Wydarzenia Bielsko-Biała

Biały Anioł z Kaniowa

Unikatowe zdjęcie z około 1915 roku z Bielska, przedstawiające żołnierzy armii austriackiej w Rote-Kreutz Spital 1. Zdjęcia: Beskidia.pl, archiwum S. Lewczaka

Pomagała rannym na wielu frontach I wojny światowej. Pracowała w skrajnych warunkach, nawet po ostrzałem artyleryjskim, czasem po kilka dni bez przerwy, bez snu i posiłku, pomagając przy licznych amputacjach i ratując życie postrzelonych żołnierzy. Za służbę w Czerwonym Krzyżu otrzymała medal za odwagę. Nic nie zapowiadało takich kolei losu Marii Gasch, jednej z córek Adolfa Gascha, który rozsławił hodowlę karpia królewskiego w Kaniowie.

Do tej pory losy córki słynnego hodowcy były niemal nieznane. Z mroków historii wydobył je i uporządkował Sławomir Lewczak, autor książek o historii gminy Bestwina i pracownik Gminnego Ośrodka Kultury w Bestwinie. – Trudno było o polskie źródła. Sięgałem po te niemiecko- i włoskojęzyczne. Miałem z tym sporo pracy, ale to bardzo satysfakcjonujące zajęcie – mówi naszej redakcji. – Na pierwszą czy drugą wojnę światową zwykliśmy patrzeć przez pryzmat działań polityków, żołnierzy i dowódców. Wspominamy tych, którzy oddali życie służąc na pierwszej linii frontu. Równie wielkim poświęceniem wykazywały się jednak i inne służby, zwłaszcza lekarze, pielęgniarki i sanitariusze. Piękną kartę na tym polu zapisała urodzona 14 kwietnia 1894 roku w Kaniowie córka wybitnego hodowcy karpia królewskiego Adolfa Gascha. Maria, a właściwie Mary Emma Bertha Gasch, ratując wiele ludzkich istnień przeszła z żołnierzami C.K. Armii długi szlak bojowy, pracując w Bielsku, we Włoszech i na dzisiejszej Ukrainie. O jej poświęceniu świadczą medale i opublikowane wspomnienia. W Kaniowie, w przeciwieństwie do sławnego ojca, jest zupełnie nieznana – zatem nadeszła pora, by przywrócić dzielnej dziewczynie należną jej pamięć – stwierdza Sławomir Lewczak.

Jak opowiada badacz lokalnej historii, na początku „Wielkiej Wojny” kwalifikacje medyczne Marii Gasch były skromne, bowiem ograniczały się do krótkiego kursu Czerwonego Krzyża. Z czasem, uczęszczając na zajęcia wieczorowe i zdobywając doświadczenie, doszła do rangi siostry przełożonej.

Wiadomo że początkowo byłą związana ze Szpitalem Czerwonego Krzyża nr 1, funkcjonującym w budynku Nordmarku (obecnie Zespół Szkół Gastronomicznych i Handlowych przy ulicy Wyspiańskiego 5 w Bielsku-Białej). Prawdopodobnie w 1916 roku wyjechała do Włoch. W połowie tego roku pracowała w lazarecie w Volano, ratując rannych w serii krwawych bitew, w tym „Bitwą o płaskowyż” i bitwami nad Izonzo.

Szpital, w którym pracowała Maria Gasch – internat szkolny towarzystwa „Nordmark”.

