Akta sądowe tej sprawy czyta się jak dobry kryminał. Warta ponad cztery miliony złotych kamienica w centrum miasta, tajemniczy spadkobierca, wątpliwy testament i ciągnąca się latami batalia sądowa, której końca nie widać.
Piękna kamienica przy Cechowej 11 stała się symbolem bielskiej reprywatyzacji. Nie jest to symbol reprezentatywny, bo większość spraw z tego zakresu – o czym niedawno na sesji Rady Miejskiej informował prezydent Bielska-Białej – zakończyła się wygraną bielskiego samorządu. Ale to właśnie awantura związana z kamienicą przy ulicy Cechowej nabrała największego rozgłosu, czemu trudno się dziwić. Akta postępowania, które toczy się w tej sprawie w sądzie czyta się jak dobry kryminał. Dlatego dzisiaj – kiedy reprywatyzacja jest jednym z najbardziej gorących tematów w kraju – wracamy na Cechową 11 i pytamy, co się w sprawie dzieje teraz. Szef Komisji Weryfikacyjnej, która zajmuje się badaniem nieprawidłowości w Warszawie, wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki zapowiadał, że podobne komisje powstaną również w mniejszych miastach, bo skala przekrętów okazała się porażająca. Jak było w Bielsku-Białej? Zaczynamy od Cechowej 11.
Hajfa, Izrael, 1971 rok
W szpitalu Ha-Karmel umiera Beti (Berta) W., współwłaścicielka bielskiej kamienicy. Ma 78 lat. U progu śmierci jest wdową, nie ma rodzeństwa, a jej dwie córki Pola i Helena zmarły już wcześniej jako bezdzietne panny. Kobieta jest schorowana, ma problemy z płucami i nerkami, w czasie II wojny światowej przeprowadzano na niej eksperymenty medyczne.
W domu opieki w Hajfie, gdzie spędzała czas przed śmiercią, odwiedzają ją trzy znajome osoby: Geni L. i Menachem L. to małżeństwo, Yehudit R. – ich córka. W ich obecności Beti W. miała sporządzić tzw. testament szczególny ustny, czyli wypowiedzieć swoją ostatnią wolę. Jako spadkobiercę miała wskazać Józefa W., opisanego w testamencie jako siostrzeniec kobiety.
Bielsko-Biała, 2005 rok
Kamienica przy Cechowej 11, którą Skarb Państwa zasiedział w 1967 roku, zyskuje nowy blask. Odremontowana przez gminę Bielsko-Biała kosztem prawie 350 tysięcy złotych wygląda imponująco. I właśnie wtedy do bielskiego sądu trafia wniosek Józefa W., obywatela australijskiego posługującego się również polskim paszportem, zaskarżający decyzję o upaństwowieniu kamienicy. Józef W. posługuje się testamentem Beti W. i wygrywa w sądzie. Zostaje właścicielem kamienicy.
Nie może się z tym pogodzić ówczesna właścicielka działającej na parterze eleganckiej restauracji. Trudno się jej dziwić – wedle jej relacji czynsz podskoczył jej z dotychczasowych trzech do trzydziestu tysięcy złotych! To ona składa do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Śledczy – po pierwszej odmowie wszczęcia postępowania – włączają się do sprawy. Przed bielskim sądem rusza postępowanie o uchylenie lub zmianę postanowienia o stwierdzenie nabycia spadku.
Powołany przez bielską prokuraturę biegły z „Amerykańskiego Towarzystwa Specjalistów ds. Badania Wątpliwych Dokumentów” z siedzibą w Michigan stwierdza, że testament nie mógł powstać w 1971 roku, ponieważ użyty w nim tusz wyprodukowano najwcześniej w 1983 roku. Pełnomocnik Józefa W. podważa metody stosowane przez biegłego. Przed sądem trwa długa walka na ekspertyzy.
Sydney, Australia, 2017 rok
Józef W. jest obywatelem australijskim, mieszka w zamożnej dzielnicy Sydney i ani myśli stawiać się przed polskim sądem. Jak podkreśla jego pełnomocnik – to z uwagi na podeszły wiek i stan zdrowia. Józef W. w tym roku skończy 90 lat, choć nawet w tej kwestii pojawiały się nieścisłości, podobnie jak w wielu innych.
