Urszula Dudziak, wokalistka, pasjonatka życia i gry w tenisa, podczas XVIII edycji rozgrywek tenisowych Beskid Cup w Jaworzu znalazła czas na rozmowę z red. Mariolą Morcinkovą.
Mówiła nie tylko o swojej energii, ale też o dzieciństwie w Straconce, muzyce, swoich książkach, twórczości dla dzieci i newsletterze „Halo, tu Ula”.
Co za energia! Skąd ją brać?
Wszystko jest w naszej głowie. To, jak traktujemy nasze myśli, jak ich pilnujemy, czy pozwalamy im hasać bez kontroli, to wszystko ma wpływ. Wtedy jest tak, jak powinno być.
Pozytywne nastawienie to Pani świadomy wybór, prawda? Chyba nawet nie mogłaby Pani inaczej?
Tak, jak najbardziej, to mój świadomy wybór.
Jak Pani to robi, że cieszy Panią dosłownie wszystko?
Wszystko mnie cieszy, to prawda. To kwestia, tylko i wyłącznie, wyboru i decyzji. Jeżeli podejmiemy decyzję, że szczęścia można się nauczyć, tak jak dobrego samopoczucia, tak się stanie. To jest nawyk. Jako ludzie mamy albo dobre, albo złe nawyki. Dobre samopoczucie, które towarzyszy mi od momentu wstania z łóżka, jest moim nawykiem. Już na starcie zakładam, że będę miała fajny dzień, wszystko będzie mi sprzyjało.
Dziś też rozpoczęła Pani dzień z takim założeniem?
Oczywiście, że tak. Wieczorem się kładę i z podsumowaniem dnia różnie bywa, bo czasem jest tak, że coś się nie uda. Mówię sobie wtedy „nie szkodzi, jutro znowu będzie piękny dzień”. W ten sposób funkcjonuję.
Sport chyba pomaga, podobnie jak muzyka, w utrzymaniu takiego nastawienia.
Dokładnie. Sport, a szczególnie tenis. Ostatnie badania wykazały, że to właśnie ten sport przedłuża życie o dziesięć lat. To najbardziej sprzyjający organizmowi sport, który można uprawiać od najmłodszych lat do późnego wieku.
Pamięta Pani swoją pierwszą fascynację tenisem? W jakich okolicznościach nastąpiła?
Trudno tak dokładnie stwierdzić, kiedy to było. Pamiętam, że kiedy na początku lat 60. spotkałam Michała Urbaniaka, ucieszyłam się, że też lubi ten sport. Kiedy mieszkałam w Warszawie, miałam koleżankę, z którą w tenisa grałyśmy na Legii. Kiedyś chciałam ją odszukać, ale się nie udało.
Jeśli chodzi o światową czołówkę tenisową, wiadomo że wszyscy trzymamy kciuki za Igę Świątek. A komu jeszcze Pani kibicuje?
W tej grupie jest Magdalena Fręch, Magda Linette, Hubert Hurkacz. Opowiem jednak o Agnieszce Radwańskiej. Kiedy grała w Azji, co miało miejsce o trzeciej rano, z moim partnerem Bogusiem w ogóle nie spaliśmy. W pewnym momencie zwróciłam się do ekranu słowami: „Agnieszko, nie będę miała do Ciebie żadnego żalu… Przegraj i daj mi się wyspać”. (śmiech) Bo kiedy jest tenis, nie śpię. (śmiech)
Humory w Jaworzu dopisują wszystkim. Dzieje się tak za sprawą XVIII edycji rozgrywek tenisowych Beskid Cup. Jak wraca się w te strony?
Wraca się tutaj z wielką przyjemnością, bo jest to wyjątkowy turniej. Jesteśmy tu wszyscy traktowani z szacunkiem. Jest nam zapewniane wszystko, co najlepsze. Kiedy artysta czuje, że jest tak traktowany, bardzo chętnie wraca. Ja urodziłam się niedaleko stąd, bo w Straconce.
To pozwala wracać z większym sentymentem w te strony?
Oczywiście, jak najbardziej.
Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, dotyczące muzyki lub aktywności sportowej?
Ze Straconki wyjechaliśmy tuż po wojnie. Dopiero potem, kiedy przeprowadzaliśmy się z miejsca na miejsce, wracałam w te strony na wakacje do babci. To z tego czasu, mam bardzo żywe i przyjemne wspomnienia. Z naszego domu widziałam nie tylko sad, ale też Łysą Górę i Klimczok. Jako dziecko wyobrażałam sobie zawsze, że tam gdzieś może są państwa, którymi rządzą dzieci.
Gdyby miała Pani wskazać swoje miejsce na ziemi, wytyczyłaby Pani Podlasie, na którym obecnie mieszka?
Ja cały czas jestem w drodze. Wszędzie czuję się wspaniale, ale chętnie wracam do mojego archiwum, do moich zdjęć, pamiętników. To wszystko mam na Podlasiu, ale też kocham Warszawę. Nowy Jork, Warszawa i Podlasie – to trzy punkty, w których na ten moment czuję się jak w domu.
Oj, rzucało Panią po tym świecie. To bardzo inspirujące, prawda?
Tak, to prawda. To bardzo ważne. Mam 82 lata i myślę, że taka moja chęć i dziecięca ciekawość mnie nie opuszczają. Cały czas się rozglądam i zachwycam. Podróżuję, spotykam ludzi i obdarowuję ich energią, która do mnie wraca. Nie tylko daję, ale też ją otrzymuję.
Przed Panią premiera nowej płyty UlaNova, trasa koncertowa promującą nowy album. Jaka ona będzie?
Mam wielką frajdę, z tego, że moja nowa płyta ujrzy światło dzienne. Są na niej utwory bardzo różne, bo ja taka jestem jak one, lubię skrajności i ciągły ruch między nimi. Od muzyki klasycznej po dziwne wariactwa, które mogą wystraszyć a inne koją, uspakajają. Zabieram Was w podróż ekstremalną. Cieszę się z koncertów na trasie to inspirujące i ekscytujące, że na scenę wychodzę z nową muzyką.
Jednak chyba i tak cały czas „Papaya” wygrywa. Bez niej nie ma koncertów.
No, nie ma. (śmiech) Ja się z tym dobrze czuję. Widzę, jak ludzie bawią się i cieszą tym utworem. Wszystko jest dobrze.
Na swoim koncie ma Pani dwie książki. Po debiucie literackim, “Wyśpiewam Wam wszystko” (2012), kilka lat później wydała Pani jego kontynuację, “Wyśpiewam Wam więcej”. Drugą książkę w swoim dorobku określa Pani mianem “opowieści jak koronka”. Skąd pomysł?
Hekluję, czyli opowiadam historię, w której jest jakieś hasło, do którego uciekam, a potem wracam do początku.





