Wydarzenia Bielsko-Biała Żywiec

Czarny sezon na stokach

Beskidy coraz skuteczniej przyciągają miłośników narciarstwa i turystyki zimowej. Ciemna strona tego zjawiska jest taka, że ten sezon jest rekordowy pod względem ilości wypadków na stokach. Goprowcy naliczyli już ich blisko dwa tysiące! Tylko im można zawdzięczać to, że wiele dramatycznych zdarzeń nie miało finału na… cmentarzu.

– Nawet gołym okiem wydać, że w naszych górach narciarzy jest o wiele więcej niż dawniej. Siłą rzeczy, wypadków też jest więcej – mówi Tomasz Jano, zastępca naczelnika Grupy Beskidzkiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Już na parkingach pod stokami łatwo zauważyć, że miejscowi narciarze nie zawsze są w większości.

Feralne ferie

Szczególnie w okresie ferii góry przeżywają napływ turystów z Górnego Śląska oraz województw mazowieckiego, łódzkiego i wielkopolskiego.

Sezon na białe szaleństwo ratownicy górscy datują od 3 grudnia, gdy zostały uruchomione pierwsze wyciągi. Do Dnia Kobiet, w co trudno uwierzyć, na stokach doszło aż do 1829 wypadków. Tylko w lutym, gdy trwały ferie, naliczono ich ponad 800! Bywały dni, że ratownicy jeździli do akcji kilkadziesiąt razy. W tarapaty wpadło ponad 1300 narciarzy i ponad 400 snowboardzistów. 18 osób trafiło ze stoku do szpitala z powodu rozmaitych problemów zdrowotnych, na przykład nagłego zasłabnięcia. 71 interwencji dotyczyło wypadków m.in. saneczkarzy. Narciarze z reguły doznawali urazów kończyn dolnych, a snowboardziści – górnych. W obu tych grupach odnotowano też urazy kręgosłupa czy głowy. Ze statystyk wynika, że do wypadków najczęściej dochodziło w godzinach od 11.00 do 14.00. Wieczorami kraks z udziałem narciarzy i snowboardzistów jest mniej, ale bywają bardzo groźne. Wszystko dlatego, że przy mniejszym ruchu niektórzy jeżdżą jak straceńcy. W tej masie górskich wypadków tylko około 80 miało miejsce poza trasami narciarskimi, choć czasem też dotyczyły narciarzy.

Tej zimy w Beskidach doszło do jednego śmiertelnego wypadku. W styczniu w Wiśle poza trasę wypadł 20-letni narciarz z Chojnic. Uderzył w zlodowaciałą pryzmę śniegu. Na skutek odniesionych obrażeń zmarł w szpitalu, gdzie został przetransportowany śmigłowcem. Informowaliśmy już o przypadku biegacza, który niemal zamarzł na Pilsku i już był po „drugiej stronie”, bo zaniknęły jego funkcje życiowe. Jednak szybka akcja goprowców oraz współpraca z pogotowiem i bielskim szpitalem sprawiły, że mężczyzna po paru dniach mógł już zobaczyć żonę i gromadkę dzieci. Nie brakowało zdarzeń, gdy ranni w głowę narciarze czy snowboardziści tracili przytomność i bez szybkiej i fachowej pomocy mogliby nie wyjść z tego cało. Wielokrotnie goprowcy pędzili też z pomocą w rejony górskich szczytów, by ratować tych turystów, którzy zabłądzili albo brakło im sił. Gdyby nie szybkość reakcji członków Grupy Beskidzkiej i ich znakomita znajomość terenu, nie wszyscy turyści wróciliby do domu.

Ratownikom szczególnie zapadły w pamięć wypadki, w których poszkodowane były dzieci. W jednym przypadku 9-letnia dziewczynka na trasie ćwiczebnej dla dzieci z dużą prędkością wpadła na barierkę, po czym spadła z kilku metrów, doznając obrażeń wewnętrznych. W innym jej rówieśnik spadł z wyciągu krzesełkowego, ale miękki śnieg zamortyzował upadek i skończyło się na strachu. Takie wypadki jak utraty przytomności po zderzeniu się głowami przez narciarzy czy fatalnie wyglądające złamania są dla ratowników chlebem powszednim.

Groźna brawura

Wypadki na stokach biorą się nie tylko z dużej liczby amatorów jazdy na deskach. – Niegdyś orczyki eliminowały słabszych narciarzy. Dzisiaj wszyscy mogą wjechać na szczyt siedząc na kanapie, a brak umiejętności wychodzi podczas zjazdu ze stromej góry. Narciarze zaniedbują też rozgrzewkę, nie mówiąc już o wcześniejszym przygotowaniu formy do sezonu. Przekleństwem ośrodków narciarskich jest brawura. Czasem duże prędkości rozwijają nawet osoby bez większych umiejętności. Nie trzeba mówić, jak fatalne może to być w skutkach. Jakie szanse może mieć dziecko, w które wjedzie dorosły narciarz? Nie wszyscy też zakładają kask, bo to obowiązek tylko dla osób 16-letnich i młodszych. Nawet jeśli sami jeździmy rozważnie, to lepiej mieć ten kask, bo przecież możemy się natknąć na kogoś, komu rozwagi brakuje – wylicza Tomasz Jano. Jako jeden z największych grzechów narciarzy wskazuje brak wyobraźni i stosowania się do podstawowych zasad, regulaminów czy wskazówek obsługi wyciągów narciarskich.