Bielska prokuratura, która nadzoruje śledztwo przeciwko Józefowi W. bezskutecznie próbuje ściągnąć go przed oblicze polskiego wymiaru sprawiedliwości. Na wniosek prokuratury sąd orzekł wobec niego zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania na okres czternastu dni od dnia zatrzymania. W 2013 roku Prokuratura Okręgowa w Bielsku-Białej wystąpiła do organów ścigania na terenie Australii o tymczasowe aresztowanie i ekstradycję Józefa W.
Bielsko-Biała, 2017 rok
Odpowiedź nadeszła dopiero w minionym roku. Bielska prokuratura została poinformowana przez Ministra Sprawiedliwości Rządu Australijskiego, że procedura ekstradycyjna dotyczący Józefa W. nie jest możliwa. Pytamy w prokuraturze dlaczego oraz czy będą kolejne wnioski o ekstradycję? – Kwestie ekstradycji regulują umowy międzynarodowe. W sytuacji odmowy wydania przez państwo obce obywatela w związku z prowadzonym postępowaniem karnym, nie ma innej drogi do sprowadzenia takiej osoby do Polski. Strona australijska nie podała szczegółowych powodów odmowy wydania Józefa W. W takiej sytuacji brak jest powodów składania ponownie takiego wniosku, skoro nie uległ zmianie stan faktyczny, tj. okoliczności dotyczące zarzutu przedstawionego podejrzanemu – mówi „Kronice” prokurator Jacek Boda, rzecznik bielskiej prokuratury.
Co teraz? – Śledztwo przeciwko podejrzanemu pozostaje zawieszone z uwagi na niemożność wykonania czynności procesowych z jego udziałem. Śledztwie będzie w zawieszeniu do czasu, póki nie ustanie przeszkoda procesowa w postaci nieobecności podejrzanego lub póki nie ulegnie przedawnieniu, co nastąpi w dniu 4 września 2031 roku – informuje Jacek Boda.
Natomiast prokuratura jest obok wnioskodawcy, czyli Gminy Bielsko-Biała uczestnikiem postępowania toczącego się przed sądem. Prokuratura na podstawie stwierdzenia sfałszowania testamentu wnosi o zmianę stwierdzenia nabycia spadku po Beti W. poprzez orzeczenie, że w całości dziedziczy go Skarb Państwa. Kluczowe znaczenie mogliby tu mieć (rzekomi?) świadkowie wyrażenia ostatniej woli przez Beti W. Tyle że Menachem L. i Geni L. już nie żyją, a ich córka Yehudit nie chce rozmawiać o sprawie.
Kluczowa kwestia to ustalenie czy testament był sfałszowany. Proste? Tylko pozornie. Bielska prokuratura powierzyła zbadanie testamentu wspomnianemu ekspertowi z Michigan. Adwokat Józefa W. konsekwentnie poddaje w wątpliwość ustalenia eksperta. Dowodzi, że metody stosowane przez biegłego (który, nawiasem mówiąc, kończył Akademię Wojskową w Moskwie, a potem pracował dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Federacji Rosyjskiej) „nie znajdują aprobaty w świecie naukowym”. Na dowód przedstawia opinie własnych ekspertów. Co ciekawe rozmaite polskie instytucje i służby, na czele z policją, Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego i wydziałami kryminalistyki wyższych uczelni odmawiają podjęcia się próby oceny wiarygodności testamentu. Dlaczego? Odpowiadają, że nie są w stanie tego ocenić.
Dziennikarz wyręcza śledczych
Tymczasem lokalną sprawą interesowały się swego czasu czołowe media. Dziennikarz Telewizji Polskiej Łukasz Kowalski poleciał do Izraela, by przeprowadzić własne śledztwo. Odnalazł – nie bez kłopotów – jedynego żyjącego świadka spotkania z 1971 roku: to wtedy, na kilka miesięcy przed śmiercią, Beti W. miała wyznać swoją ostatnią wolę. To Yehudit R., która wraz z rodzicami miała wówczas odwiedzić schorowaną Beti w domu opieki w Hajfie. Yehudit nie chciała rozmawiać z dziennikarzem o tamtej sprawie, ale ostatecznie padły słowa najważniejsze: że sama napisała testament kilka lat temu na prośbę Józefa W. i że tego żałuje.
