Wydarzenia Wadowice

Życie jak w horrorze: Wioska polowań

Uzbrojony myśliwy z psem goniący kobietę, która musiała schronić się w budynku. Dziewczyna obok domu ugodzona w nogę śrutem z pocisku. Wystraszone hukiem polowania dzieci ze łzami w oczach uciekające z placu zabaw. Wędkarze narażeni na działania polujących. To sceny, jakie towarzyszą życiu mieszkańców podwadowickiego Rokowa. Życiu, dodajmy, pełnego strachu…

Roków to z pozoru spokojna wioska, malowniczo położona nad Skawą i stawami. Woda i przyroda są atutami niewielkiej miejscowości. Przyciąga spragnionych rekreacji, ale także myśliwych strzelających do kaczek.Do pierwszego, poważnego incydentu doszło w 2014 roku w prywatnym ośrodku nad stawami. – Zaczęli strzelać, gdy wędkarze łowili ryby w stawie. Śruty świstały im nad głowami. Przybiegli wystraszeni do budynku, gdzie też było słychać odgłos spadających śrutów na blachę. Zadzwoniliśmy na policję. Spisano polujących. I takie były tego początki wspomina Mieczysław Gurdek, właściciel ośrodka. Jak wynika z akt sądowych, sprawę tę zakończono skazaniem, a w następnej instancji, po apelacji, ostatecznie umorzono. Myśliwi – zdaniem wymiaru sprawiedliwości – mieli prawo strzelać w odległości 100 metrów od zabudowań. Nie uznano natomiast za zgromadzenie publiczne wspólnego łowienia ryb i przebywania innych osób w ośrodku. W takich przypadkach polowanie może odbywać się w odległości 500 metrów. Także inne sprawy sądowe nie zakończyły się po myśli zgłaszających. A działo się jeszcze sporo.

Przed dwoma laty, w grudniu, jeden z myśliwych z flintą oraz psem bez kagańca wkroczył na teren ośrodka. Córka właściciela była sama. Kazała nieproszonemu gościowi opuścić prywatny teren, ale spotkała się z oporem. Gdy zrobiła mu zdjęcie telefonem komórkowym intruz zareagował niewybrednymi słowami i groźbami. Mężczyzna próbował do niej doskoczyć. Musiała uciekać do budynku ośrodka. Zamknęła drzwi na klucz i wezwała policję. Na nagraniu z monitoringu widać jegomościa biegnącego za kobietą. Właściciel ośrodka twierdzi, iż myśliwy zdjął broń z ramienia i wyraźnie zastraszał jego córkę. Monitoring jednak tego nie ujął. Gdy policja przyjechała, myśliwy pognał w siną dal, ale zdjęcie pozostało. Mieczysław Gurdek podkreśla, że nie chce wojować z myśliwymi. Dobrze by było, aby dogadywali się w sprawie terminów polowań.

Inną „przygodę” przeżyły Beata Korzeniowska i jej córka. – Byłyśmy za domem – mówi rokowianka, mieszkająca w innym rejonie wioski. – Układałyśmy drewno. Nagle córka syknęła z bólu. W okolicach kolana pojawiła się krew. Nie wiedziałyśmy od czego. Ponieważ krwotok nie ustępował poszłyśmy do lekarza. To on powiedział nam, że córka ma śrut w nodze. Kobietę bulwersuje fakt urządzania polowań w sąsiedztwie domostw i terenu, gdzie mieszkańcy korzystają ze skrótu do osiedla mieszkaniowego.

I kolejna – najświeższa – sprawa, z końca tegorocznych wakacji. W ostatnią niedzielę sierpnia odbywało się kolejne polowanie. Tym razem nad stawem w rejonie placu zabaw, gdzie bawiły się dzieci. – Myśliwi zatrzymali się dwoma samochodami na drodze przy stawie – wspomina proszący o zachowanie anonimowości mieszkaniec Rokowa. – Kiedyś przybywało ich więcej, ale pewna grupka nadal tutaj poluje, choć powstał plac zabaw. Gdy ich zobaczyłem, a mieszkam niedaleko, to podjechałem tam z siostrzeńcem i powiedziałem, że nie wolno tutaj polować. Oni mi mówią, żebym się przedstawił, to się przedstawiłem. Oni się nie przedstawili. Tylko stwierdzili: „A, to pan nam tu przeszkadza”. Odczułem, że dawali mi do zrozumienia, abym uważał. Myśliwi ani myśleli o zaprzestaniu polowania. Rokowianin zadzwonił na policję i dopiero wówczas zaniechali dalszej strzelaniny. Zabrali upolowane kaczki i odjechali przed przyjazdem policji. Zdaniem naszego rozmówcy polowania w Rokowie powinny być całkowicie zabronione. Do strzelania w pobliżu placu zabaw nie doszło bynajmniej po raz pierwszy. Oto relacja z wcześniejszego incydentu – matki bawiących się tam dzieci. – Usłyszałam ogromny huk – mówi kobieta. – I czułam, że to nie były odgłosy z daleka, a gdzieś stąd. Po chwili przybiegły z placu zabaw do domu moje dzieci. Wystraszone i zapłakane powiedziały, że chodzą po drodze panowie z psami i strzelają. Poszłam tam z bratem i sąsiadem. Polujący wdali się z nami w dyskusję. Twierdzili, że mogą tutaj strzelać, bo są 100 metrów od zabudowań. Byli aroganccy i pytali, czy wiemy kim oni są. Poprosiłam jednego z panów żeby zabrał psa, który szarpał mnie za nogawkę. Na co ten pan stwierdził, że nie ma przepisu, by musiał mieć psa w kagańcu…

Jak dowiedzieliśmy się od rzeczniczki Komendy Powiatowej Policji w Wadowicach Agnieszki Petek, w sprawie wydarzeń z ostatniej niedzieli sierpnia postępowanie w sprawie prowadzi Zespół ds. Wykroczeń KPP. Zebrano dokumentację, są przesłuchiwani świadkowie.

google_news