Przenieśmy się w czasie o jakieś półtora wieku do XVIII-wiecznej Wisły. I poznajmy, jak wtedy miejscowi górale obchodzili Wigilie i Boże Narodzenie. Przewodnikiem będzie nieoceniony „odkrywca” wsi na Wisłach rzeczonej – Bogumił Hoff. Przybysz z Warszawy w swoim Obrazie Etnograficznym pt. „Lud Cieszyński”, nie pominął zwyczajów i obrzędów związanych z okresem świąteczno-noworocznym w Beskidzie Śląskiem, a konkretnie w Wiśle.
Zanotował otóż, że w wigilię Bożego Narodzenia wieczorem, dziewka, zwykle najstarsza w domu, wymiatała izbę, śmieci wynosiła na podwórze, wysypywała i… klękała na nich, mówiąc pacierze. Czyniła to dla wymodlenia sobie męża, a według usłyszanego w danej chwili odgłosu odgadywała, kim on będzie. Na przykład, jeżeli był to turkot młyna – wtedy wyjdzie za młynarza, jeżeli stukanie – za cieślę, a jeżeli dzwonienie to przyszły mąż będzie kowalem.
Po zachowaniu przez cały dzień ścisłego postu, o zmroku zasiadali wszyscy członkowie rodziny i domownicy do stołu przykrytego obrusem. Pierwszy miejsce zajmował gazda, a gaździna zaraz obok niego. Wieczerza się zaczynała się odmówieniem na głos pacierza. Przed każdym z domowników położony był bochenek chleba, a na misce kawałek masła. Każdy uczestnik wieczerzy odkroił sobie kawałek chleba, posmarował go odrobiną masła i zjadł, popijając mlekiem lub maślanką. Potem podawano kapustę z ziemniakami, a na zakończenie kołacze.
Na drugi dzień, czyli w pierwsze święto, o czwartej rano, udawali się wiślanie na jutrznię do kościoła oświetlonego rzęsiście. Oprócz świec płonących na ołtarzu i w kandelabrach, paliły się one na każdej ławce osadzone w żelaznych świecznikach. Po nabożeństwie następował powrót do domu na śniadanie. Kto miał dalej, wstępował do krewnych lub przyjaciół, gdzie gościnnie bywał przyjęty.
Na nabożeństwo w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, przybywali gromadnie zborownicy nawet z najdalszych osad. Drugi dzień Bożego Narodzenia obchodzony był też świątecznie. Jak odnotował Bogumił Hoff, pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i tak samo Wielkiej Nocy, „stanowi wyjątek w życiu wiślan, tak, że trzeba owe dni zapisać złotemi literami, bo nikt w tak uroczyste święta nie wstępuje do karczmy, ani wódki nie pije”.
Nie brakowało rozmaitych zwyczajów towarzyszących wieczerzy wigilijnej. Gazdowie kładli na stół worek, napełniony rozmaitym zbożem, pieniędzmi, słoniną, chlebem, ażeby rok przyszły był błogosławiony i dał wszystkiego tego hojnie, co jest w worku. Tego samego wieczoru przy wieczerzy, każdy starał się ujrzeć na ścianie muchę, co miało ochraniać przez cały rok od zjedzenia tego owada w potrawach.
Po wieczerzy, gdy w rodzinie znajdowały się dorosłe dziewczęta, urządzały one zabawną grę. Hoff tak to opisał: „Stawiają rzędem cztery garnki dnem do góry, ukrywając pod jeden pieniądz, pod drugi kromkę chleba, pod trzeci kawałek węgla i pod ostatni czepek. Po kolei wychodzi każda do sieni, a tymczasem pozostałe w izbie zmieniają zawartość pod garnkami. Wracająca, nie wiedząc, gdzie co ukryte, podnosi na chybił trafił jeden z garnków. Z przedmiotu pod nim znajdującego się odgadują przyszłość. Pieniądz znaczy, że w przyszłym roku zarobi wiele pieniędzy, kromka chleba, że nie dozna biedy, węgiel znaczy śmierć, a czepek zamążpójście”.
Dość powszechnym zajęciem było nasłuchiwanie, z której strony zaszczeka pies, bo właśnie z tamtej strony należało się spodziewać „galana”, czyli narzeczonego.
Do ciekawszych, a mało znanych praktyk, należało przędzenie lnu od Łucji (13 grudnia) aż do Wigilii. Codziennie po kawałku. Po wigilijnej wieczerzy, jak już wszyscy odeszli od stołu, trzeba było przywiązać uprzędzioną nicią wielki palec u swojej nogi… do nogi od stołu i położyć się do snu na ławie. We śnie miał się pokazać przyszły mąż. – Miałach te nić uprzędziónó w ukryciu, przywiązałach do stołu i ległach se do spanio na ławie – wspominała mieszkanka Wisły. – Jużech zaczynam drzymać, ale prawie sie nom suka goniła, przyszło w nocy pełno psów, zaczęło to skokać po płocienku i schybować drzewo. Wystraszyłach sie i uciykłach do łóżka. Ale wyśnić sie mi wyśniło w te noc z Wiliji na Boże Narodzyni. Śniło mi sie, żech dostała siedym kartek. Sztyry były zapisane, a trzi niezapisane. Jakech to rano opowiadała matce i ojcu, nie umieli wytłómaczyć, co by to miało oznaczać. Wydałach się przed piyrszó wojno światowo. Sztyry roki żyli my razym, trzy roki był na wojnie i już nie wrócił – opowiadała starowinka.
Dziewczęta, którym marzyło się zamążpójście, pomimo strachu szły w Wigilię o północy do lasu i ścinały tam małą choinkę, którą nazywano „szczęściem”. Po powrocie przystrajały ją kolorowymi wstążkami i stawiały przed domem. „Szczęścia” musiały dobrze pilnować, bo w razie kradzieży panna na wydaniu, miała nieprędko stanąć przed ołtarzem. Był też zwyczaj, że panny w Wigilię… smarowały miodem klamki w drzwiach izby, aby się do nich „galan” przylepił.