Po dwumiesięcznej przerwie część restauracji w regionie otworzyła podwoje. Klienci mogą usiąść przy stolikach w lokalu lub ogródku, a nie tylko zabrać jedzenie na wynos. Mimo to branża przeżywa kryzys.
Mapa gastronomiczna Śląska Cieszyńskiego powoli się zmienia. Już nie tylko lokale serwujące swoje dania na wynos otworzyły podwoje. Warunkiem jest oczywiście spełnienie wymogów sanitarnych. I tak obowiązkowa jest dezynfekcja stolików po każdym kliencie i dokładne czyszczenie wszystkich powierzchni wspólnych. Niezbędne jest zachowanie dystansu co najmniej dwóch metrów pomiędzy stolikami, chyba że dzieli je przegroda o wysokości minimum metra ponad blatem. Co ważne, nie trzeba już zakrywać ust i nosa w restauracji. Zasada jednak dotyczy tylko klientów siedzących przy stoliku oraz w pracy – jeśli pracodawca zadba o wszystkie środki bezpieczeństwa. Podchodząc do stolika, czy odchodząc od niego, trzeba mieć na twarzy maseczkę. Zniesiono także limity osób przebywających jednocześnie w lokalu.
Gestorzy nieśmiało liczą, że mimo restrykcji skuszą gości i wreszcie się odkują. – W tych czasach restauracja ma szansę przetrwać, ale nie zarobić. Oczywiście, dostaliśmy pieniądze z różnego rodzaju dotacji, bo – powiem szczerze – z obiadów na wynos nie mielibyśmy szans przeżyć. Większość lokali żyje z imprez okolicznościowych, które niestety w dużej mierze się nie odbywają. Obiady traktowaliśmy jako dodatkowe zajęcie, aby coś mieszkańcom dać od siebie. W pierwszym tygodniu po wybuchu pandemii sprzedawaliśmy dziennie po 8 „obiadów dnia” w cenie 15 zł. To był cały nasz utarg. W drugim tygodniu było lepiej, ale bez rewelacji. Teraz już pozwolili nam otworzyć restaurację, ale muszę przyznać, że tłumów wciąż nie ma – mówi nam właścicielka cieszyńskiej restauracji.
Przed epidemią w lokalach tętniło życie. Przy stolikach plotkowano, randkowano, odbywały się biznesowe czy rodzinne spotkania. W maju niemal co tydzień restauracje pełne były komunijnych przyjęć. Obecnie gości jest jak na lekarstwo… – Sprzedajemy 1/10 tego, co do tej pory. Właściwie przychodzi garstka osób. W dodatku ludzie odwołują rezerwacje na imprezy, które miały się odbyć w czerwcu, lipcu i sierpniu. Tłumaczą, że rodzina pochodzi z dalszych stron Polski i boi się przyjeżdżać na Śląsk. Jesteśmy w stanie przygotować przyjęcie zgodnie z restrykcjami, oddzielić stoliki od siebie, ale ludzie chcą być razem, biesiadować, siedzieć razem, a przy dzisiejszych restrykcjach jest to niemożliwe – przyznaje restauratorka z Cieszyna. Wielu gestorów obawia się, że klienci, którym koronawirus wydrenował portfele, nieprędko zawitają w ich progi. Z tego powodu część zmuszona jest zwinąć interes. – Nakazano nam zamknąć lokal z dnia na dzień, ale nie zlikwidowano nam kredytów, rachunków, opłat. Z czegoś musieliśmy zapłacić, choć nie zarabialiśmy. Dostaliśmy pomoc – 5 tys. zł, ale była to kropla w morzu potrzeb. Zamknięcie lokalu to straty – na samym towarze ok. 10 tys. zł. Mięso, przyprawy, napoje, w tym alkoholowe trzeba było wyrzucić z powodu daty ważności. Mogliśmy oczywiście część pomrozić, ale przyciągaliśmy klientów do siebie świeżymi, smacznymi daniami. Stawialiśmy na jakość – nie mogliśmy sobie pozwolić na podawanie odmrożonego mięsa. Wystawiliśmy nasz lokal, naszą markę na sprzedaż – załamuje ręce jedna z restauratorek z powiatu cieszyńskiego. Powodów tej decyzji było kilka, w tym właśnie koronawirus. – Tydzień zajęło nam przygotowanie lokalu do zamknięcia. Praca i straty, których nikt nam już nie zwróci. Już się nie otworzymy ponownie. Potrzebowaliśmy bowiem ok. 20 tys. zł na towar, a obawiam się, że przy wprowadzonych restrykcjach, klientów jest na tyle mało, że nie zarobiłabym nawet na czynsz – mówi restauratorka.
Poszkodowane to są nasze portfele bo ceny w lokalach są z kosmosu.
Straty pewnie nie jedna restauracja ma dość spore i wcale nie ma się co dziwić. Jeszcze pół biedy jak mieli w ofercie jedzenie na dowóz to zawsze jakiś zysk mieli. Ja na przykład zamawiałam przez roomservice z ulubionych restauracji z dostawą pod drzwi. Taka opcja dla mnie jest najwygodniejsza, bo nie muszę wychodzić z domu a przy okazji wspierałam tym samym lokalne restauracje.