Kultura i rozrywka Sucha Beskidzka

Kiedyś w Suchej kino było!

Piętnaście lat temu w Suchej Beskidzkiej zlikwidowane zostało kino Smrek. Teraz pojawiła się szansa, że przybytek X muzy wróci do grodu nad Stryszawką. Były kinooperator, a także ajent Smreka – Edward Bartoszek przyjmuje tę wieść z zadowoleniem, ale nie zmienia to faktu, że wciąż żyje wspomnieniami i bardzo żałuje, że suskie kino nie przetrwało trudnych czasów.

Droga do kinowego pomieszczenia z projektorem była długa… – Pracę zawodową podjąłem już w wieku 15 lat, ukrywając swój wiek, gdyż wolno było pracować dopiero od 16 roku życia. Wyjechałem do Jaworzna i zatrudniłem się w Zakładach Chemicznych Azot, a po dwóch latach przeniosłem się do Zakładu Napraw Samochodów Ciężarowych w Oświęcimiu. Po pół roku zostałem jednak z nich zwolniony i wróciłem do rodzinnej Suchej. Traf chciał, że było wolne miejsce na stanowisku pomocnika kinooperatora w Domu Katolickim – wspomina Edward Bartoszek, który półtora roku później otrzymał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trafił do kompanii samochodowej w Koszalinie. – W klubie oficerskim było duże kino z widownią na 400 osób. Wysłano mnie na dwutygodniowy kurs kinooperatora i przez dwa lata wyświetlałem filmy – opowiada.

SMREK ZACZĄŁ SZUMIEĆ

W 1962 roku mieszkańcy Suchej Beskidzkiej mogli się poczuć kinomanami pełną gębą. W centrum miasta wybudowano kino. Powstało według tego samego, charakterystycznego projektu – z dwuspadowym, załamanym do środka dachem – jak w Myśliborzu (Słońce), Gołdapi (Oka), Biskupcu (Millenium) i nieco podobne do kin w Bielsku-Białej (Złote Łany) i Oświęcimiu (Luna). Suskie cudeńko otrzymało nazwę Smrek – To nie było już kino w Domu Kultury, ale kino z prawdziwego zdarzenia z odpowiednim anturażem. W holu rosły palmy, a co miesiąc wieszano plakaty do najnowszych filmów. Panie bileterki, targając bilety, skrupulatnie sprawdzały wiek, ale i legitymacje szkolne. Jak film był od 12 lat, to trzeba było niekiedy się nakombinować, by wejść na salę  – wspomina suszanin Wojciech Gach, dyrektor Biblioteki Suskiej.

W nowo powstałym kinie było mieszkanie, które zajmowała rodzina, zmarłego przed kilkunastoma laty, Józefa Stróżaka, jednego z kinooperatorów w Smreku. – W czasie seansów nie wolno było w domu przybijać gwoździ czy grać w piłkę. Jak chcieliśmy żeby tata do nas przyszedł, to stawaliśmy pomiędzy pokojami i tłukliśmy młotkiem w podłogę. Gdy byliśmy za głośno tata brał miotłę i w kabinie uderzał nią o sufit. Komórek nie było, więc trzeba było jakoś się porozumiewać… – wspomina z sentymentem lata dzieciństwa Robert Stróżak. Do dziś pamięta charakterystyczną podłogę, która wyglądała na pokrytą atłasem, a jej zadaniem było tłumienie dźwięku. Nad wejściem do kina wisiał neon. W holu działał kiosk ze słodyczami i napojami. – Popcorn wtedy nie był jeszcze znany. W Smreku chyba nawet nie zdążył się pojawić – dodaje.

POWRÓT DO KINA

Na otwarciu suskiego kina obecny był Edward Bartoszek, który akurat miał przepustkę. Po zakończeniu służby wojskowej trafił do Smreka, który z czasem stał się jego życiem. – W wojsku zrobiłem państwowe uprawnienia kinooperatora II stopnia. W cywilnym kinie musiałem mieć jednak uprawnienia I stopnia. Egzaminu zdałem w Krakowie – pamięta wszystko w szczegółach. Na początku lampy w projektorach miały elektrody węglowe i można było od nich nabawić się pylicy. Szybko wymieniono je na ksenonowe, które również były szkodliwe, bo wydzielały opary gazu. Potrzebne były dwie, kosztowały krocie, a od czasu do czasu po prostu pękały, rozbijając lustro w projektorze. Trzeba było w błyskawicznym tempie wymienić i lustro, i lampę. – Na stanie zawsze mieliśmy zapasowe lampy i lustra. To były inne czasy… Teraz filmy są na płytach, a dawniej trzeba było przywieźć ze stacji kolejowej pięć, sześć szpul, ważących po około 10 kg każda. Trochę się człowiek przez lata nanosił i nawoził – uśmiecha się były kinooperator. Dodaje, że podczas seansu trzeba było siedzieć koło projektora i doglądać, czy projekcja odbywa się bez zakłóceń. Niekiedy taśma się zrywała. Wówczas na kinowej sali zapalano światło za tylnymi rzędami i musiał usterkę usunąć w mgnieniu oka, by przerwa trwała jak najkrócej. – W kabinie były dwa projektory. Z jednego puszczało się taśmę, a na drugim czekała kolejna, którą włączano, gdy pierwsza się skończyła. Wolną chwilę wykorzystywaliśmy także na sklejanie zerwanych taśm – opowiada Edward Bartoszek.

