Wydarzenia Bielsko-Biała

Ratują życie. Czasem własne

Fot. Kuba Jarosz

Ratownicy medyczni coraz częściej stają się ofiarami agresywnych zachowań. W Siedlcach doszło ostatnio do tragedii. Do ataków na zespoły karetki pogotowia dochodzi również w naszym regionie.

2 stycznia w Siedlcach miała miejsce tragiczna w skutkach napaść na zespół karetki pogotowia. 57-letni mężczyzna wezwał pomoc. Gdy na miejsce dotarł ambulans, mężczyzna chwycił za ostre narzędzie – najprawdopodobniej nóż – i zaatakował nim interweniujących medyków. 62-letni ratownik został ugodzony. Mimo podjętej reanimacji i wysiłków lekarzy, zmarł w szpitalu. Napastnik – jak się okazało – był pijany…

Pełno krwi

Takie sytuacje, jak ta z Siedlec nie są wyjątkiem. Trzy lata temu interwencja zakończyła się grożeniem ratownikom… bronią. Było przed południem, gdy 44-letni mieszkaniec Bielska-Białej wezwał pogotowie ratunkowego ze względu na nasilający się ból pleców. Początkowo pacjent zachowywał się normalnie, ale z biegiem czasu stawał się coraz bardziej agresywny. W pewnym momencie, już po zakończeniu czynności medycznych, ratownicy zobaczyli… wycelowaną w nich broń. Natychmiast na miejsce zdarzenia została wezwana policja, która obezwładniła krewkiego pacjenta. Funkcjonariusz ustalili, że mężczyzna posługiwał się bronią gazową. W jego organizmie stwierdzono 1,3 promila alkoholu. – W danej sytuacji nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to broń z ostrą amunicją, czy replika. Bez względu na to, ślad w psychice zostaje – komentował to zdarzenie dyrektor Wojciech Waligóra.

Jak jest dziś? Pani Joanna (pełne dane do wiadomości redakcji) pracuje jako ratownik medyczny od 16 lat i przyznaje, że nie wyobraża sobie, że mogłaby zajmować się czymś innym. Kocha to, co robi, jest zawsze uśmiechnięta i życzliwa dla pacjentów.
Kilka miesięcy temu sama stała się ofiarą brutalnego ataku w trakcie interwencji ratunkowej. Zaatakował pacjent. – To było całkiem niedawno, w środku dnia. Pojechaliśmy na wezwanie do mieszkania w jednym z bloków w Bielsku-Białej. Z relacji zgłaszającego wynikało, że podciął sobie żyły i mocno krwawi – wspomina pani Joanna. Ratownicy dotarli na miejsce, ale nie zostali wpuszczeni do mieszkania. Ze środka dobiegały jakieś odgłosy, słychać było rumor i głos kobiety. W tej sytuacji wraz z kolegą z zespołu pogotowia wezwali patrol policji. Taka jest zasada – gdy podczas interwencji ratownicy czują się zagrożeni, mają się wycofać i czekać na wsparcie policji. Czasami już dyspozytor odbierający wezwanie, na podstawie tego, co słyszy w słuchawce, decyduje o wezwaniu policyjnej asysty. Zazwyczaj obecność mundurowych uspakaja atmosferę. W tym przypadku było podobnie, lecz sytuacja w pewnej chwili wymknęła się spod kontroli. – W międzyczasie, gdy czekaliśmy na patrol, kobieta otworzyła nam drzwi. Okazało się, że w pomieszczeniu jest pełno krwi – relacjonuje nasza rozmówczyni.
Przybyli na miejsce policjanci weszli do środka. Początkowo nie znaleźli mężczyzny, który wzywał pomocy. Krwi było jednak tak dużo, że na pewno ktoś musiał zostać tam poważnie ranny. Zachodziła obawa, że może w każdej chwili się wykrwawić. Okazało się, że mężczyzna ukrył się pod łóżkiem. Faktycznie miał pocięte dłonie. Zachowywał się agresywnie, w ręce trzymał nóż. Mundurowi wyciągnęli go spod łóżka. Chcieli go skuć, ale ten wyrwał się i ruszył w kierunku ratowników. – W mgnieniu oka chwycił mnie i rzucił z całych sił o drzwi wejściowe. Na szczęście nie miał już przy sobie noża. Nie pamiętam, co dokładnie co się ze mną stało. Zanim policjanci go obezwładnili, zdążyć jeszcze popchnąć mojego kolegę – opisuje pani Joanna. – Miałam wybity bark, tak że nie mogłam ruszyć ręką oraz uraz głowy. Skończyło się na kilkutygodniowym zwolnieniu lekarskim i długiej rehabilitacji.

Mimo urazów ratownicy opatrzyli krwawiącego napastnika, a następnie lżej poturbowany medyk musiał zająć się swoją partnerką z zespołu. Konieczne okazało się wezwanie drugiej karetki, która zawiozła krewkiego mężczyznę – w asyście policji – do szpitala (później trafił do policyjnej izby zatrzymań).