Doskonale to obrazuje film nakręcony na dolnej stacji wyciągu jednego z lokalnych ośrodków, który stał się hitem w całym kraju. Widać rzeszę narciarzy i snowboardzistów, którzy nie potrafią nawet wsiąść na kanapę. Ignorują podstawowe zasady bezpieczeństwa, a potem przewracają się sami i przewracają innych. Stwarzają niebezpieczeństwo i spowalniają wyciągi. – Szczególny apel kierujemy do tych, którzy pod opieką mają dzieci. Uważajmy na nie nie tylko na trasie, ale i na wyciągu. Trzeba samemu wiedzieć, jak korzystać z wyciągu krzesełkowego i jak ułatwić to dziecku. Źle posadowione dziecko może się ześliznąć z kanapy i spaść z dużej wysokości! Może mieć problem przy wysiadaniu, więc trzeba mu pomóc. Sam byłem świadkiem, jak dziecko spadło z krzesełka podczas wysiadania. Dopiero gdy krzyknąłem, pochyliło głowę i uniknęło uderzenia kanapą. Podsumowując, na dzieci cały czas trzeba mieć oko i przewidywać zagrożenia – radzi zastępca naczelnika beskidzkiego GOPR-u.

Niezbędny śmigłowiec

Mijający sezon dowiódł, jak bardzo potrzebny w Beskidach jest śmigłowiec. Tylko w lutym musiał lądować w górach aż osiem razy. Był przypadek, że lądowały dwa niemal jednocześnie, a był i taki, że jeden „obsłużył” jednego pacjenta i zaraz wrócił po drugiego. W jeszcze innym przypadku goprowcy za pomocą technik linowych wciągali na pokład śmigłowca lotniczego pogotowia rannego mężczyznę. Żałują, że taka maszyna w dalszym ciągu nie stacjonuje na przykład w Bielsku-Białej czy Kaniowie, skąd w Beskid Śląski czy Beskid Żywiecki docierałaby w parę chwil. Dzisiaj śmigłowce startują z Gliwic czy Krakowa, co wydłuża czas do ponad dwudziestu minut i generuje ogromne koszty. A bywa, że wszystkie udzielają pomocy w innych częściach południowej Polski i nie są dostępne. Raz Grupa Beskidzka była zmuszona ściągnąć śmigłowiec Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. – Czasem pomoc śmigłowca jest wręcz niezbędna. Nie zwracamy się do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego bez potrzeby, a tylko wtedy, jeśli życie lub zdrowie poszkodowanego jest rzeczywiście zagrożone. Patrząc na rosnącą liczbę zdarzeń z udziałem śmigłowca nie mamy wątpliwości, że taka maszyna w naszych górach jest potrzebna. Choćby tylko na sezon zimowy – ocenia Tomasz Jano.

W tym sezonie nad bezpieczeństwem osób, które w Beskidach zażywały aktywnego wypoczynku, czuwało około 350 ratowników górskich, wśród nich 20 zawodowych. Rozmieszczeni są w pięciu stacjach górskich i dwudziestu dyżurkach na terenie ośrodków narciarskich. – Zapewniam, że nikt z nas nie ma czasu na odpoczynek. Choć mamy też młodych ratowników, to szybko nabierają doświadczenia podczas licznych akcji, a na dodatek ciągle się szkolą. Mimo to co roku szukamy kolejnych ochotników – mówi zastępca naczelnika Grupy Beskidzkiej.

W przyszłym sezonie – jeśli pogoda dopisze – można się spodziewać jeszcze większego natłoku amatorów białego puchu. Infrastruktura się rozwija i w samym Szczyrku mają zostać oddane do użytku cztery nowe wyciągi. Teraz każdy będzie mógł wjechać szybko i wygodnie na przykład na Skrzyczne. Czy równie szybko zjedzie o własnych siłach, to już inna sprawa…

Goprowcy z Grupy Beskidzkiej, którzy świętują 65-lecie istnienia, zapewniają, że są zaprawieni w bojach, mają wystarczającą załogę i sprzęt, dlatego też spokojnie podchodzą do kolejnego sezonu, choć może być jeszcze bardziej wymagający. Rzecz jasna, liczą na dalsze wsparcie darczyńców, wspomniany śmigłowiec i dodatkowy sprzęt przydatny w ratowaniu życia osób, które wpadły w hipotermię. Mają nadzieję, że uda się zrealizować zakup szwajcarskiego automatycznego masażera serca – jeszcze lepszego, niż obecnie używany.

google_news