TŁUMY NA SALI

Pierwszym filmem wyświetlonym w Smreku był western „15.10 do Yumy”. Kinowa sala z 280 miejscami pękała w szwach. – Zdarzało się, że gdy brakowało biletów, to z holu przynoszono łączone krzesła i ustawiano przed pierwszym rzędem, który tym samym stawał się drugim – wspomina Robert Stróżak. Do południa odbywały się seanse dla szkół, wieczorami wyświetlano dwa filmy „z afisza”. W niedzielę poza trzema seansami dla dorosłych odbywały się poranki dla dzieci. – Polskie, czesko-słowackie i radzieckie bajki podobały się dzieciom, ale zaczęły już wchodzić bajki amerykańskie – „Myszka Micky”, „Królik Bugs” – wraca do tamtych dni Edward Bartoszek, który był fanem westernów i komedii romantycznych. Przypomina również, że w kinie występowały i gwiazdy estrady. W Smreku gościł Marian Opania, Jerzy Kryszak, Krzysztof Krawczyk, Stanisław Soyka, Kabaret Tey. – Działo się. Kino tętniło życiem. Z tego powodu zostało przebudowane. Przesunięto ekran w głąb sceny, by mogło na niej zmieścić się więcej artystów. Fortepian, który dziś stoi w sali rycerskiej suskiego zamku przez dwa lata był wykorzystywany w kinie – dorzuca.  

W 1989 roku Edward Bartoszek został kierownikiem Smreka, ale suskie kino przeżywało już trudne chwile. W dużych miastach powstały multipleksy, które, jak każda nowość, cieszyły się popularnością, odbierając klientów mniejszym kinom. Jednak przede wszystkim coraz powszechniejsze stawały się magnetowidy. – Ludzie chodzili do dużych kin na premiery i nagrywali filmy kamerami. Po kilku dniach kinowe nowości były już do kupienia na giełdach i targowiskach. „Titanic” i „Gladiator” jeszcze przyciągały tłumy, ale na inne filmy przychodziło coraz mniej widzów – wspomina Edward Bartoszek, który jednak nie spasował i od 1990 roku – przez 12 lat – miał kino w dzierżawie. Musiał w nim wiele zmienić. Niegdyś w Smreku pracowało nie tylko dwóch kinooperatorów i ich pomocnik, ale także dwie bileterki, kasjerka, kierownik, sprzątaczka, woźny-palacz. Dzierżawca Bartoszek zatrudniał tylko jednego pracownika oraz liczył na pomoc rodziny. – Byłam zafascynowana kinem. Gdybym nie czuła jego magii i sensu tego co robię, to na pewno nie zgodziłabym się pomagać tylko dlatego, że wypadało wesprzeć tatę – mówi Joanna Bartoszek-Wilgierz. Niestety, doszło do tego, że na seansach pojawiały się… dwie, trzy osoby i wkrótce kino przestało istnieć.

ŻYCIE PO ŻYCIU

Ostatni raz suskie kino otworzyło swoje podwoje 25 października 2003 roku i było to już po jego oficjalnym zamknięciu. Miejski Ośrodek Kultury-Zamek, wykorzystując pozostawiony w budynku sprzęt, zorganizował bezpłatne seanse filmowe. Wielogodzinna impreza zaczęła się projekcją filmów animowanych dla dzieci, a po południu zaprezentowano dziesięć filmów uhonorowanych na 43. Krakowskim Festiwalu Filmowym.  Maraton zakończył się wieczornym seansem pełnometrażowego australijskiego dramatu „Polowanie na króliki”. – Pod koniec działalności kino świeciło już pustkami, ale na ostatni w jego historii film przyszły tłumy. Było to piękne pożegnanie z kinem – wspomina Wojciech Gach. Podkreśla, że zorganizowanie przeglądu było możliwe dzięki pomocy organizatora KFF Krzysztofa Gieratę, który wychował się w Suchej Beskidzkiej i miał do miasta – oraz kina – duży sentyment. On też pomógł uratować projektory, gdy stało się jasne, że Smrek zostanie przerobiony na sklep. – Chcieliśmy przenieść projektory do zamku. Okazało się, że od nowości są one na stałe przytwierdzone do podłogi, a ponadto prowadzi do nich plątanina kabli. Nie chcieliśmy tego zepsuć. I właśnie Krzysztof Gierata przyszedł nam z odsieczą, wskazując do kogo się udać. Gdy dotarliśmy do tego starszego już wiekiem pana i powiedzieliśmy w czym rzecz, to jego żona kategorycznie zabroniła mu jechać, bo był po dwóch zawałach. Ostatecznie jednak się zgodziła. Gdy zobaczył projektory to się popłakał ze wzruszenia. Nie spodziewał się, że nadal są to te same projektory, które montował w suskim kinie, gdy ono powstawało – opowiada Wojciech Gach, dodając, że 1 maja 2004 roku z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej zorganizowano w suskim zamku przegląd filmowy. Wieczorem wstawione do zamkowej wieży projektory (stoją w niej do dziś) zostały uruchomione ostatni raz. – Mieliśmy plany, by robić kolejne takie seanse, ale okazało się, że koszty byłyby ogromne, a i uzyskanie kopii od dystrybutorów nie było sprawą oczywistą, gdyż ci stawiali wymagania, które trudno było spełnić – mówi dyrektor Gach, który wierzy, że kino, które za kilkanaście miesięcy powstanie w Suchej jako część Centrum Kultury (jego patronem ma być pochodzący z Suchej Billy Wilder) będzie chętnie odwiedzane przez mieszkańców miasta i sąsiednich miejscowości. – Janosik w Żywcu jest najlepszym dowodem na to, że małe kino, działające w niewielkim mieście może sobie świetnie radzić. Nawet mieszkańcy Suchej do niego jeżdżą. Era magnetowidów już minęła – prognozuje z nadzieją.

 

google_news