Sławomir Lewczak sięgnął po wspomnienia samej Marii Gasch, zebrane w pracy Doroty Gasińskiej z wiedeńskiego uniwersytetu. Dają one wgląd w osobiste refleksje pielęgniarki, rzuconej w wir wojny. „Na dworcu w Trydencie byłyśmy już oczekiwane, odpowiednio zakwaterowane i nakarmione. Nasza trójka dziewczyn z Bielska chciała trzymać się razem. Po krótkim czasie my trzy i jeszcze dwie inne pielęgniarki zostały wysłane pociągiem do Volano jako tzw. rezerwa medyczna korpusu. Volano to małe miasteczko na południe od Trydentu. W szkole powstał szpital wojskowy, do którego przydzielono nas i pracowałyśmy. Od razu pomyślałyśmy: Gdyby tylko wszystko poszło dobrze! Stacja kolejowa znajdowała się obok szpitala, wiele kolejek linowych jechało stamtąd na front, niedaleko był most przez rzekę Adygę. Na drugim brzegu Adygi ustawiono 30,5-cm moździerz, który po raz pierwszy wystrzelił o 6 rano jednego z następnych dni. Myślałyśmy, że świat się kończy, taki to był huk. W tym szpitalu spędziłyśmy tylko kilka tygodni, a potem pilniej potrzebne byłyśmy w Galicji i odesłane zostałyśmy do Stanisławowa. Gdy tylko byłyśmy daleko od Volano, doszło do bezpośredniego trafienia w szpital” – zanotowała Maria Gasch. – Powrót do Galicji, w okolice Stanisławowa i Kołomyi, spowodowany był rosyjską ofensywą Brusiłowa trwającą od 4 czerwca do 20 września 1916 roku. Maria Gasch przebywała w tamtym rejonie aż do 1918 roku – ustalił Sławomir Lewczak.

Znane są wspomnienia siostry z kolejnej długiej podróży, podczas której miała chwilę wytchnienia i zachwycała się rozkwitającą przyrodą. „Wczesnym latem 1918 roku zwinęliśmy nasze namioty w Kołomyi, ponieważ byliśmy potrzebni w Południowym Tyrolu. Nasze wyposażenie jechało długim pociągiem. Mieliśmy też trzy dobre karetki pogotowia, które ustawiano na wagonach płaskich, więc można było postawić obok nich leżak i podróżować na świeżym powietrzu. Bez problemu mogliśmy umieścić cztery łóżka dla sióstr w wagonie towarowym. W Innsbrucku nasz pociąg został zepchnięty na boczny tor w cudownej okolicy. Trasy były obecnie wykorzystywane do celów wojennych. Spędziliśmy więc tam kilka dni wakacji i mogliśmy cieszyć się piękną okolicą. Kiedy trasy stały się czyste, pojechaliśmy do Caldonazzo. We wspaniałym, starym zamku Pergine urządzono oficerski dom wypoczynkowy, w którym zostaliśmy zakwaterowani jako pierwsi. Dwie siostry mieszkały we wspaniałym, dużym pokoju. Pogoda była wspaniała, kwitły dzikie róże, a my mogliśmy znów cieszyć się malowniczym pięknem przez kilka dni” – opisywała pielęgniarka.
„Potem przyszedł do nas szef i pojechaliśmy do Camporosato naszymi trzema samochodami, wyposażeniem sali operacyjnej, aby wesprzeć tam grupę chirurgów. Zapytał wcześniej: Camporosato leży dokładnie na froncie, kto na ochotnika? Prawie wszystkie się zgłosiłyśmy. Obszar operacyjny znajdował się na wysokości 1700 m po stronie włoskiej. Grupa chirurgów była już na wyczerpaniu. Zostałam przydzielona do doktora Hofera jako pielęgniarka chirurgiczna”.

Personel szpitala wojskowego w Białej. FOT. NOWOŚCI ILUSTROWANE, NR 28, 10.7.1915 R.