Wyrok i apelacja
W grudniu 2014 roku Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej wydał wyrok: zmienił prawomocne postanowienie sądu z 4 września 2006 roku i stwierdził, że spadek po Beti W. nabywa w całości Skarb Państwa. Sąd uznał, że w rzeczywistości testament został sporządzony w 2005 roku – napisany przez Yehudit R., na prośbę Józefa W. Dowód to film Łukasza Kowalskiego. Koniec sprawy? Bynajmniej!
Jak można się było spodziewać Józef W. nie odpuścił. Do sądu wpłynęła apelacja. W sierpniu 2015 roku Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej uchylił zaskarżone postanowienie i przekazał sprawę sądowi rejonowemu do ponownego rozpoznania. W uzasadnieniu postanowienia sędzia zadał kilka – wydawać by się mogło, że oczywistych – pytań: dlaczego sąd nie podjął próby przesłuchania Yehudit R.? Dlaczego sąd nie przesłuchał dziennikarza, skoro jego film był jednym z dowodów w sprawie? Dlaczego nie podjęto próby przesłuchania Józefa W. w konsulacie w Australii?
Śmiech na sali
W 2016 roku sąd przystąpił do przesłuchiwania świadków. Jednym z nich był pełnomocnik ówczesnej właścicielki restauracji, która działała na parterze kamienicy. Jej pełnomocnik na własną rękę pojechał do Izraela (jeszcze zanim zrobił to wspomniany dziennikarz). Nie udało mu się dotrzeć do Yehudit. Ale starał się poruszyć niebo i ziemię, aby dojść do prawdy. Kontaktował się między innymi z oficerami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Śledczego. W sądzie opowiadał, że kiedy spotkał się z agentami w bielskim hotelu President to jeden z nich, słysząc o tym, co wyprawia się w tej sprawie, śmiał się tak gwałtownie, że broń wypadła mu z kieszeni!
Pod koniec 2016 roku pełnomocnik Józefa W. poinformowała sąd, że jej klient przebył udar niedokrwienny, ma zaburzenia mowy i czeka go rehabilitacja. W marcu 2017 roku bielski sąd zwrócił się z prośbą do sądów izraelskich o przesłuchanie Yehudit R. Odpowiedzi jeszcze nie ma. Na tym – póki co, bo oczywiście ciąg dalszy nastąpi – kończy się sprawa w sądzie.
Rzeczywistość lokatorów
Beti W. mieszkała kiedyś przy Cechowej 11. Wcześniej przy Krasińskiego 23. Urodziła się w Cieszynie. W 1949 roku wyjechała do Izraela. Z kolei Józef W. urodził się w Chrzanowie (tak przynajmniej wynika z odpisu aktu urodzenia, który przedstawił). Opowiadał, że prowadzi działalność gospodarczą – wyrób sukien ślubnych. Jak wszedł w posiadanie testamentu? Twierdził, że pod koniec 2005 roku zadzwoniła do niego Yehudit R. i powiedziała, że znalazła testament w książce…
Kamienica jest pięknie wyremontowana z zewnątrz, ale po wejściu do środka czar pryska. W 2016 roku pełnomocnik Józefa W. zwróciła uwagę sądowi, że jej klient ze względu na stan zdrowia nie może przybyć do Polski i sprawować nadzoru nad nieruchomością, a dotychczasowy zarządca, mieszkający w Krakowie, nie jest już za to odpowiedzialny. Skarżyła się w imieniu swojego klienta, że tę sytuację wykorzystują najemcy i nie uiszczają opłat.
Sąd ustanowił zarząd tymczasowy nad nieruchomością. – Nie było tu nawet zamka w drzwiach. Do środka wchodzili menele, narkomani, bezdomni, każdy kto chciał. Człowiek bał się we własnym domu – mówi „Kronice” jedna z lokatorek. Od czasu ustanowienia nowego zarządcy poprawiło się, na klatce jest porządek, w drzwiach pojawił się zamek. – Ale ciągle się zacina i nadal wchodzą tu menele. Wypiją piwo, wysikają się i idą dalej. Płacę ponad 600 złotych czynszu. A w mieszkaniu mam grzyb na ścianach – skarży się lokatorka.