Napastnik nie był osiłkiem, lecz młodym, na dodatek poważnie rannym mężczyzną niewielkiego wzrostu. Był jednak – jak się okazało – pod wpływem dopalaczy. Zazwyczaj to właśnie osoby pijane czy będące pod wpływem środków odurzających są agresywne wobec ratowników. Ta konkretna sprawa miała swój epilog w sądzie. Wyszło na to, że napastnik miał znacznie więcej na sumieniu. Do wyroku za inne przewiny dołożono mu jeszcze rok odsiadki za atak na ratownika medycznego. Ma też zapłacić poszkodowanej odszkodowanie (do tej pory się z tego nie wywiązał).

Pani Joanna przyznaje, że opisywane zdarzenie było jak do tej pory najbardziej niebezpieczną sytuacją w jej karierze. Jednak z mniejszymi przejawami agresji, w tym słownej, ona i jej koledzy spotykają się dość często. – Bywa, że ktoś nas w karetce kopnie, popchnie czy obraża w wulgarny sposób, nie przebierając w słowach. Wielu by się zdziwiło, jak czasami ludzie nas traktują… I nie są to tylko osoby pijane czy pod wpływem narkotyków. Miałam kiedyś taką sytuację, że pacjent kazał nam się wynosić, gdy zobaczył, że przyjechał damski zespół. Zażyczył sobie ratowników mężczyzn – opowiada.

Wyładować złość

Niektórzy zachowują się tak, jakby próbowali wyładować na ratownikach całą swoją frustrację na niewydolny system pomocy zdrowotnej, a zwłaszcza na ograniczony dostęp do usług medycznych. – Działamy na pierwszej linii i najłatwiej właśnie na nas wyładować swoją złość. Poza tym pacjent widzi zespół ratunkowy tylko raz. W stosunku do lekarza, u którego się leczy, jest zazwyczaj bardziej spolegliwy i grzeczny – tłumaczy Wojciech Waligóra, dyrektor Bielskiego Pogotowia Ratunkowego.

Warto przypomnieć, że rolą ratowników jest udzielanie pomocy doraźnej oraz transport do szpitala pacjentów w sytuacji bezpośredniego i nagłego zagrożenia życia. Tak skonstruowany jest obecnie system ratownictwa medycznego w naszym kraju. Tymczasem karetki pogotowia wciąż są traktowane przez wiele osób jak ambulatoria na kółkach. Pogotowie wzywane jest bardzo często do mniej pilnych przypadków. Bywa że ratownicy medyczni jeżdżą non stop do biegunek, gorączek i tym podobnych przypadłości. I gdy okazuje się, że nie wypiszą recepty, nie dadzą skierowania do specjalisty czy zwolnienia z pracy i pacjent mimo ich wizyty musi pójść do gabinetu lekarskiego, u wielu osób narasta złość i frustracja.
– To, że jesteśmy wzywani do takich łagodniejszych przypadków, nie ma wpływu na to, jak postrzegamy i traktujemy pacjentów. To nasza praca i chcemy pomóc. Jednak bardzo często pacjenci swoje niezadowolenie wyładowują w takich sytuacjach właśnie na nas – potwierdza pani Joanna. Choć szybko dodaje, że ratownicy nie spotykają wyłącznie z takimi postawami. – Najczęściej pacjenci są mili, odnoszą się do nas z szacunkiem, dziękują za udzieloną pomoc, co daje ogromną satysfakcję z wykonywanego zawodu. Trzeba też mieć na względzie, że bardzo często osoby, z którymi mamy kontakt, działają pod wpływem ogromnych emocji wywołanych traumatycznymi sytuacjami, w jakich się znalazły. Tych dobrych momentów jest jednak znacznie więcej i właśnie one nakręcają nas do pracy. Oby było ich jeszcze więcej – marzy nasza rozmówczyni.
– Ogólnie nie jest źle, ale byłoby dobrze, gdy ludzie darzyli pracę ratowników większym szacunkiem. Musimy się wzajemnie szanować, bo jesteśmy sobie potrzebni – podsumowuje Wojciech Waligóra. Zwraca przy tym uwagę, że aby to osiągnąć ważna jest edukacja. Społeczeństwo musi wiedzieć, kim są ratownicy medyczni i jaka jest ich rola w systemie służby zdrowia.
W ubiegłym roku karetki bielskiego pogotowia wyjeżdżały do pacjentów łącznie około 32 tysiące razy. Jak szacuje dyrektor Waligóra, może w 10, może w 20 przypadkach ratownicy zgłaszali przypadki zachowań agresywnych. Mowa tu o poważnych incydentach. Można powiedzieć, że to stosunkowo niewiele, ale to nie znaczy, że nie ma problemu. Wystarczy przecież kolejny taki incydent, jak opisany wyżej, a przy mniej korzystnym zbiegu okoliczności może dojść do tragedii.

Przy okazji tego, co wydarzyło się w Siedlcach, pojawiły się propozycje zaostrzenia kar za czynną napaść na ratowników, czy też wzorem policjantów, zapatrzenia ich w kamery „nasobne” rejestrujące z ich perspektywy przebieg interwencji. Zdaniem dyrektora Waligóry takie rozwiązania niewiele pomogą. – Uważam, że trzeba wyciągnąć wnioski z tamtej tragedii, lecz chodzi o to, aby wszyscy zaczęli odnosić się do siebie w większa empatią. Bez tego nie uda się rozwiązać problemu, o którym mowa.

google_news
Soleo 2025 pod artykułami