Jako nocleg dla sióstr służyły stare schrony artyleryjskie, a umywalki i toalety były słabo dostępne. Cały obszar znajdował się pod ciężkim ostrzałem włoskiej artylerii. Liczba ciężko rannych było bardzo wysoka, w ciągu jednej nocy trzeba było amputować ponad dziesięć nóg. Pacjenci cierpieli na ciężką zgorzel gazową. Kiedy tylko sytuacja w Camporosato po dwóch tygodniach uspokoiła się, misja pielęgniarek dobiegła końca. Cały zespół przewieziono maltańskim pociągiem do Grigno (Grinio) w Dolinie Sugana (Valsugana). Postawiono tam już dwa duże baraki dla chorych i rannych żołnierzy. „To była ogromna najpilniejsza praca. Nasza sala operacyjna została szybko przygotowana; ja byłam drugą pielęgniarką operacyjną. Było wiele pilnych spraw, których nie można było odłożyć. Musieliśmy pracować dwa dni i dwie noce, z małymi przerwami na jedzenie. Trzeciego dnia o godzinie 10.00 profesor Walzl powiedział: Teraz już nie damy rady. Idziemy spać, jutro rano o 7 rano praca będzie kontynuowana. Ledwo tak powiedział, przyjechały dwie karetki z dwoma rannymi w brzuch i dwoma w głowę. Oczywiście w takim przypadku nie było już mowy o pójściu spać i trzeba było operować trzecią noc. Nie na próżno, ranny postrzelony w brzuch przeżył” – mimo zmęczenia nie kryła radości. Wspominała przy tym koszmarną podróż do Trydentu z postrzelonym w głowę żołnierzem. W tamtejszej klinice okulistycznej jego zranione oko nadal mogło zostać uratowane. Trasa liczyła około 50 kilometrów. „To był strasznie gorący dzień, drogi były bardzo złe, wyboiste i pokryte kurzem od częstego użytkowania. Nasze karetki nie były prawidłowo zamknięte, po bokach miały tylko zawleczki. To była najgorsza jazda w moim życiu. Trzeba było jechać bardzo szybko. Trzymałam kurczowo głowę biednego pacjenta. Krzyczał z bólu, gdy jego głowa podskakiwała na tej wyboistej drodze. Na próżno błagałam o wolniejszą jazdę. Pot spływał po mnie, a wskutek szybkiej jazdy okropny kurz wpadał do samochodu. Wszystkie moje błagania były bezużyteczne…” – notowała przejęta tymi przeżyciami. Dalsze losy pielęgniarki na razie są owiane tajemnicą.

Tak ciężka i niebezpieczna służba – jak puentuje Sławomir Lewczak – nie pozostała bez nagrody. – Austriackie gazety wymieniają Marię Gasch wśród odznaczonych. Otrzymała co najmniej trzy ordery: brązowy honorowy medal Czerwonego Krzyża z wojenną dekoracją, srebrny honorowy medal Czerwonego Krzyża z wojenną dekoracją oraz Złoty Krzyż Zasługi na wstążce medalu za odwagę – wylicza.

Sławomir Lewczak. Dzięki jego pracy, znane są już wojenne losy i skala poświęcenia Marii Gasch, córki słynnego hodowcy karpia królewskiego z Kaniowa.

Więcej o „Białym Aniele z Kaniowa” można przeczytać w pracy Sławomira Lewczaka, opublikowanej na stronie internetowej gminy Bestwina – TUTAJ.
google_news
12 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Cieszymy sie, nawet te Hermenegildy które podszywają się podemnie. Napijmy się.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Hermenegilda oryginał pije kawę, żadna rewelacja dla podszywających się.
Hermenegilda oryginał pisze podemnie tak jak powinno się pisać t.j. pode mnie.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Problem w tym że to TY podszywaczu podszywasz się pod mój nick a błędy też Ci się zdarzają często.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Poprawię się jak trzeba, z podszywaniem się nie poprawię się bo to łgarstwo, że Hermenegilda oryginał podszywa się pod siebie a łagodniej rzecz ujmując – niemożliwe.

Tadeusz
Tadeusz
3 lat temu

Znamy nie mniej zasłużone rody. Weźmy taka Gdula.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Tadeusz

Wzięta taka Gdula – potrzebne aby przybliżyć, niewykorzystane miejsce dla pasji Tadeusza.

Tadeusz
Tadeusz
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Dla kogo taka to taka. Trochę szacunku, choćby przez wzgląd na tatusia.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Tadeusz

No to widzę, że ten “szacunek” Tadeusz ma bo wyłowił ród Gduli z tłumu aby nie zapomniano. Szkoda, że nie przybliżył bardziej a tylko półgębkiem.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Tadeusz

W tym przybliżeniu rodu trzeba też wspomnieć o dziadku a nie tylko powoływać się na tatusia. Słusznie Cię, Tadeusz, nazwałem kiedyś nieładnie, może masz “pamiętliwość” – jak, nie lubię epatować.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

oczywiście nazwałam

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Dodam nazwanie ładniej: człowiek, który nosi w sobie nienawiść do drugiego człowieka.

Nie lękaj się!
Nie lękaj się!
3 lat temu

Dobra robota Panie Sławomirze! Szacunek i uznanie.
Bo takie jak ta historia, to właściwy punkt odniesienia dla klienteli dzisiejszych naganiaczy strachu i malkontenctwa.