Bielszczanin, Damian Stawicki, 1 kwietnia wyruszył na rowerze z Bielska-Białej w stronę Maroka. Po 53 dniach podróży dotarł do celu i znalazł się w Afryce!
– Do tej pory pokonałem łącznie 4145 kilometrów na rowerze, aby spełnić jedno z większych marzeń. Zawsze chciałem znaleźć się w Afryce, a teraz celem jest Marrakesz oraz Sahara! Jedziemy więc dalej!
Kiedy wyjeżdżał z promu, głośnym trąbieniem poznany na statku kierowca tira z Maroka, jeszcze bardziej podgrzewał go do dalszej walki. – Wyjechałem z promu bez mapy, bez GPS, kompletnie nie zdając sobie sprawy, gdzie tak na prawdę jestem. Nagle uświadomiłem sobie, że do miejsca, gdzie myślałem, że dostanę się promem jest jeszcze 60 kilometrów. Nieprawdopodobna chwila, bo właśnie uświadomiłem sobie, że pierwsze kilometry na rowerze w Afryce będę musiał przejechać totalnie sam, wiec wiedziałem, że muszę jechać bardzo szybko, tylko i wyłącznie autostradą… Deszcz ustawał tylko małymi fragmentami, tirowcy mijali mnie na centymetry, psy, które były przy drodze, szczekały – opowiada.
– Na wioskach na wzgórzach, gdzie były podjazdy stali ludzie, którzy podchodzili do ciężarówek, a w momencie, kiedy jeden z nich zbliżał się nagle z drugiej strony drogi z kijem drewnianym w moim kierunku, wrzuciłem najmocniejszy bieg, jaki posiadam. Posłuchałem też policjanta, który na punkcie kontrolnym powiedział, że mam się nie zatrzymywać nigdzie po drodze, tylko full gaz do Tangier Centro. Tak zrobiłem. Pędziłem mocno w tym deszczu – z dziurą w bucie, cały przemoknięty i zmęczony. Nic mnie jednak nie interesowało, poza tym, że modliłem się mocno, żebym dojechał bezpiecznie do celu – dodaje.
Plan główny zakładał, że Damian wsiądzie w Tangerze do pociągu, pojedzie do Casablanki i tam rozpocznie rowerową afrykańską przygodę do Marrakeszu. – Jednak mój prom, co mnie powinno wcześniej dziwić był załadowany samymi tirami i tylko 4 autami. Okazało się, że prom płynął do portu, gdzie jest baza rozładunkowa i załadunkowa tirów, a nie miasto Tanger, do którego płynęli inni turyści razem z ekipą motorową, którą wcześniej poznałem. Sponsorem tej niezwykłej przygody był mój brat Kamil, który kupił bilet nie na ten prom, ale teraz już bardzo się cieszę i jestem bardzo dumny z siebie, że sobie poradziłem. Był to ogromny egzamin, który zdałem najlepiej jak się dało. Moje drugie imię to spontaniczność i wierzyłem w to, że jakoś w tej sytuacji sobie poradzę i wierzyłem, że zakończenie tego dnia będzie szczęśliwe – tłumaczy Damian.
Zanim trafił na pociąg zatrzymał jednego z miejscowych, aby pomógł mu trafić na peron. – To był niesamowity człowiek, jechał 30 minut, a ja za nim – pędziłem, ponieważ samemu bez internetu, bez mapy w życiu bym nie trafił w tak ogromnym mieście na dworzec kolejowy. Dzięki Bogu ten człowiek mi pomógł i wskazał drogę do centrum. Jadąc przez Tanger już szybko się zorientowałem, że coś takiego jak przepisy drogowe tam nie istnieje. Uznałem, że jak mam bezpiecznie przejechać, to muszę zastosować najlepszą taktykę, czyli pressing. To ja wbijałem się przed nich i to ja wymuszałem pierwszeństwo. Żeby jechać inaczej musiałbym się ciągle zatrzymywać, a tego nie chciałem robić.
Szczęśliwie dotarł na dworzec kolejowy i załapał się na ostatni pociąg, odjeżdżający o 21.00 do Casablanki. – Na początku kontrola kolejowa powiedziała mi, że muszę szukać busa, bo w pociągu nie ma miejsca na rower, ale jak usłyszeli, że jadę z Polski do Marrakeszu na rowerze, to zrobili wyjątek – dodaje. Damian po zwiedzaniu miasta wyrusza w dalszą podróż rowerem z Casablanki do Marrakeszu. Trzymajcie więc dalej mocno kciuki!
Super, że o pielgrzymkowej misji ani słowa… Tylko Twoja droga i Twoje wybulone ego. Niestety.
O misji pielgrzymkowej ani słowa?