzeba szybko nanieść znak i uciekać bo inaczej oblezą człowieka – mówi znakarz.
Koledzy po fachu Andrzeja Danela także mają co wspominać. – Nie powinno się robić znaków na słupach energetycznych, ale czasami nie sposób znaleźć lepszego dla nich miejsca. Dwa lata temu odnawiałem taki szlak. Idąc na szczyt malowałem białe pasy, a wracając kolorowy. Nagle ku mojemu zaskoczeniu spostrzegłem, że na około półkilometrowym odcinku zniknęły słupy, które stały tam jeszcze kilka godzin wcześniej. Okazało się, że energetycy wymieniali je na nowe. Musiałem wrócić i szukać drzew, by nanieść na nich nowe znaki – opowiada lachowiczanin Łukasz Elżbieciak, któremu podobnie jak Andrzejowi Danelowi zdarzyło się kilka razy zapomnieć pędzla lub pomylić puszki i zapakować z farbą nieodpowiedniego koloru. – Czerwony z żółtym trudno pomylić, ale już niebieski z zielonym są już podobne – mówi lachowiczanin, którego niekiedy przed szybkim powrotem do domu uratowało znalezienie sklepu z farbami. – Kiedyś przez nieostrożność przewróciłem puszkę i farba wylała się. Na szczęście rozlała się po liściach. Rozpaczliwie zsuwałem ją patykiem. Ćwierć litra straciłem, ale drugą ćwiartkę uratowałem i wystarczyła ona na domalowanie oznakowania – wspomina Łukasz Elżbieciak, któremu udało się uniknąć potkania z psami, ale wielokrotnie wyciągał z ciała kleszcze. – Boreliozy na szczęście nie złapałem – mówi lachowicznain, którego innym razem w gęstej trawie za nogawkę spodni złapał zaskroniec. – Najpierw pojawił się strach, ale szybko się opanowałem. Puścił nogawkę i poszedł w swój stronę. Wiem, że inne osoby w akcie paniki mogłyby w takiej sytuacji go zabić – zauważa.
Łukasz Elżbieciak wspomina, że mieszkańcy różnie podchodzą do znakowania szlaków. – Bywa, że stawiają opór. Mówią, żeby nie stawiać znaku na danym drzewie, gdyż planują jego wycinkę. Po dwóch, trzech latach idę tym szlakiem, a drzewo jak stało, tak stoi – mówi. Zdarzają się jednak i zgoła odmienne sytuacje. – Odnawiając szlak zobaczyłem znak na podmurówce odnowionego domu. Postanowiłem go „skasować”, sądząc, że właściciel budynku się ucieszy. Zamalowałem go szarą farbą, której kolor idealnie zlał się z podmurówką. Wtedy wyszedł właściciel i nakazał przywrócić znak, gdyż ten mu się bardzo podobał i w jego ocenie sprawiał, że budynek nabierał uroku – dzieli się wspomnieniami Łukasz Elżbieciak.